5.1/6 (89 opinii)
4.0/6
Dużo przejazdów, środki transportu poza koleją w europejskim standardzie, Parki narodowe bez zwierząt ( na ulicach jest więcej...). Program można nieco zmodyfikować - usunąć parki dodać czas wolny w Varanasi lub Delhi. Najpiękniejsze świątynie jako fakultet, który za 1/20 ceny można ogarnąć we własnym zakresie- po co biuro się ośmiesza? Ogólne wrażenie - Indie trzeba zobaczyć- program to umożliwia.
4.0/6
Indie północne nigdy w styczniu hotele bez ogrzewania autokary bez ogrzewania do tego częste mgły przez co jest bardzo zimno
4.0/6
Bardzo atrakcyjna wycieczka, ale oba hotele w Delli i podróż pociągiem bardzo psują ogólny wizerunek.
4.0/6
Indie to specyficzny kraj i ten wyjazd nie jest dla każdego. Jechać powinny osoby świadome tego, co mogą zobaczyć. Mimo, że teoretycznie byłam przygotowana, obrazki z ulicy i z Varanasi śnią mi się do dzisiaj. Zabytki oczywiście poza konkurencją. Nie narzekam na hotele i jedzenie. Zastrzeżenia mam natomiast do organizacji wycieczki. Pierwszy niewypał to safari w Ranthanbore NP. Kilkanaście warczących i smrodzących ciężarówek ustawiło się jednocześnie w korycie wyschniętej rzeki i czekało na tygrysa. Gdybym była tygrysem na pewno bym przyszła na spotkanie takiej zgrai głupoli. Przewodnik pokazał nam ślady łap na piasku jako dowód, że tygrys tu był. Taka organizacja safari to nieporozumienie. W jakim celu biuro utrzymuje ten punkt programu? Po takich doświadczeniach safari w Panna NP nie doszło do skutku z braku chętnych. Jako alternatywę zaproponowano nam wycieczkę do wodospadów, w których o tej porze roku nie ma wody. Taki żart? Dzień stracony, bo w tej miejscowości innych atrakcji nie ma. Terminu świąteczny wyjazdu był ponad 1000zł od pary droższy niż inne. Pani Sylwia już dnia poprzedniego opowiadała nam o uroczystej kolacji na którą dzisiaj będziemy zaproszeni i robiła zapisy na rodzaj dwóch drinków alkoholowych które nam przysługiwały. Rzeczywiście w tym hotelu po raz pierwszy zobaczyliśmy świąteczne dekoracje i co niektórzy nawet się ekstra wystroili- szpileczki, brokaty itp. Punktualnie o 20.00 udaliśmy się na piąty etaż do jadalni z tarasem, skąd dochodziła jakaś kocia muzyka i które to pomieszczenia miały służyć jako sala balowa, bo dyskoteka też była w planie. I co zobaczyliśmy? Żadnego jedzenia, brudne stoły tak jak zostały po śniadaniu i jeszcze brudniejsi kelnerzy. Ich czarne portki były błyszczące od brudu, a białe koszule szare z tyłu i czarne z przodu. Ponieważ Pani Sylwia nie sprawdziła wcześniej jak wyglądają przygotowania do balu, teraz musiała urządzić pokazową awanturę. Myto i ustawiano stoły, ktoś poleciał do sklepu po alkohol (zamówiony dzień wcześniej), znoszono jedzenie. O 20.45 w małej sali mogło usiąść 20 osób, dla pięciu nie starczyło miejsca. Jedna wkurzona już para oddaliła się na kolację do miasta, my zgodziliśmy się usiąść przy małym wysokim stoliku barowym. W nagrodę dostaliśmy do ręki po jednym widelcu. Serwowane nieudolnie jedzenie było całkiem smaczne, ale gęsta atmosfera nie sprzyjała zabawie. Mimo, że kelner oszukiwał wlewając połowę porcji alkoholu (nie żartuję, kazaliśmy mu wlać zawartość kieliszka do miarki) to i tak zabrakło zamówionego whisky i znowu posłaniec musiał skoczyć do sklepu. Nie dowiedzieliśmy się czy Biuro zostało poinformowane o tej sytuacji i w jaki sposób zamierza przeprosić uczestników imprezy. Prawdziwy horror przeżyliśmy później. Lot z Delhi do Varanasi mieliśmy dopiero o 21.40. Dostaliśmy pakiety kolacyjne i 2 godziny mieliśmy spędzić na lotnisku. Po godzinie poinformowano nas, że lot odwołano z powodu mgły. Wg pilotki najlepszym rozwiązaniem było szybkie przebukowanie biletów na jutrzejszy lot z Lucknow, lotniska położonego 300 km od Varanasi. Na lotnisku dostaliśmy posiłek z butelką wody i do 23.00 koczowaliśmy na walizkach. W międzyczasie Pani Sylwia konferowała z bazą i załatwiała formalności. Sami z pomocą internetu ustaliliśmy, że liczyć na brak mgły jutro nie można. Że takie zjawiska są tu częste i dezorganizują komunikację na długo, bo linie indyjskie i małe lotniska nie maja systemów naprowadzania we mgle. Że skoro mamy spędzić noc w autobusie to lepiej by było od razu jechać do Delhi. Za taki transport chcieliśmy nawet dopłacić. Niestety, stało się inaczej. Pilot podobno nie może samodzielnie podejmować takich decyzji, a dla centrali priorytetem było wykorzystanie bezpłatnego transportu jaki daje do następnego miejsca linia lotnicza. Mało tego, przebukowane bilety były na trzy różne loty, czym rozdzielono małżeństwo, a dwójka musiała wyjechać natychmiast żeby zdążyć na lot najwcześniejszy. O 23.00 podstawiono nam ciasnego rupiecia z szalonym kierowcą. Bus nie miał ogrzewania, ani nawiewu na szybę. Żeby nie zaparowała szofer otworzył okno i szybę wycierał ręką. Jechał jak wariat, wioząc nas na pewną śmierć. Z prędkością 80-90 na koślawej drodze wjeżdżał w ścianę mgły jak mleko, a przed nami tym samym pasem wlekły się nieoświetlone ciężarówki. Zaczęliśmy wrzeszczeć żeby zwolnił, ale typ niestety nie rozumiał i tylko z tonu naszego głosu domyślał się o co nam chodzi. W koszmarnych warunkach, skuleni z zimna do rana pilnowaliśmy co wyprawia kierowca. Slowly usłyszał kilkaset razy. Na lotnisku w Lucknow okazało się, że żaden samolot stąd nie odleciał i nasi, których wcześniej dowieziono taksówką dalej siedzą. Pani Sylwia doradziła nam spokojne zjedzenie śniadania, oczywiście na koszt własny. Większość grupy miała lecieć o 13, po kilku godzinach lot przełożono na 14. Czterem osobom, które miały lot na 19, udało się przebukować na 11 i w końcu 6 osób poleciało w południe. Dolecieli szczęśliwie, ale podobno lądowanie było tragiczne bo w Delhi oprócz gęstej mgły jeszcze smog. Pozostałe loty na ten dzień odwołano. Znowu potraktowano nas jak paczki i z decyzją co dalej czekano aż formalnie lot będzie skreślony. O godzinie 14. 00 od biura, które miało nam zapewnić hotel ze śniadaniem dostaliśmy po buteleczce wody. Po drodze posiłek w pudełkach i rum z colą dla poprawy nastroju. Tym razem transport na kołach był lepszej jakości. Podstawiono busa oraz suva, który miał szansę dojechać godzinę szybciej. Czym zasłużyli się wybrańcy, którzy jechali suvem nie dowiedzieliśmy się. A czas miał tu znaczenie. Zagrożony był nasz lot do Polski. Do hotelu dotarliśmy po pierwszej, a o 3.30 trzeba było jechać na lotnisko. W środku nocy podano nam obiadokolację. W ten sposób poszedł się paść ostatni dzień zwiedzania i czas wolny w Delhi. Biuro jest usprawiedliwione, mgła to siła wyższa. A, że klientów traktuje przedmiotowo? Jak nie Ci, to będą następni. Podsumowując- zobaczyłam wszystko, na czym mi zależało. Ale szkoda straconego przez fatalną organizację czasu. Wystarczyło by z programu usunąć safari i bzdurne fakultety ( i bez tego jest co zwiedzać, chociażby w Agrze), a w razie zagrożonego lotu od razu podstawić autokar do Delhi. Wtedy wycieczka była by idealna.