Buena Vista Social Club - muzyczna ikona Kuby

Najbardziej rozpoznawalna marka Kuby poza cygarami i rumem? Oczywiście – to rozsławiony świetnym filmem niezwykły klub, stowarzyszenie i zespół muzyczny: Buena Vista Social Club. To serce, dusza i duma tego kraju. „Buena vista” po hiszpańsku znaczy „dobry widok” – rzeczywiście jest coś takiego w muzyce kubańskiej, optymizm, zmysłowość i siła, które nie pozwalają przejść koło niej obojętnie. To wszystko ma w sobie muzyka tego zespołu.
W czerwcu 1999 roku cały świat uległ urokowi piosenek retro śpiewanych przez kubańskich staruszków. Wiele lat musieli czekać na sławę, gdyż śpiewać i grać zaczynali w latach trzydziestych. Ich pierwsza płyta wydana została dopiero w 1997 roku dzięki amerykańskiemu muzykowi Ry Cooderowi, który przypadkowo odkrył ich podczas pobytu na Kubie.



Cooder przybył na Kubę w 1996 roku w zupełnie innym celu – przyjął zaproszenie brytyjskiego producenta Nicka Golda. Początkowo miał zamiar nagrywać tam z muzykami z Mali, którzy nie stawili się na spotkanie, gdyż nie otrzymali kubańskich wiz. Szukał więc alternatywy i natrafił na muzykę lokalnych artystów, która go zachwyciła. W początkowym projekcie uczestniczyli basista Orlando „Cachaito” Lopez, grający na gitarze Eliades Ochoa i pełniący muzyczną pieczę nad całością Juan de Marcos González. To on prowadził już prace poszukiwawcze nad odtworzeniem dawnego stylu i odnalezieniem jego mistrzów – wziął na siebie zadanie wyszukania żyjących jeszcze muzycznych weteranów muzyki „Son”, by wydać ich płytę w swojej wytwórni. Z nowym projektem trafili więc do wokalisty Manuela „Puntillita” Licea, gitarzysty Compaya Segundo i pianisty Rubéna Gonzáleza. W kilka dni zebrano sporą grupę muzyków i sesję w Hawanie mogły ruszyć pełną parą. Płytę nagrano w ciągu zaledwie sześciu dni w starym EGREM Studios, o wyposażeniu i atmosferze niezmienionej od 1950 roku.



Odnalezieni muzycy byli jednymi z najwybitniejszych przedstawicieli muzyki Son – rodzimej kubańskiej muzyki popularnej przez dziesięciolecia, a teraz niemal zapomnianej. Afrykańskie rytmy przywiezione zostały na Kubę przez niewolników, a w XIX wieku z niewolniczych potańcówek trafiły do sal koncertowych Santiago de Cuba. Tam polirytmika afrykańska połączyła się z hiszpańskimi gitarami, przybrała formę klasycznej piosenki, dodała cechy francuskiego kontredansa i dotarła w końcu na Havanę, gdzie zyskała nazwę „Son”. W ten sposób rodził się rodził się nowy styl łączący jazz, z elementami mambo, charangi, pachangi oraz cha-chy.



W latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku ośrodkiem tej muzyki stał się słynny klub Buena Vosta Social Club, mieszczący się w zaludnionym rejonie Marianao, w okolicach Hawany. Jednak jego sława sięgała daleko poza Hawanę. Po rewolucji Fidela Castro sale klubu ucichły, a muzyka Son straciła zaszczytne salonowe miejsce, stopniowo popadała w zapomnienie i w końcu zepchnięta została do lamusa jako „muzyka starych”. Gdy rewolucja przetoczyła się przez kraj, od 1962 roku władze zajęły się budowaniem „społeczeństwa bezklasowego bez podziałów rasowych”. Zlikwidowano więc centra kultury, zmieniano tradycję i tępiono niezależne zrzeszenia i formy wyrazu wybiegające poza budowany socjalizm. Jednak przedrewolucyjna kubańska dusza trwała w Buena Vista Social Club, jedynym w swoim rodzaju stowarzyszeniu, klubie współpracy i pomocy, wokół którego skupiali się czarni muzycy i tancerze.

Muzyka zapomnianego klubu żyła swoim życiem. Gdzieś w socjalistycznej biedzie, w maleńkim obskurnych mieszkankach Hawany skromne życie prowadzili jego muzycy – poza Ferrerem, muzykę pielęgnowali Pio Leyva, Manuel "Puntillita" Licea, Orlando "Cachaito" López, Manuel "Guajiro" Mirabal, Eliades Ochoa i Omara Portuondo. Płyta zawierała czternaście utworów, rozpoczynał ją utwór „Chan Chan”, skomponowany przez Compaya Segundo, a kończył „La Bayamesa”, tradycyjna kubańska pieśń patriotyczna (mylona z kubańskim hymnem narodowym o tym samym tytule). Płyta stała się ogromnym hitem, sprzedała w ponad pięciu milionach egzemplarzy i została nagrodzona Grammy w 1998 roku. Znalazła się w 2003 roku na liście 500 albumów wszech czasów według magazyn Rolling Stone na miejscu 260. Po jej wydaniu muzycy ruszyli w serię koncertów, jednak prawdziwa popularność przypadła im w udziale wtedy, gdy Ry Cooder namówił Wima Wendera, by sfilmował swoją kamerą śpiewających staruszków. Wim Wenders w swoim dokumencie wyruszył z kamerą do Hawany i stworzył dokumentację fascynacji dla muzyki, ale również dla Kuby. Film dokumentował również występy grupy na żywo w Amsterdamie i w nowojorskim Cornegie Hall oraz wywiady przeprowadzone z muzykami w Hawanie. Film zdobył nominację do Oscara w kategorii Najlepszy Film Dokumentalny w 2000 roku i został nagrodzony nagrodą Europejskiej Akademii Filmowej w kategorii Najlepszy Dokument.



Popularność filmu i muzyki Buena Vista Social Club wywarła ogromny wpływ na rozwój turystyki kubańskiej i ściągnięcie tam rzeszy turystów zaciekawionych tym fenomenem. Na całym świecie rozpoczął modę na tradycyjną muzykę kubańską i latynoamerykańską. Nazwę „Buena Vista Social Club” poznał cały świat, została symbolem „złotego wieku” muzyki kubańskiej lat 30., 40. i 50.. Uliczni muzycy kubańscy ponownie zaczęli grać na ulicach dla turystów piosenki z płyty, choć Kubańczykom znane były od zawsze. Rozśpiewana wyspa znalazła uzasadnienie dla swojego muzycznego ducha – każdą uliczkę czy knajpkę wypełnia tam przecież muzyka. Sukces projektu Buena Vista Social Club przetarł dla rzeszy kubańskich muzyków drogę do sukcesu.

Buena Vista Social Club przywróciła też sentymentalny obraz przedrewolucyjnej Kuby. Samym kubańczykom pomogła przychylniejszym okiem spojrzeć na własną tradycję. Niestety najważniejsi artyści zespołu krótko cieszyli się swym sukcesem – w roku 2003 zmarli Compay Segundo (95 lat) i Ruben Gonzalez (84 lat ), a Ibrahim Ferrer (78 lat) odszedł dwa lata później.
Data Publikacji: 05.12.2019
autor artykulu zdjecie

Artykuł autorstwa: Redakcja Rainbow

Eksperci z branży turystycznej – piloci wycieczek, animatorzy, rezydenci i przewodnicy i wielu innych specjalistów, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami i wiedzą zdobytą podczas niezliczonych podróży. W tekstach łączą praktyczne wskazówki z fascynującymi historiami i ciekawostkami z różnych zakątków świata. Ich opowieści to nie tylko przewodniki po popularnych kierunkach, ale przede wszystkim autentyczne relacje osób, które na co dzień pracują z turystami i poznają opisywane miejsca od podszewki.

Zobacz inne o:

Podobne artykuły

krajobraz kierunku
Día de los Difuntos w Kolumbii - cmentarze, pikniki, wspominkiNie wszyscy w Ameryce Łacińskiej świętują śmierć paradami i czaszkami z cukru. Nie wszędzie ulice zamieniają się w karnawał szkieletów, a cmentarze w teatr pod gołym niebem. Kolumbia ma własny sposób – cichszy, bardziej rodzinny, jakby w pół drogi między meksykańskim spektaklem a europejską powagą. Día de los Difuntos nie ma ekstrawagancji Día de los Muertos. Nie znajdziecie tu ulic pełnych turystów z aparatami ani makijażu Catriny. To święto bardziej przypomina polskie Wszystkich Świętych – białe kwiaty zamiast neonowych pomarańczy, modlitwa zamiast fiesty, melancholia zamiast euforii. Ale z jedną kluczową różnicą: Kolumbijczycy nie wychodzą z cmentarza po dziesięciu minutach. Zostają na cały dzień, jakby śmierć nie stawiała muru między żywymi a zmarłymi, tylko przesuwała ich do sąsiedniego pokoju. Chcecie poznać Kolumbię od strony, której nie pokażą wam przewodniki? Usiądźcie z nami na cmentarnym kocu, spróbujcie natilli i posłuchajcie opowieści o niezwykłym sposobie Kolumbijczyków na pamiętanie o swoich zmarłych.
krajobraz kierunku
Día de los Muertos – kolorowe święto zmarłych w Meksyku. Jak się je obchodzi?Śmierć pachnie w Meksyku aksamitkami i cynamonem. Brzmi jak trąbki mariachi na cmentarnym placu. Ma smak słodkiego chleba posypanego cukrem i czekolady z chilli. Nosi na twarzy makijaż czaszki, ale uśmiecha się pod nim prawdziwy człowiek – babcia przy grobie syna, dziecko biegające między kwiatowymi ścieżkami, zakochani tańczący w paradzie szkieletów. Listopadowa mgła nad polskimi cmentarzami i meksykańskie słońce w zenicie to dwa bieguny tego samego doświadczenia. Tu – cisza, zaduma, płomyki zniczy drżące na wietrze. Tam – eksplozja barw, muzyka aż do świtu, biesiadowanie przy grobach jak podczas najlepszych rodzinnych spotkań. Pan de muerto czeka na ołtarzach, kolorowe kościotrupy maszerują ulicami. Obie kultury kochają swoich zmarłych. Po prostu Meksyk urządza im przyjęcie powrotne, a nie wieczne pożegnanie. Przełom października i listopada zamienia meksykańskie miasta w przestrzeń, gdzie granice między światami się zacierają. Dusze wracają, żywi wychodzą im naprzeciw z ofiarami z jedzenia, światła i pamięci. Tam, gdzie celebracja śmierci przeplata się z celebracją życia, każdy szczegół ma znaczenie – od pierwszego płatka cempasúchil po ostatni dym kadzidła copal. Pójdź za nimi głębiej, czytając nasz artykuł i dowiadując się więcej o Día de los Muertos.
krajobraz kierunku
Tsipouro i tsipouradiko w Volos. Poznaj wyjątkową grecką tradycjęW Volos, gdy dzień dobiega końca, mieszkańcy udają się do tsipouradika – niewielkich lokali, które od pokoleń pełnią funkcję centrum życia społecznego. W mieście liczącym około 150 000 mieszkańców działa blisko 600 takich miejsc, co daje jeden lokal na mniej niż 300 mieszkańców – jedną z najwyższych koncentracji w Grecji. Tsipouro to grecki napój destylowany z wytłoków winogron, a tsipouradika to miejsca, gdzie się go pije według ścisłych zasad towarzyskich. W Volos ta tradycja rozwinęła się najbardziej intensywnie ze wszystkich greckich miast, łącząc średniowieczne techniki destylacji mnichów z Góry Athos z kulinarną spuścizną uchodźców z Azji Mniejszej. Poznaj historię, smaki i społeczne znaczenie tej wyjątkowej greckiej tradycji.
krajobraz kierunku
Rongorongo – tajemnicze pismo z Wyspy WielkanocnejOd tysięcy lat ludzie porozumiewają się za pomocą języka – mówionego, pisanego, gestów. Język to nie tylko narzędzie komunikacji, ale też klucz do zrozumienia historii, kultury i tożsamości społeczności. Jednak nie wszystkie języki przetrwały próbę czasu. Niektóre zaginęły bezpowrotnie, inne są bliskie wymarcia, używane jedynie przez garstkę ostatnich mówiących. Obok nich istnieją również języki sztuczne, stworzone przez człowieka z konkretnych powodów – od literackich po naukowe. Czasem język przestaje być używany – zamiera. Przestajemy nim mówić, pisać, a z czasem również pamiętać. Taki los spotkał wiele dawnych systemów komunikacji, w tym zagadkowy system pisma rongorongo. Został on odkryty na Wyspie Wielkanocnej, zamieszkanej przez lud Rapa Nui, który wywodzi się z innych ludów polinezyjskich. Do dziś naukowcy uważają, że rongorongo może być jedynym rdzennym systemem pisma, który powstał niezależnie na Pacyfiku, lecz jego znaczenie i funkcja wciąż pozostają tajemnicą.