Opinie o Cesarskie Miasta

5.3/6 (1854 opinie)

5.3/6
1854 opinie
Atrakcje dla dzieci
6.0
Intensywność programu
4.8
Obsługa hotelowa
6.0
Pilot
5.4
Plaża
6.0
Pokój
6.0
Położenie i okolica
6.0
Program wycieczki
5.4
Sport i rozrywka
6.0
Transport
5.6
Wyżywienie
4.5
Zakwaterowanie
4.5
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Sortuj: Najlepiej oceniane
Typ turysty: Wybierz
  • 3.0/6

    Rozczarowanie po latach

    Od wielu lat planowaliśmy tą wycieczkę i po latach czekania okazała się rozczarowaniem. Najgorzej zorganizowany wyjazd objazdowy na jakim byliśmy wraz z Rainbow. Dużo jazdy autokarem a mało zwiedzania. Dwie godziny na cały dzień to duże rozczarowanie a takie dni były. Hotele słabej klasy a nie oczekiwaliśmy wiele. Byliśmy z córką i ani razu nie zastaliśmy pokoju przygotowanego dla trzech osób, za każdym razem brakowało łóżka, pościeli, ręczników i przyborów.

    Jarek - 22.07.2024  | Termin pobytu: lipiec 2024

    17/21 uznało opinię za pomocną

  • 3.0/6

    Srednia brak informacji

    Mało dbają o klienta. Czuje się zagubiony .Za mało informacji i w natłoku wrażeń wszystko się zapomina.

    Alicja, Pabianice - 20.03.2024  | Termin pobytu: marzec 2024

    1/2 uznało opinię za pomocną

  • 3.0/6

    Zawiedziona

    Wycieczki ciekawe, ale nie zawsze trafione. Było wiele obiektów ciekawszych, niestety pominiętych przez pilota. Hotele nie pierwszej świeżości, a wyżywienie w większości byle jakie. Następny raz_ nie wiem czy będzie? Najprawdopodobniej odpuścimy sobie z mężem ten typ wakacji.

    KATARZYNA, Gdynia - 13.09.2024  | Termin pobytu: lipiec 2024

    14/16 uznało opinię za pomocną

  • 3.0/6

    Maroko ledwie muśnięte

    Ech, Maroko jest niezaprzeczalnie czarujące, ale wycieczka "Cesarskie Miasta" była najgorszym wyjazdem z Rainbow, na jakim byłam w życiu. Pilot, jedzenie, hotele - wszystko było w normie, na poziomie zupełnie do zaakceptowania (chociaż, prawdę mówiąc, hotel w Casabklance pozostawiał wiele do życzenia tak pod względem czystości, jak i jakości serwowanych posiłków). Ale nie o hotelach chcę pisać. Wycieczkę zepsuł mi źle ułożony program. Lista miejsc odwiedzanych podczas objazdu jest wprawdzie długa, ale tak naprawdę mieliśmy okazję poznać troszkę jedynie Marrakesz, Fez i - może - Essaouirę. Przez całą resztę przelecieliśmy jak piorun przez łan żyta. Pierwszy dzień zwiedzania był sympatyczny - oglądaliśmy Marrakesz, a wieczorem próbowaliśmy lokalnych smakołyków na placu Dżema el Fna (oczywiście za własne pieniądze). Drugi dzień to porażka - kilkanaście godzin w autokarze, zatrzymywaliśmy się tylko do toalety i na szybką (20 min) kawę, no i raz na 45 min na lunch. Nie zwiedzaliśmy nic a nic. Widoki za oknem też nie były powalające. W okolicy kurortu Ifrane, w którym mieliśmy wysiąść na trochę, by rozprostować kości, uformowały się kilometrowe korki i policja zabroniła nam wjazdu na główny plac, a że nie było gdzioe zaparkować autokaru, Ifrane w ogóle nas ominęło. Trzeci dzień to Fez - ale właściwie było to pół dnia biegu za pilotką, podczas którego człowiek ledwie nadążał kręcić głową na prawo i lewo, żeby coś zobaczyć, a jak zatrzymał się na zdjęcie, to potem gnał w panice, że się zgubi - np. na słynnej feskiej medinie, z której, jak to mówią, nie ma wyjścia, dopóki się nie da paru dirhamów miejscowemu. Długo szliśmy wśród kolorowych stoisk i straganów, lecz nie było czasu niczego spróbować, niczego nawet dotknąć, niczym się nacieszyć, bo trzeba było zaliczyć wszystko co w programie po to, by wrócić do hotelu na obiad, a potem mieć tzw. czas wolny. Czy nie można było tego rozwiązać inaczej? Zwiedzać wolniej, zjeść lunch w knajpce na medinie, a wrócić do hotelu wieczorem? Hotel był oczywiście w okolicy nieciekawej dla Europejczyka, ot, miasto, jakich wiele. Tak więc po obiedzie trzeba było wrócić na medinę taksówką, lecz wieczorkiem handel nie kwitł już tak jak za dnia, dobrze, że można było miło posiedzieć w kafejce, zjeść dobry kus-kus i wypić herbatkę z piołunem. Żeby nie było, że tylko narzekam, to dodam, że warto było odwiedzić wszystkie te miejsca, które odwiedziliśmy (np. synagogę w dzielnicy żydowskiej, zawiję na medinie, stary riad przed remontem, garbarnię skór i cytadelę z widokiem na medinę), tylko na pewno w nieco wolniejszym tempie. Czwartego dnia odwiedziliśmy Volubilis - ruiny rzymskiego miasta, położone malowniczo w dolinie gajów oliwnych. I chociaż widziałam już w swoim życiu wiele zrujnowanych miast starożytnych (w tym Efez, Afrodyzję i Butrint), muszę przyznać, że bardzo mi się tam podobało, a w dodatku pomiędzy szczątkami budowli kwitły narcyzy i storczyki-kobry. Jednak dalsze zwiedzanie było rozczarowujące. W Meknes rzuciliśmy okiem na dwie bramy (2 x 3 min - a przecież miasto słynie z bram!), potem przyszła kolej na oglądanie sułtańskich spichlerzy i stajni, które można było sobie darować, zwłaszcza że nawet nie zajrzeliśmy na medinę mekneńską, wpisaną na listę UNESCO. Jedna choćby godzina czasu na tej klimatycznej, marokańskiej "starówce" mogłaby osłodzić ten męczący dzień, w którym chyba ze sto razy na gwizdek wysiadaliśmy z autokaru i na kolejny gwizdek wsiadaliśmy z powrotem. Tymczasem resztę czasu w Meknes spędziliśmy na poszukiwaniu szybkich przekąsek, gdyż w tym dniu nie było czasu na obiad. Co więcej, pilotka skierowała nas w niewłaściwą stronę i część grupy zawędrowała w miejsce, gdzie w ogóle nie było żadnej gastronomii, ani niczego innego godnego uwagi. Po Meknes był Rabat - i tu już było ciekawiej, jednak spacer po Shelli - Nekropolii Merynidów - omijał najważniejszą jej część, czyli cmentarz, więc nie zobaczyłam tego, co widziałam na zdjęciach u znajomych i co bardzo chciałam zobaczyć. Dzielnica Królewska ani trochę nie zasługiwała na długi pobyt, natomiast wizyta w Mauzoleum Mohammeda V zaliczała się do udanych. Mieliśmy, o dziwo, dosyć czasu na zdjęcia i oglądanie wszystkiego, co można było zobaczyć. Niestety, potem trzeba było pędzić z wywieszonym jęzorem, żeby zdążyć na punkt widokowy w malowniczej dzielnicy Kasba Oudaja. I nie dostaliśmy czasu na eksplorowanie uroczych, biało-niebieskich zaułków ozdobionych donicami z zieloną, egzotyczną roślinnością. Kilka osób żuło przekleństwa. Ja też. Ale trzeba już było "wsiadać na koń", żeby dojechać do hotelu w Casablance. Piątego dnia "zwiedziliśmy Casablankę", to znaczy przespacerowaliśmy się 15 minut nieciekawą ulicą prowadzącą do nieciekawego placu, co miało nam udowodnić, że to miasto owiane legendami jest całkowicie pozbawione romantyzmu, po czym złożyliśmy wizytę w słynnym Meczecie Hassana II z najwyższym na świecie minaretem. Tu muszę przyznać, że nie brakowało nam czasu na oglądanie i fotografowanie tej wspaniałej, choć całkiem nowej budowli z imponującym wnętrzem. Potem przejechaliśmy przez kilka miast nad Atlantykiem, ale poza cysterną portugalską w Al-Dżadidzie nie zwiedziliśmy nic. Był czas na kawę i sok ze świeżych owoców (kelnerzy oszukiwali ile wlezie), potem na lunch z rybami i owocami morza (tu też obsługa próbowała nas wykiwać), krótką wizytę na niezbyt interesującym bazarku i tyle. W drodze do hotelu zatrzymaliśmy się na chwilę (30 min) na plaży, przy której krążyli sprzedawcy świeżych ostryg i jeżowców. Kto chciał, mógł spróbować - sprzedawane są na sztuki. Ja się skusiłam i powiem jedno: nigdy, przenigdy nie zrozumiem, dlaczego na świecie istnieją smakosze ostryg. Toż to po prostu zimny, cytrynowo-słony glut, który trzeba przełknąć bez gryzienia. Fuj! Wieczorem dojechaliśmy do Safi - miasta słynącego z wyrobów ceramicznych. Dostaliśmy 25 minut na skok między stragany małego souku, równie nieciekawego jak ten w Al-Dżadidzie. Tak więc kto łudził się, że zobaczy Safi, musiał się opamiętać. Ostatniego dnia zwiedzania przespacerowaliśmy się po Essaouirze i dostaliśmy sporo (jak na tę wycieczkę) wolnego czasu na zakupy i lunch. Niestety, znowu trzeba się było śpieszyć. Jeśli ktoś chciał się potargować, pomacać i powybierać szmatki - musiał zrezygnować z rybnego lunchu w barze ulicznym, w którym wybierało się co tylko dusza zapragnie - wielkie krewetki, homarce, jeżowce, kraby, rozmaite dziwne i kolorowe ryby - a obsługa kładła to, co się wybrało na grilla. Pilotka zaprowadziła część grupy do sklepu ze srebrem, w którym - jak mówiono - ceny były z kosmosu, a asortyment tuzinkowy. Po lunchu wsiedliśmy do autokaru i to był już koniec naszej wycieczki. Dojechaliśmy do Agadiru, żeby w promieniach chylącego się za horyzont słońca zobaczyć widok ze wzgórza kasby na miasto i plażę, a potem zostaliśmy rozwiezieni do hoteli i tyle było Cesarskich Miast. Według mnie była to wycieczka słaba. Jak to, chyba marudzisz - powie ktoś - bo przecież był Agadir, Marrakesz, Ifrane, Fez, Volubilis, Meknes, Rabat, Casablanca, Al-Dżadida, Safi, Essaouira... mnóstwo atrakcji. Tylko większość z nich na jedno liźnięcie. Po co komu taka wycieczka? Ani człowiek porządnie niczego nie zwiedził, ani się nie obkupił, ani nie spróbował wszystkiego, co było do spróbowania. Uważam, że powinno się tak zmodyfikować program, żeby nie figurowało w nim tyle nazw, za to zwiedzanie byłoby dokładniejsze i wczuwanie się w klimat Maroka byłoby głębsze. Czas na wycieczce nie był dobrze wykorzystany, ale też nie w pełni stracony. Przywiozłam całkiem ładne zdjęcia - pogoda dopisywała, grzech byłoby narzekać, cały czas mieliśmy słońce i wcale nie padało. Dobrze też, że grupa była spokojna i miła, a pilotka, pani Sylwia, w pełni kompetentna i chętna do opowiadania. Bez tych jej opowieści umarłabym chyba z nudów w autokarze. Podsumowując - wycieczki nie polecam. Znacznie lepsze jest "Magiczne Południe" (też byłam). Trasa tam krótsza, ale jakież widoki!

    Agata i Ryszard, Warszawa - 15.01.2017  | Termin pobytu: grudzień 2016

    39/43 uznało opinię za pomocną

telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem