5.0/6 (51 opinii)
6.0/6
Idealne połączenie intensywnego zwiedzania pięknej zielonej wyspy z wypoczynkiem na rajskich plażach. Polecam każdemu!
6.0/6
Wybraliśmy z żoną tą właśnie wycieczkę na moje 50-te urodziny i był to STRZAŁ W DZIESIĄTKĘ! Wycieczka okazała się PRZYGODA ŻYCIA:-) Polecamy wszystkim. Wszyscy powinni skosztować takiej przygody! Wszystko było przygotowane perfekcyjnie i dopięte na ostatni guzik - począwszy od początku załątwiania wycieczki, poprzez hotele, autobus do objazdu Sri lanki, zaplanowane miejsca do zwiedzania oraz oczywiście PERFEKCYJNEJ PANI PILOTKI - AGNIESZKI. Biuro podróży Rainbow zadbało o wszystko i wszystko bardzo dobrze przygotowało. Będziemy korzystać z tego biura podczas naszych kolejnych wycieczek. Jesteżmy bardzo zadowoleni. Wycieczka zostanie w naszej pamięci do końca życia. Dziękujemy:-)
6.0/6
Sri Lanka to piękna wyspa z egzotyczną roślinnością że dzikimi słoniami na wyciągnięcie ręki, ostrym jedzeniem, ciekawą kulturą i zabytkami. Każdy dzień przynosił niezapomniane wrażenia.
6.0/6
Wyprawę na wyspę Cejlon oraz Malediwy zapamiętam jako szczególną. Po pierwsze, była to moja pierwsza wizyta w Azji, po której co prawda spodziewałem się wiele, ale i tak znacznie przerosła moje oczekiwania. Zderzenie z egzotyką Sri Lanki jest tak piorunujące, że zapiera dech w piersiach i to dosłownie - powietrze i generalnie klimat tego miejsca są tak gęste, aż sprawiają wrażenie, że można je kroić nożem. Po drugie udało mi się spełnić marzenie zobaczenia Malediwów, tuż przed covidowym szaleństwem (powrót na początku marca). To niezaprzeczalny raj, w którym czas jakby się zatrzymał, ale po kolei. Zielona Sri Lanka Bezpośredni, nocny przelot Dreamlinerem najlepiej było przeznaczyć na sen (przylot do Colombo miał miejsce przed świtem), choć w moim przypadku ekscytacja zrobiła swoje i w punkcie docelowym byłem trochę niewyspany. Zmęczenie jednak w momencie wyparowało po opuszczeniu lotniska. Zieleń... wszechobecna i tak intensywna, jakby ktoś podbił w oczach kontrast w czasie lotu. Niby rzecz spodziewana, a jednak zobaczenie tego na własne oczy oraz dźwięki otoczenia sprawiają, że człowiek nie tylko tam jest, ale również w pełni doświadcza wszystkiego wokół. Tak, przyroda tego miejsca, zarówno flora jak i fauna to coś, co zachwyca przez cały okres pobytu. W pierwszym hotelu byliśmy krótko, mogliśmy jedynie się odświeżyć po podróży, przebrać i zjeść śniadanie - tu było pierwsze spotkanie z miejscową kuchnią. Mówi się, że lankijską kuchnię się kocha, albo nienawidzi, a to ze względu na powszechność pikantnych przypraw. Coś w tym jest, aczkolwiek nie jest tak, że jest się skazanym na palenie w ustach. Wybór był zazwyczaj dość szeroki i odnoszę się tu do niemal każdego miejsca, w którym mogliśmy zjeść. Same przyprawy mieliśmy okazję poznać również w trakcie zwiedzania wyspy, co było ciekawym doświadczeniem i w moim przypadku obudziło to chęć eksperymentowania w domowej kuchni, podobnie jak wizyta na plantacji herbaty pokazała, jak doceniać dobrą herbatę. W programie pierwszego dnia była natomiast głównie wioska Pinnawala, gdzie mogliśmy stanąć oko w oko z ikoną wyspy - słoniem cejlońskim, w tamtejszym sierocińcu. Można było tam podziwiać wiele osobników kąpiących się w rzece nieopodal, zrobić z jednym zdjęcie, również nakarmić. Tak bliskie obcowanie z tymi fascynującymi zwierzętami robi większe wrażenie niż można by się spodziewać. Dodatkowo nie była to jedyna okazja na ich spotkanie, w późniejszym etapie wyprawy napotykaliśmy także dzikie osobniki. Na tle słoniowej scenerii w Pinnawali pojawiła się pierwsza sposobność, by odwiedzić tamtejsze sklepy z pamiątkami i pospacerować po okolicy. Tu pierwsze spostrzeżenie - wybór pamiątek na Sri Lance jest spory i w większości przypadków nie są to tandetne przedmioty, a bardzo ładne, często ręcznie wykonywane dzieła sztuki. Te co lepsze mają oczywiście swoją cenę, ale konia z rzędem temu, kto nie kupi chociaż kilku pamiątek. Trzeba tylko pamiętać, że mając w planach późniejszy wypoczynek na Malediwach nie możemy kupić żadnego posążka buddy ani niczego podobnego, gdyż odbiorą nam to na lotnisku w Male. Tyczy się to wszelkich symboli religijnych, także alkoholu. Jest to poniekąd minus tej konfiguracji wycieczki, ponieważ po powrocie na Sri Lankę niekoniecznie mamy już okazję kupić coś równie interesującego. Znaczącym plusem za to były hotele, prawie każdy miał jakiś wielki atut wyróżniający dany obiekt na tle pozostałych. Zamieniłbym jedynie ten w Colombo. Powód? Mrówki faraona spacerujące po łóżku, najgorsze jedzenie, dyskusyjna czystość i ryzyko zawału wczesnym rankiem, gdy tuż obok hotelu przejeżdża pociąg. Najmilej wspominam natomiast Danawwa Resort w małej miejscowości Habarana, głównie ze względu na lokalizację, która utkwiła mi w pamięci jako prawdziwy obraz Sri Lanki. Mieliśmy tam trochę wolnego czasu, w trakcie którego mogłem się przyjrzeć miejscowej ludności, temu jak żyją i w jakich warunkach oraz jak pomimo panującej biedy są uśmiechnięci i sympatyczni. Widziałem również jak wśród tej ludności przemykają dzikie zwierzęta, w tym przepiękne ptaki, agamy, małpy na drzewach. Niemałe zaskoczenie wzbudził widok z hotelowego balkonu wielkiego warana spacerującego blisko ulicy. Polecam również spacer w pobliżu tamtejszego jeziora. Szkoda, że nie było więcej takich okazji na spokojne zwiedzanie we własnym zakresie, ale to wynikało z tego, że większość dnia zajmowała jazda autokarem, a do hotelów docieraliśmy najczęściej już po zmroku. Co poniektórych taka wielogodzinna jazda może znużyć, ale obserwacja piękna tego kraju nie pozwalała mi przysnąć ani na moment. Podobnie jak nie pozwalały nieustanne odgłosy trąbienia. Dla osoby z Europy sposób i kultura jazdy w Azji mogą wydać się szokujące, na początku wygląda to jak prawdziwy chaos, ale z czasem przekonałem się, że w tym chaosie jest metoda i tak naprawdę nie uświadczy się tam np. takich przejawów egoizmu na drodze jak u nas. To pokojowe i ugodowe nastawienie ludności wynika w dużej mierze z powszechnego tam buddyzmu, aczkolwiek to nie jedyna obecna religia. Oprócz często mijanych posągów buddy widywaliśmy co jakiś czas świątynie hinduistyczne, katolickie cmentarze, a także meczety. Świątynie, które zwiedzaliśmy, czyli Dambulla, kompleks w Pollonaruwie, świątynia Zęba w Kandy - robiły niemałe wrażenie, czy to architekturą, wyczuwalną obecnością pierwiastka duchowego, czy nieraz także samą lokalizacją. Piękne widoki towarzyszą nam zresztą praktycznie w każdym miejscu, a już szczególnie ze szczytu Lwiej Skały (Sigiriya) wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wdrapanie się na samą górę może od niektórych wymagać sporego wysiłku, nie tyle z racji wysokości co temperatury, ale zdecydowanie warto. Panorama jest powalająca. Tamtejsze widoki uświadamiają nam, ile dzikiej natury się uchowało w tym zakątku Ziemi. Podczas wchodzenia (bądź schodzenia) polecam rozglądać się po koronach pobliskich drzew, gdyż jest spora szansa, że zobaczymy na nich hulmany, które w innych miejscach wyspy dostrzec raczej ciężko, gdyż to nie makaki, które są wszędzie, a bardziej skryte i nieśmiałe naczelne. Rozglądać się zresztą warto przez cały czas, bo tak naprawdę w każdym miejscu można zauważyć jakieś interesujące zwierzę w tym żółwie błotne, wiewiórki, czaple białe, scynki, warany, kolorowe ptaki – nigdy nie wiadomo na co się trafi. Nie da się ukryć, że Cejlon to prawdziwy raj dla zoologów i botaników i chociaż nie jestem ani jednym, ani drugim, piękno to mnie tak urzekło, że wiem, że chcę tam jeszcze kiedyś wrócić. Bogactwo wyspy nie sprowadza się jednak jedynie do tego co na ziemi, ale także pod nią. Sri Lanka słynie także z wydobywanych tam kamieni szlachetnych, którym możemy się przyjrzeć w muzeum w Kandy. Dla osób interesujących się tą tematyką będzie to z pewnością jeden z ciekawszych punktów wycieczki. Przed wylotem na Malediwy zdążyliśmy jeszcze zwiedzić miasto Colombo, które sprawia wrażenie oderwanego od reszty kraju. Zarówno styl życia, jak i sposób ubioru są tu zdecydowanie bardziej zachodnie. Na tle dziewiczych terenów metropolia jest wręcz przytłaczająca, lecz jednocześnie zachwyca architekturą niektórych budynków. Widać również, że stale się rozwija. W czasie naszego pobytu w mieście, w budowie był także odcinek mający być częścią drogi ekspresowej do miasta Kandy. Po naprawdę długim powrocie właśnie z jego okolic można było przyklaskiwać temu projektowi, aczkolwiek po chwili zastanowienia... zacząłem mieć nadzieję, że rozbudowa infrastruktury nie pociągnie za sobą zbytniej ingerencji w naturę, która pozostała tu jeszcze tak imponująca. Błękitne Malediwy Przelot do Male linią SriLankan Airlines okazał się bardzo komfortowy i mimo krótkiego lotu dostaliśmy nawet poczęstunek. Na lotnisku zostaliśmy zaprowadzeni do stanowiska naszego kurortu, skąd dalej wskazano nam miejsce, gdzie odpływały łodzie motorowe na wyspę Fihalhohi. Na transport musieliśmy trochę poczekać, ale poziom obsługi był najwyższej klasy. 45 minut przy naprawdę dużej prędkości dostarczyło nam sporych emocji zanim dotarliśmy do celu w postaci malutkiej wysepki. Wysepki dość małej, gdyż można było ją obejść w 15 min. Początkowo wydawało nam się, że trochę się tam wynudzimy przez te kilka dni (szczególnie po tak intensywnej Sri Lance). Bardzo się myliliśmy. Niesamowite jak wiele do zaoferowania może mieć miejsce, które kojarzy się jedynie z błogim lenistwem na plaży i popijaniem drinków. Ponownie, zaskoczyło nas nagromadzenie zwierząt: agamy, gekony, egzotyczne ptaki, czaple siwe spacerujące po plaży i wywołujące opad szczęki rudawki wielkie – czyli największe nietoperze świata, aktywne bardziej za dnia, gdyż nie posługują się echolokacją jak ich mniejsi kuzyni. Widok przelatującej rudawki nad głową zostaje na długo w pamięci. Miejsce zauroczyło nas również tym jak zostało zagospodarowane. Apartamenty, nie są ulokowane przy samej plaży, a nieco wewnątrz wyspy, natomiast przy plażach dominuje roślinność i oczywiście palmy kokosowe. Efekt jest taki, że wyspa jest bardzo fotogeniczna. Nigdzie nie udało mi się wykonać tylu fantastycznych zdjęć co tutaj, szczególnie o zachodzie słońca. Rzeczą absolutnie obowiązkową jest aparat umożliwiający wykonywanie zdjęć i filmów pod wodą. Piękno błękitnego, podwodnego świata to zdecydowanie główna atrakcja i warta jest uwiecznienia. Nie ma lepszej pamiątki niż własnoręcznie zrobione zdjęcie np. żółwia szylkretowego, płaszczki lub rekina. Przy odrobinie szczęścia uda się tu nawet napotkać murenę, skrzydlicę, a nawet ośmiornicę. Snorkeling dostarcza tyle wrażeń, że gdyby nie palące słońce oraz głód, człowiek nie wychodziłby z wody. Rafa koralowa jest cudowna i otacza większość wyspy, choć oczywiście tu także widać, że w większości obumarła. Widoczność w wodzie najlepsza była w godzinach porannych. Niestety, w okolicach południa upał przekraczał już wszelkie granice i chcąc nie chcąc trzeba było się schronić w klimatyzowanym apartamencie na jakiś czas. Jakość zakwaterowania w pokoju typu comfort była w zupełności wystarczająca. Popijanie kawy lub herbaty na balkonie w tak pięknej scenerii byłoby idealne, gdyby nie największe zaskoczenie w postaci komarów. Naprawdę nie spodziewałem się na Malediwach tych irytujących owadów i to w dodatku wyjątkowo odpornych nawet na Muggę. Może to była kwestia pechowej lokalizacji apartamentu, bo ogólnie na wyspie jakoś się specjalnie nie pokazywały. Późne popołudnie to pora obiadowa, podczas której każdego dnia serwowano dania o innym temacie przewodnim. Raz była to kuchnia włoska, innym razem malediwska, kreolska, chińska itd. Za każdym jednak była wyśmienita, a wybór był bardzo duży. Do tego stała obsługa naszego stolika stanowiła dodatkowy, miły akcent. Naprawdę nie było się do czego przyczepić. Wieczory spędzaliśmy natomiast przesiadując w plażowych barach oglądając piękne zachody słońca, a po zmroku pomysłowo oświetlone pomosty, gdzie przypływało mnóstwo ryb i rekinów rafowych. Mieliśmy wykupiony pakiet all inclusive pozwalający na nieodpłatny dostęp do wszelakich drinków, ale ku naszemu zaskoczeniu hitowym “drinkiem” naszego pobytu został... sok z mango, który zawsze już będzie mi się kojarzył z Malediwami. W ten sposób mijały nam kolejne dni, a jeśli komuś by to nie wystarczyło, oferowane były również wycieczki w postaci poszukiwań delfinów i mant. Do wyboru było także zwiedzanie stolicy. Na wyspie obecny jest także niewielki sklep z pamiątkami. Gdyby jednak nie udało się znaleźć czegoś interesującego to zostaje jeszcze lotnisko w Male, gdzie wybór pamiątek jest zdecydowanie większy. Takie oto są te Malediwy, często przewijające się w telewizji i w internecie, reklamujące się wszędzie jako idealny raj. Ku mojemu zaskoczeniu... faktycznie tak jest. Jeśli ktoś pragnie wypoczynku przez duże “W”, tam go znajdzie, ale to nie wszystko co archipelag tysiąca wysp ma do zaoferowania. Szczególnie w konfiguracji ze zwiedzaniem Sri Lanki jawi się jako wymarzony urlop i w moim przypadku nie zawiodłem się ani trochę.