4.8/6 (43 opinie)
5.0/6
Program wycieczki był dobrze opracowany, co pozwoliło nam w krótkim czasie poznać aż trzy kraje.
5.0/6
Program "nasycony " zwiedzaniem monastyrów/kościołów i kaplic. Może troche zniechęcić osoby nie zainteresowane tą formą budownictwa sakralnego. Hotele i noclegi godne polecenia. Najsłabsze punkty programu, to przejazd pociagiem z Baku do granicy z Gruzją oraz wizyta w m. Lachicz. Szczególnie ten ostatni punkt programu nie jest wart polecenia. Zakopane to nie jest i nigdy nie będzie. Miasta skalne, szczególnie Wardzia są prawdziwymi perełkami tej wycieczki. Najjaśniejszy punkt to bezsprzecznie pilotka-Pani Madzia. Gdyby nie ona i jej warte polecenia zaangażowanie, to ww. "doły " stanowiły by kotwicę, która ściąga na dno całość wycieczki. Na szczęście dla Nas, super Madzia swoją ogromną wiedzą i dostrzeganiem naszych potrzeb jako klientów sprawiła, iż nawet nawięksi malkontenci nie mogli obwieścić zwycięstwa.
5.0/6
22 VIII 2015 r. (sobota) Mój wylot z Warszawy miał nastąpić wg planu o 3:45 (czyli można powiedzieć w „środku nocy”), zbiórkę na lotnisku wyznaczono 2 godziny wcześniej. Na stanowisku Rainbow Tours nie było do odebrania żadnych dokumentów podróży, bo odprawa była bezbiletowa. Przeszedłem stosowne procedury związane z odprawą i oczekiwałem na wylot. Ostatecznie samolot oderwał się od ziemi o 3:54. Lot był charterowy, lecieliśmy samolotem Boeing 737-800 (z układem siedzeń 3+3) należącym do polskich charterowych linii lotniczych Enter Air. Catering na pokładzie był dodatkowo płatny. O 6:43 czasu polskiego (czyli 8:43 czasu miejscowego) wylądowaliśmy na lotnisku w Batumi. Tam oczekiwali na nas przedstawiciele Rainbow Tours (w tym nasz pilot Kamil Juwa) i współpracującego z nim miejscowego kontrahenta (agencji turystycznej „Wonderland”). Oni skierowali nas do autokaru, którym następnie ruszyliśmy (o 9:37) w drogę do hotelu. Przejazd trwał poniżej 10 minut, gdyż nasz hotel – Grand Rixoss Palace, był usytuowany w pobliżu lotniska. Proces zakwaterowania trwał dość długo, bo dokonywało go ok. 70 osób z różnych wycieczek Rainbow, a przy tym w hotelu była tylko jedna, niezbyt pojemna winda. Gdy w końcu dotarłem do przydzielonego mi pokoju okazało się, że nie został on posprzątany po poprzednich gościach. Trzeba więc było wzywać obsługę hotelową i czekać aż doprowadzi pokój do porządku. Tego dnia miałem czas wolny, gdyż część mojej grupy przylatywała z innych miast dopiero wieczorem i wspólny program zaczynaliśmy dopiero nazajutrz. Po krótkim odpoczynku wyszedłem z hotelu. Najpierw pieszo udałem się do jednego z pobliskich kantorów, gdzie wymieniłem walutę. Potem taksówką pojechałem do ogrodu botanicznego, który następnie zwiedziłem (wstęp kosztował 8 lari).Ponad 100-letni (otwarty w 1912 r.) ogród botaniczny w Batumi jest jednym z największych i najciekawszych ogrodów na świecie. Obecnie jest on najpopularniejszą atrakcją turystyczną Adżarii. Ogród powstał z inicjatywy rosyjskiego botanika i geografa Andrieja Krasnowa. Leży ok. 6 km na północ od centrum miasta, w miejscu zwanym Zielonym Przylądkiem (Mcwane Koncchi). Jego położenie, na wysokim i stromym zboczu (ok. 70 m wysokości) opadającym aż do poziomu morza, pozwoliło na odtworzenie aż dziewięciu stref klimatycznych i krajobrazowych. Można tam obejrzeć m.in. świat botaniczny Ameryki Północnej, Himalajów, Azji Wschodniej, Ameryki Południowej, basenu Morza Śródziemnego, Australii i Meksyku. Ogółem, na terenie 108-hektarowego ogrodu występuje aż 2037 gatunków roślin, w tym tylko 104 gatunki rodzime. W tym pięknym miejscu spędziłem kilka godzin. Po zwiedzeniu ogrodu wróciłem taksówką do hotelu, gdzie resztę dnia przeznaczyłem na relaks (przy hotelowym basenie) i odpoczynek. 23 VIII 2015 r. (niedziela) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 9:00 wyruszyliśmy już całą grupą autokarem na zwiedzanie. Najpierw pojechaliśmy do centrum Batumi. Wg oficjalnego programu ten najsłynniejszy nadmorski kurort Gruzji (stolicę republiki autonomicznej Adżarii) mieliśmy wspólnie zwiedzać to miasto dopiero w przedostatnim dniu wycieczki, ale pilot postanowił to zmienić dzięki czemu potem on sam, jak i wszyscy uczestnicy wycieczki mieli dodatkowy dzień wolny do spędzenia wg własnego uznania. W drodze do centrum miasta na chwilę zatrzymaliśmy się przy ulicy Lecha i Marii Kaczyńskich, aby zrobić tam pamiątkowe zdjęcia tabliczek z nazwą ulicy. Zwiedzanie Batumi rozpoczęliśmy od Parku Cudów (usytuowanego w okolicy portu), gdzie widzieliśmy m.in. Wieżę Czaczy, Wieżę Alfabetu, wielki „diabelski młyn”, figury „Ali i Nino” i latarnię morską. Kilka zdań na temat tych obiektów. Wieża - fontanna, powszechnie znana jako „Wieża Czaczy” jest dokładną kopią budynku istniejącego w Batumi na początku XX wieku. 25 metrowa wieża zegarowa otoczona jest czterema fontannami. Ponoć (nie sprawdziłem tego osobiście) codziennie o godzinie 19:00 przez dziesięć minut leje sie z nich czacza - mocny gruziński alkohol robiony z winogron. Wieża Alfabetu w Batumi to 130-metrowa, stalowa konstrukcja wykonana wg projektu hiszpańskiego architekta Alberto Domingo Cabo. Z daleka widać na niej 33 litery gruzińskiego alfabetu, osadzone na ażurowej konstrukcji przypominającej spiralę DNA. Na najwyższej kondygnacji mieści się studio telewizyjne i obracająca się restauracja. Warto w tym miejscu wspomnieć, że gruziński alfabet jest jednym z 14 alfabetów świata. Jest wyjątkowy i niepodobny do żadnego innego. Stojący w pobliżu Wieży Alfabetu 55-metrowy „diabelski młyn” powstał w roku 2005 i jest wyposażony w czterdzieści 6-osobowych gondolek, z których można podziwiać okoliczną panoramę. Rzeźba "Ali i Nino" to dwie 9-me¬tro¬we, sta¬lo¬we syl¬wet¬ki ko¬bie¬ty i m꿬czy¬zny (ich łączna waga wynosi 7 ton), zbli¬ża¬ją się one do sie¬bie co pe¬wien czas i za¬sty¬ga¬ją w na¬mięt¬nym po¬ca¬łun¬ku, aby za chwi¬lę znowu się od sie¬bie od¬da¬lić. Ten po¬mnik, sym¬bol mi¬ło¬ści, zro¬zu¬mie¬nia i po¬ko¬ju mię¬dzy na¬ro¬da¬mi, jest dzie¬łem gru¬ziń¬skiej ar¬tyst¬ki Tamar Kve¬si¬ta¬dze. Jego nazwa na¬wią¬zu¬je do po¬wie¬ści Kur-ba¬na Saida "Ali i Nino", opo¬wia¬da¬ją¬cej hi¬sto¬rię nie¬szcz꬜li¬wej mi¬ło¬ści dziew¬czy¬ny, chrze¬ści¬jan¬ki z gru-ziń¬skiej ro¬dzi¬ny ksią¬żę¬cej i chło¬pa¬ka, mu¬zuł¬ma¬ni¬na z Azer¬bej¬dża¬nu. Stojąca nieco dalej biała latarnia morska ma 21 m wysokości, została zbudowana w 1882 r. przez inżynierów francuskich. Oprócz budowli, które mijaliśmy w Parku Cudów w nieco większym oddaleniu widzieliśmy kilka innych imponujących budowli. Wspomnę o dwóch z nich. Budynek Uniwersytetu Technologicznego, oddany do użytku w roku 2012, jest najwyższym budynkiem regionu. Ma 35 pięter i 188 metrów wysokości. U jego szczytu zamontowano … diabelski młyn z ośmioma gondolkami (niestety jak dotychczas nie został on udostępniony dla turystów). Hotel Radisson Blu, zbudowany w roku 2011, to kolejny przykład odważnej, nowoczesnej architektury opanowującej miasto. 19-piętrowy budynek, usytuowany zaledwie kilkadziesiąt metrów od brzegu morza, zaprojektowany przez włoskiego architekta Michele De Lucchi, przypomina lekko pomiętą paczkę papierosów. Potem przespacerowaliśmy się fragmentem nadmorskiego bulwaru. Jest to w sumie pra¬wie 8-ki¬lo¬me¬tro¬wy park cią¬gną¬cy się wzdłuż miej¬skich plaż. Jego po¬cząt¬ki się¬ga¬ją roku 1881, kiedy to gu¬ber¬na¬tor Ba¬tu¬mi, AI Sme¬ka¬lov, zle¬cił re¬ali¬za¬cję nad¬mor-skie¬go parku słyn¬ne¬mu nie¬miec¬kie¬mu ogrod¬ni¬ko¬wi Res¬sle¬ro¬wi. W cza¬sie swo¬je¬go ist¬nie¬nia Bul¬war prze-szedł przez kilka eta¬pów roz¬wo¬ju. Szcze¬gól¬nie w ostat¬nich latach wzbo¬ga¬cił się o wiele no¬wych obiek-tów ta¬kich jak: ka¬wiar¬nie, re¬stau¬ra¬cje, place zabaw, sty¬lo¬we ławki, no¬wo¬cze¬sne rzeź¬by i fon¬tan¬ny. Po przejściu fragmentu bulwaru odbiliśmy trochę od morza przechadzając się ładnym deptakiem z basenami, ciekawymi rzeźbami i piękną białą kolumnadą z 1934 r. Potem ruszyliśmy już w kierunku Placu Europy. Z ciekawszych budowli, które po drodze mijaliśmy wspomnę o 110-metrowym hotelu Sheraton przypominającym słynną aleksandryjską latarnię morską oraz pięknym budynku Państwowego Teatru Dramatycznego (stoi przy Placu Teatralnym, w którego centrum umieszczono złotą rzeźbę Neptuna). Plac Europy, do którego następnie dotarliśmy, to rozległa, niemal pusta przestrzeń, którą otaczają eleganckie budynki sprzed ok. 100 lat. Na jednym z nich umieszczono zegar astronomiczny wzorowany na słynnym praskim zegarze Orloj, oprócz czasu pokazuje on względne położenia Słońca, Księżyca, gwiazdozbiorów zodiakalnych i planet, a także godzinę wschodu i zachodu słońca i aktualną fazę Księżyca. W centrum placu stoi pomnik Medei (kolchidzkiej księżniczki z greckiej mitologii, która została żoną Jazona) trzymającej złote runo. Wzniesiono go w 2007 roku. Przypomina on o odwiecznych związkach Gruzji ze światem europejskim i bliskości tutejszej kultury z kulturą antyczną. Plac jest ulubionym miejscem wypoczynku nie tylko dla turystów, ale i mieszkańców Batumi, regularnie służy za scenę dla koncertów międzynarodowych i gruzińskich gwiazd. Do tej pory wystąpili tu m.in.: Jose Carreras, Andrea Bocelli, Bueno Vistas, Enrique Iglesias i wielu innych. Tutaj także, mieszkańcy miasta świętują nadejście Nowego Roku. Po 10-tej ruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Na trasie mieliśmy 2 postoje „toaletowe”. Przed 17-stą dotarliśmy do miasta Gori, które zostało założone przez jednego z najsławniejszych królów Gruzji - Dawida IV Budowniczego (1089 - 1125). Zatrzymaliśmy się przy Muzeum Stalina, które następnie zwiedziliśmy. Obiekt ten jest usytuowany w miejscu, gdzie urodził się (w 1878 r.) i spędził swoją młodość późniejszy dyktator. Domek, w którym mieszkał, stoi obecnie pod specjalnym zadaszeniem naprzeciw frontowej ściany pałacu, w którym mieści się muzeum. Monumentalny pałac powstał w połowie XX w. w stylu określanym mianem „stalinowskiego gotyku”. Ekspozycja w muzeum przedstawia chronologicznie jego młode lata, edukację i karierę polityczną aż do osiągnięcia szczytów władzy. Obok muzeum stoi wagon pociągu, którym jeździł Stalin (używał go od 1941 r., dotarł nim m.in. na konferencje w Jałcie i Teheranie). Po zwiedzeniu muzeum w Gori na krótko zatrzymaliśmy się jeszcze u podnóża wzgórza, na którym wznosi się twierdza Goriscyche (w pobliżu widzieliśmy też 2 cerkwie) i ruszyliśmy dalej. Wspomnę jeszcze, że w Gori dołączył do nas gruziński przewodnik (pochodzenia azerbejdżańskiego) Josik. Przed 18-stą dojechaliśmy do skalnego miasta Upliscyche, które następnie zwiedziliśmy. Jest to jedna z najstarszych osad na Kaukazie, która niegdyś była ważnym punktem handlowym Jedwabnego Szlaku. Leży ona na lewym brzegu rzeki Kury, gdzie zalegają pokłady miękkich i łatwych do obróbki warstw skalnych. Wykorzystywano ten fakt już ok. 3 tys. lat p.n.e. W IV w. p.n.e. miejsce to stało się najważniejszym ośrodkiem cywilizacyjnym i religijnym wschodniej Gruzji. Dzisiejsze Upliscyche to efekt prac wykopaliskowych rozpoczętych w latach 50-tych XX w. Cały zespół dzieli się na część dolną, środową (najlepiej zachowaną) i górną. Zobaczyliśmy tam m.in. kilka przedchrześcijańskich świątyń oraz pozostałości pieczar mieszkalnych. Nad całością góruje pokryta czerwoną dachówką trójnawowa bazylika. Osią miasta jest główna ulica, od której odchodzą boczne przejścia i schody. Po południowej stronie znajduje się sekretny tunel, którym mieszkańcy w czasie najazdów mogli się ewakuować nad rzekę (ja też tym tunelem opuściłem miasto). Poza samym skalnym miastem atrakcją są roztaczające się wokół niego piękne widoki. Po zwiedzeniu Upliscyche udaliśmy się już w drogę do Tbilisi. Wspomnę jeszcze, że na gruzińskich drogach tego dnia, jak podczas innych dni często widzieliśmy chodzące po nich krowy, które nie bardzo miały ochotę ustępować miejsca pojazdom. Jedną z nich nasz kierowca nawet lekko potrącił. Po 20:30 dojechaliśmy do restauracji w Tbilisi, w której następnie zjedliśmy kolację. Co ciekawe przed wejściem do restauracji wisiał obraz, który widnieje także na okładce wydanej w Polsce książce o Kaukazie pt. „Toast za przodków” (zapoznałem się z nią przed wyjazdem). Po kolacji pojechaliśmy do hotelu „Prestige” (dotarliśmy do niego o 21:20), w którym następnie się zakwaterowaliśmy. 24 VIII 2015 r. (poniedziałek) Po śniadaniu w hotelu po. 9-tej wyruszyliśmy autokarem na zwiedzanie Tbilisi. Niestety przykrą niespodziankę sprawiła nam pogoda, gdyż było pochmurno i rozpadał się deszcz. Najpierw podjechaliśmy do katedry Cminda Sameba (Trójcy Świętej), którą następnie zwiedziliśmy. Jest to największa budowla sakralną Zakaukazia. Zbudowana została na szczycie wzgórza św. Eliasza na miejscu dawnego cmentarza ormiańskiego. Powstały w latach 1995-2004 sobór uważany jest za jeden z symboli niepodległej Gruzji. Architektonicznie stanowi połączenie stylów gruzińskich, przy czym główny nacisk położono na wysokość, co widać po potężnej kopule. Od podstawy do szczytu kościół ma 105,5 m wysokości (wraz z pokrytym złotem krzyżem oraz prawie 20-metrową podziemną salą modlitewną). Wnętrze ozdobione 11 ołtarzami może pomieścić 15 tys. wiernych. Zespół katedralny zajmuje duży obszar z ładnymi alejami i kwietnymi klombami. Wznosi się tam również wolno stojąca dzwonnica, seminarium oraz rezydencja patriarchy. Po zwiedzaniu katedry mieliśmy pierwotnie w planie zwiedzanie Starego Miasta, ale że deszcz nie przestawał padać, próbując go przeczekać wjechaliśmy nadprogramowo na wzgórze Mtacminda z punktem widokowym. Z uwagi na pogodę widoki oczywiście były mniej ciekawe. Następnie podjechaliśmy do Placu Wolności. W jego centrum stoi kolumna z wykonaną w 2006 r. pozłacaną figurą św. Jerzego (patrona Gruzji) w tradycyjnej pozie na koniu, walczącego ze smokiem. Wokół placu wznoszą się monumentalne gmachy mieszczące m.in. ratusz z 1878 r. w stylu mauretańskim (zwieńczony wieżą z 1910 r., na której powiewa flaga państwowa) i hotel Marriott. Z placu ruszyliśmy na pieszy spacer po Starym Mieście (deszcz niestety wciąż padał). W jego trakcie odwiedziliśmy m.in. kościół katolickich NMP (zbudowany w I poł. XIX w. w stylu neogotyckim) i jedną z miejscowych synagog. Potem dostaliśmy godzinę czasu (rozstaliśmy się przy dawnym karawanseraju). W jego trakcie najpierw dotarłem katedry Sioni (zwanej też katedrą Zaśnięcia Bogarodzicy). Jest to najważniejszy obiekt sakralny w Gruzji. Jego początki sięgają VI w., a jego nazwa wywodzi się od góry Syjon w Jerozolimie. Obecna bryła pochodzi głównie z XIII w., niektóre fragmenty są o jakieś 500 lat młodsze. Kształt katedry jest typowy dla gruzińskich świątyń. Centralna konstrukcja na planie zbliżonym do kwadratu ma wysunięte ramiona nadające jej kształt krzyża. Całość wieńczy kopuła na wysokim wielobocznym bębnie. Za budulec posłużył żółtawy tuf wulkaniczny z pobliskiego miasta Bolnisi. Jedynym obiektem o zupełnie innej architekturze jest klasycystyczna wieża-dzwonnica z 1812 r. Fasadą zdobią piękne rzeźbienia w kamieniu. W środku zobaczyć można m.in. kamienny ikonostas z połowy XIX w. Z tego samego okresu pochodzą piękne freski na ścianach. W dalszej części spaceru dotarłem m.in. do mostu Metechi (historycznie najstarszego w mieście, obecna jego wersja pochodzi z połowy XX w.) nad rzeką Kurą, skąd widziałem wznoszącą się na wysokim, skalistym brzegu cerkiew Metechi (z XIII w.). W drodze powrotnej dotarłem m.in. do głównej synagogi Tbilisi (obejrzałem ją tylko z zewnątrz). Jej budynek z czerwonej cegły wzniesiono w latach 1895-1913. Na koniec doszedłem do Mostu Pokoju (zwanego z uwagi na swoją charakterystycznie wygiętą konstrukcję „podpaską” ). Oddano go do użytku w 2010 r. Został on wykonany we Włoszech i przewieziony do Gruzji 200 ciężarówkami. Ma 150 m długości. Podczas czasu wolnego na szczęście w końcu ustał deszcz. Już wspólnie przeszliśmy Mostem Pokoju na drugą stronę rzeki, gdzie minęliśmy ładny park z wieloma ciekawymi obiektami (m.in. centrum wystawienniczo-koncertowe w kształcie rur wydechowych) i dotarliśmy do stacji kolejki linowej, którą wjechaliśmy na wzgórze z twierdzą Narikala (jej początki sięgają IV w., obecnie widoczne mury pochodzą głównie z XVI-XVII w.). Stamtąd mogliśmy podziwiać widoki na miasto, a także pomnik Matki Gruzji. Ma on postać patrzącej na miasto kobiety, która w lewej ręce trzyma wino (przeznaczone dla przybywających z dobrymi zamiarami), a w prawej miecz (dla wrogów). 20-metrowy aluminiowy posąg wykonano w 1958 r. z okazji 1500-lecia powstania miasta. Potem pieszo schodziliśmy w dół. Po drodze mijaliśmy m.in. zabytkowe domy z pięknymi, drewnianymi balkonami, 2 meczety, a także wodospad. Na koniec dotarliśmy do ładnego parku z zabytkowymi łaźniami siarkowymi i pomnikiem byłego prezydenta Azerbejdżanu Hejdara Alijewa. Stamtąd zabrał nas autokar, którym wróciliśmy (po 14-stej) do hotelu. Przez resztę dnia mieliśmy czas wolny. Ja wykorzystałem go na kilkugodzinny pieszy spacer po mieście. Wcześniej pilot zebrał obowiązkowy pakiet (po 125 EUR od osoby) na bilety wstępu, napiwki dla obsługi itp. Na początku spaceru dotarłem do cerkwi pw. św. Aleksandra Newskiego z ładnymi niebieskimi kopułami (zwiedziłem także jej wnętrze). Potem doszedłem do kościoła katolickiego św. Piotra i Pawła (wzniesiony on został za pieniądze polskich zesłańców na początku XX w.) i także zwiedziłem jego wnętrze. Idąc dalej skręciłem w aleję Agmaszenebelego i spacerując nią podziwiałem liczne przykłady wspaniałej architektury. Jest to jedna z najelegantszych ulic w mieście. Jest na niej wiele sklepów, restauracji i różnych instytucji kulturalnych. Po przejściu mostem na drugi brzeg rzeki Kury spacerowałem m.in. aleją Rustawelego mijając po drodze różne ciekawe obiekty. Pierwszym spośród nich był gmach Opery (akurat restaurowany). Budynek ma bardzo ciekawą architekturę o wyraźnie orientalnych kształtach (styl pseudomauretański). Obecną postać otrzymał w 1896 r., choć sama instytucja została powołana do życia ponad pół wieku wcześniej. Występowały tam światowe sławy, m.in. Jose Carreras. Kolejny obiekt kulturalny, który mijałem spacerując aleją Rustawelego to gmach Teatru im. Rustawelego. Zbudowano go w stylu eklektycznym w 18979 r. (obecny jego kształt to efekt prac restauracyjnych w latach 2002-2005.). Idąc dalej doszedłem do gmachu Galerii Narodowej. Konstrukcja pochodzi z końca XIX w., a galerię w obecnym kształcie oddano do użytku w 2011 r. W pobliżu galerii zwiedziłem cerkiew Kaszweti z kremowymi ścianami i wieloboczną wieżą. Jej początki sięgają VI w., a w obecnym kształcie powstała w latach 1904-10. Wnętrze zdobi jasny marmurowy ikonostas oraz kontrastujące z nim ciemne freski na ścianach sanktuarium. Nieco dalej minąłem dawny budynek Parlamentu (obecnie parlament obraduje w Kutaisi). Został on wzniesiony w latach 1938-53. Jest to jasna budowla z rzędem wysokich arkad od frontu i szeroką fontanną wzdłuż całej elewacji. Następnie ponownie dotarłem do Placu Wolności. W jego pobliżu natrafiłem na polską lodziarnię, w której zjadłem smaczne lody. Potem bocznymi uliczkami skierowałem się w kierunku rzeki Kury. Wkrótce dotarłem do futurystycznego budynku Public Service Hall (przeszedłem do niego efektownym mostkiem przerzuconym nad ulicą) i dalej mostem dostałem się na drugi brzeg rzeki, po czym wróciłem do hotelu. Wieczorem chętni mogli się wybrać na fakultatywną kolację z występami artystycznymi, ja jednak z tej opcji nie skorzystałem. 25 VIII 2015 r. (wtorek) Po śniadaniu w hotelu ok. 9-tej wyruszyliśmy autokarem na dalsze zwiedzanie. Najpierw podjechaliśmy do położonego na wzgórzu monastyru Dżwari (czyli monastyru Krzyża Świętego). Według tradycji święta Nino, która nawróciła Gruzję na chrześcijaństwo, zatrzymała się na modlitwę na najwyższym wzniesieniu Mcchety i postawiła na nim krzyż. Około 545 na tym miejscu został wzniesiony pierwszy, mniejszy kościół, który został nazwany Małym Kościołem Dżwari. Drugi, większy, zwany Wielkim Kościołem Dżwari, został wybudowany na miejscu pierwszego w latach 586-605. Jest to czteroapsydowa świątynia na tzw. planie czterolistnym (tetrakonchos) czyli w kształcie przedłużonego krzyża z absydami jako ramionami. Centralną część wieńczy ośmioboczna kopuła. Kościół ten służył jako wzór przy budowie innych świątyń. Jego fasadę zdobią rzadko spotykane i różnorodne płaskorzeźby. Budowla ma wymiary 22 na 19 metrów i wysokość 25 m. Znaczenie monastyru Dżwari rosło wraz z upływem czasu i przyciągało wielu pielgrzymów. Także dzisiaj Wielki Kościół jest wykorzystywany podczas ważniejszych uroczystości. Zachowały się też fragmenty krzyża św. Nino. Z tarasu widokowego poniżej kościoła roztaczają się piękne widoki na miasto Mccheta oraz doliny rzek Kury i Aragwi. Następnie pojechaliśmy już do Mcchety. Miasto to jest wpisane na listę UNESCO. Było ono pierwszą stolicą oraz religijnym centrum Gruzji. Położone przy ważnym trakcie handlowym, łączącym brzeg Morza Czarnego z miastami na wybrzeżu kaspijskim, istniało już w głębokiej starożytności. Przez kilka wieków Mccheta była stolicą gruzińskiego królestwa Iberii. Po zatrzymaniu się na parkingu i opuszczeniu autokaru, wspólnie dotarliśmy do katedry Sweti Cchoweli, którą następnie zwiedziliśmy. Jest to jeden z najcenniejszych zabytków architektury sakralnej w Gruzji. W ciągu stuleci katedra była miejscem koronacji i pochówku władców Gruzji oraz siedzibą najwyższych władz Kościoła. Wg lokalnego podania pewien mieszkaniec Mcchety imieniem Eliasz przebywał w Jerozolimie, gdy ukrzyżowano Chrystusa. Tam kupił od rzymskiego żołnierza szatę, którą miał na sobie Jezus i przewiózł ją do rodzinnego miasta. Za czasów św. Nino złożono ją w kościele, którą wzniesiono właśnie w tym celu (w IV w.) W V w. drewniany kościół został zastąpiony kamiennym. Obecna katedra została zbudowana w latach 1010-29. Otacza ją wysoki mur obronny z kamienia, wzmocniony basztami. Wzniesiono go w 1787 r. Świątynię zbudowano na planie krzyża, z dużą kopułą nad skrzyżowaniem ramion. Jako budulec wykorzystano piaskowiec o różnym zabarwieniu: żółty, czerwony oraz zielony. Część wewnętrznych ścian pokrywają fragmenty odrestaurowanych fresków. Są tam też liczne ikony. Najstarszym elementem wyposażenia jest chrzcielnica z IV w. Szata Chrystusa znajduje się ponoć pod niską kolumną w kształcie wieży w centralnej części kościoła. Po zwiedzeniu katedry mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego, który wykorzystałem na spacer po mieście. Podczas niego dotarłem m.in. do małej cerkiewki Antiocha (IV-V w.) z ładnymi malowidłami. Potem wróciliśmy do naszego hotelu w Tbilisi (dotarliśmy do niego o 12:40) i przez resztą część dnia znowu mieliśmy czas wolny. Po krótkim odpoczynku ponownie wybrałem się na kilkugodzinny pieszy spacer po Tbilisi. Najpierw spacerowałem wzdłuż północnego brzegu rzeki Kury. Minąłem m.in. trzy budowle sakralne (widziałem je tylko z zewnątrz). Drugą z nich był kościół św. Mikołaja (z końca XIX w.). Trzecia to ormiański kościół św. Jerzego, zwany Eczmiadzyn. Jego ceglany korpus powstał pod koniec XVIII w. z inicjatywy Ormian sprowadzonych tam przez króla Herakliusza II. Przeszedłem też obok kilku obiektów, które widziałem już wcześniej. Następnie dotarłem do cerkwi Metechi, którą tym razem obejrzałem także wewnątrz. Jest to jeden z symboli miasta uwieczniany na tysiącach fotografii. Świątynia wznosi się tuż nad mostem Metechi. Niegdyś stał w tym miejscu pałac królewski (zbudowany w V w.), później kościół i klasztor zburzone przez Mongołów. Świątynia w dzisiejszym kształcie powstała w latach 1270-89. Jej bryła prezentuje typowy dla architektury gruzińskiej układ krzyżowo-kopułowy, jest też bardzo smukła: przy 20 m długości wznosi się na wysokość 25 m. Pierwotne kamienne mury tylko w niektórych miejscach uzupełniono cegłami. Wewnątrz nie ma fresków, ale wart obejrzenia jest ładny ciemny ikonostas. Z tarasu na którym stoi budowla, rozciąga się wspaniały widok na starówkę na drugim brzegu rzeki. Stoi tam także potężny konny pomnik Wachtanga Gorgasalego (z 1967 r.) Potem przeszedłem na drugą stronę rzeki, ponownie pospacerowałem po Starym Mieście. Z obiektów, których nie widziałem podczas wcześniejszego spaceru wspomnę o ormiańskim kościele Surb Gevorg (św. Jerzego). Widziałem go tylko z zewnątrz, gdyż był remontowany. Wzniesiono go z cegły w połowie XIII w. Uważany jest za najstarszy armeński obiekt sakralny w Tbilisi. Potem ponownie dotarłem do Placu Wolności (znowu skusiłem się tam na lody w polskiej lodziarni). Następnie przespacerowałem się drugą stroną (w porównaniu do spaceru z poprzedniego dnia) alei Rustawelego, gdzie m.in. zawitałem w małym parku. Dalej dotarłem jeszcze m.in. do dwóch budowli sakralnych z pięknymi wnętrzami. Pierwsza to cerkiew św. Jana Teologa zbudowana w 1901 r. z pięknymi malowidłami na ścianach. Druga to cerkiew św. Andrzeja Apostoła zwana (z uwagi na kolor dachu) Niebieskim Monastyrem. Powstała w XII w. za czasów panowania królowej Tamary. Obecną postać przybrała w XIX w. Potem przeszedłem na drugą stronę rzeki i wróciłem do hotelu. O 19-stej mieliśmy kolację w tej samej restauracji co poprzedniego dnia. 26 VIII 2015 r. (środa) Po wczesnym śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 7-mej wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. W Tbilisi zatrzymaliśmy się jeszcze przy pomniku Lecha Kaczyńskiego (odsłoniętym w kwietniu 2012 r. w drugą rocznicę katastrofy w Smoleńsku) stojącym przy ulicy Lecha Kaczyńskiego, a potem przy sklepie Smart, w którym można było zaopatrzyć się w produkty spożywcze. Potem ruszyliśmy w kierunku granicy z Azerbejdżanem. Po drodze znowu się rozpadało. Przed granicą po stronie gruzińskiej widzieliśmy na tablicy brzmiący dla nas nieco ironicznie (choć pewnie nie tak było w zamierzeniu jego autorów) napis „Azerbaijan border. Good luck” Gdy dotarliśmy (po 10-tej czasu gruzińskiego) do granicy w miejscowości Lagodechi wciąż mocno padało. Mimo to musieliśmy opuścić autokar z wszystkimi bagażami i w strugach deszczu pieszo dojść najpierw do gruzińskiego punktu kontrolnego, a potem pokonując kilkaset metrów „ziemi niczyjej”, do azerbejdżańskiego punktu kontrolnego. Po drodze bagaże oczywiście przemokły i w efekcie zamoczyła się też część rzeczy w bagażach. Na punktach kontrolnych przeszliśmy kontrole paszportowe, w części azerbejdżańskiej skontrolowano także wizy do Azerbejdżanu i prześwietlono bagaże (my sami też musieliśmy oczywiście przejść przez stosowne bramki). Po pokonaniu tych wszystkich formalności, załadowaliśmy się do nowego autokaru, którym jeździliśmy po tym kraju. Z granicy odjechaliśmy ostatecznie po 12-stej miejscowego czasu (jest on o godzinę późniejszy niż w Gruzji). Dołączył do nas Zaur - przedstawiciel miejscowego kontrahenta Rainbow (agencji turystycznej „Granit AS”). W dalszej części podróży na trasie mieliśmy jeden krótki postój na wymianę waluty, a przed 15-stą dotarliśmy do kaukaskiej wioski Kisz (pierwotnej stolicy lokalnego chanatu). Tam opuściliśmy autokar i przesiedliśmy się do taksówek, którymi dojechaliśmy (po brukowanych uliczkach, mijając kamienną zabudowę wioski) do położonego w górach albańskiego kościoła św. Elizeusza z XII w. Zachowana w świetnym stanie świątynia ma prostą bryłę przykrytą wysoką kopułą. Na miejscu zwiedziliśmy mieszczące się tam obecnie muzeum i podziwialiśmy piękne widoki na otaczające okolicę szczyty. Potem wróciliśmy taksówkami do autokaru i ruszyliśmy w dalszą drogę. O 15:20 dotarliśmy do Szeki. Jest to jedno z bardziej urokliwych miast Azerbejdżanu; usytuowane 700 m n.p.m., otoczone górami i dębowym lasem, przypomina starożytny amfiteatr. Znane było jako ważny punkt Jedwabnego Szlaku. Dawni władcy, chanowie, ulokowali tu w XVIII w. swój letni pałac w orientalnym stylu, jeden z najcenniejszych i najwspanialszych w tej części świata z unikatowymi freskami i witrażami. I właśnie ten Pałac Chanów najpierw zwiedziliśmy (niestety w jego wnętrzach nie można robić zdjęć). Powstał on w latach 1789-97, kiedy przeniesiono w to miejsce stolicę chanatu. Ma wymiary 32 na 8,5 m i dwie kondygnacje o identycznym układzie przestrzennym. Dolna pełniła rozmaite funkcje służebne, górna mieściła apartamenty chana i jego najbliższej rodziny. Zewnętrzną elewację zdobią naścienne malowidła i różnobarwne płytki ceramiczne pokryte geometrycznymi wzorami. Równie imponująco prezentują się wnętrza, dekorowane ornamentyką typową dla estetyki muzułmańskiej (m.in. skomplikowane motywy roślinne). W głównym pomieszczeniu na górze widnieje scena batalistyczna przedstawiająca bitwę wojsk chańskich z oddziałami Nadira Szacha w 1743 r. Okna pałacu wypełnione są wspaniałymi witrażami. Po zwiedzeniu pałacu podjechaliśmy jeszcze do XVIII-cznego karawanseraju (czyli dawnego zajazdu dla karawan kupieckich), który także obejrzeliśmy (obecnie mieści się w nim hotel). Ma on cztery skrzydła otaczające rozległy dziedziniec. Potem pojechaliśmy już do hotelu „Olimpik” (dotarliśmy do niego ok. 17-stej), w którym się zakwaterowaliśmy. Kolacja była o 18:30. Potem skorzystałem jeszcze z możliwości relaksu na krytym basenie, będącym częścią hotelowego kompleksu. Wybrałem się tam ubrany jedynie w kąpielówki i szlafrok będący na wyposażeniu pokoju. Gdy wróciłem, czekała mnie niespodzianka, bo drzwi do pokoju nie chciały się otworzyć. Co gorsza recepcja znajdował się poza budynkiem, w którym mieszkaliśmy. Na szczęście w budynku udało się napotkać przedstawiciela hotelowej obsługi, który najpierw sam próbował otworzyć drzwi do mojego pokoju, a gdy mu się nie udało, wezwał jakiegoś specjalistę ze skrzynką narzędzi i dopiero on zdołał otworzyć drzwi (jak się okazało konieczna była wymiana baterii zasilających elektronicznie otwierany zamek). 27 VIII 2015 r. (czwartek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 9-tej ruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Po drodze mieliśmy postój „toaletowy” (była podczas niego także możliwość obejrzenia straganów z różnymi owocami i innymi produktami. O 11:25 zatrzymaliśmy się przy stacji benzynowej, tam wysiedliśmy z autokaru i przesiedliśmy się do marszrutek, którymi następnie ruszyliśmy w kierunku górskiej wioski Lachicz. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy wiszącym moście (wejście na niego kosztowało 0,5 manata), rozpiętym pomiędzy ścianami wąwozu nad płynącą w dole rzeką. Potem dojechaliśmy już do malowniczo położonej w górskim wąwozie wioski Lachicz, a tam dostaliśmy czas wolny na jej indywidualną eksplorację. Jest ona znana z charakterystycznej, doskonale zachowanej zabudowy z drewna i kamienia, z brukowanymi uliczkami oraz z warsztatów rękodzielniczych specjalizujących się w wyrobach miedzianych oraz tkaniu dywanów. Można tam zobaczyć jak tradycyjną techniką wyrabiane są miedziane tace, talerze, dzbany i czary. Po czasie wolnym wróciliśmy marszrutkami do autokaru, którym ruszyliśmy w dalszą drogę. Ok. 14:30 zatrzymaliśmy się przy pięknym Meczecie Piątkowym (Dżuma) w mieście Szemacha. Pierwotnie zbudowano go w latach 743-44, ale nie przetrwał trzęsień ziemi. Obecna wersja powstała w 1902 r. wg projektu polskiego architekta Józefa Płoszko. Zbudowano go na planie prostokąta o 46 m długości i 28 m szerokości. Sala modlitw jest podzielona na trzy osobne części na planie kwadratu. Każda ma swój własny mihrab. Po zwiedzeniu meczetu ruszyliśmy dalej. O 17:05 dotarliśmy do kompleksu Aqua Park na półwyspie Aszperońskim, gdzie zostaliśmy zakwaterowani. W położonym nad samym morzem (pokój też miałem z widokiem na morze) kompleksie był też duży aquapark, w którym się zrelaksowałem po trudach podróży. O 20:00 mieliśmy w hotelu kolację. Po niej, dzięki uprzejmości kierowcy, wybraliśmy się (o 21-szej) jeszcze autokarem na wycieczkę „Baku by night”. Po drodze widzieliśmy pięknie oświetlone budynki, ogrodzenia, a nawet … trawę. Imponował tez jakość dróg dojazdowych do miasta (bywało nawet 6 pasów w jedną stronę). Zatrzymaliśmy się pod słynnymi „Wieżami Ognia”. Są to trzy bliźniacze wieżowce reklamowane jako pierwsze w świecie budynki w kształcie płomieni. Postawione zostały w latach 2007-12 za 350 mln dolarów. Mają wysokość 190, 160 i 140 m, dzięki czemu widać je z wielu punktów miasta (m.in. z bulwaru nadmorskiego). Mieszczą biura i apartamenty. Najbardziej efektownie „Wieże Ognia” prezentują się właśnie po zmroku, kiedy rozjaśnia je ponad 10 tys. diod ledowych, zmieniając kolory i wyświetlane obrazy (jest wśród nich m.in. flaga Azerbejdżanu). Mieliśmy okazję podziwiać ten oszałamiający świetlny pokaz. W pobliżu wież widzieliśmy też m.in. meczet Sehitlik z 1996 r. Jest to klasyczny przykład architektury osmańskiej, z dużą kopułą i dwoma minaretami. Następnie spacerowaliśmy tzw. Drogą Męczenników. Jest to zadbany park, stanowiący zarazem cmentarz i miejsce pamięci narodowej. Spoczywają tam ofiary m.in. I wojny światowej, rządów bolszewickich, Czarnego Stycznia 1990 r., kiedy miasto najechała Armia Czerwona oraz wojny z Armenią o Górski Karabach. Na tarasie na końcu alei stoi potężny monument, po d którym płonie wieczny ogień. Jest to zarazem wspaniały punkt widokowy, z którego mogliśmy podziwiać widoki na wybrzeże i pięknie oświetlone miasto. Z tarasu zeszliśmy długimi schodami na dół. Tam podjechał po nas autokar, który zabrał nas z powrotem do hotelu (dotarliśmy do niego o 23:15). 28 VIII 2015 r. (piątek) Po śniadaniu w hotelu wybrałem się na krótki spacer na plażę. Zanurzyłem też nogi w Morzu Kaspijskim (stan czystości wody nie zachęcał do całościowej kąpieli). Ok. 10-tej wyruszyliśmy autokarem na zwiedzanie. Po półgodzinnej jeździe (po drodze mijaliśmy pola naftowe) dotarliśmy do świątyni ognia Ateszgach, którą następnie zwiedziliśmy. To święte miejsce czcicieli ognia - Zoroastrian. Mogło powstać nawet przed 730 r. n.e. jego nazwa znaczy w tłumaczeniu „dom ognia”. Obecny kompleks powstał w XVII i XVIII w. kiedy pojawili się tam indyjscy czciciele Sziwy. Na starych fundamentach postawiono wówczas pięciokąt zabudowań, w skład którego wchodziły cele mieszkalne mnichów oraz pomieszczenia dla pielgrzymów. W centralnej części, gdzie spod ziemi wydobywał się ogień, stanęła ażurowa kamienna świątynia, wsparta na czterech kolumnach. Kompleks opuszczono w 1883 r. Od 1975 r. stanowi muzeum. Po zwiedzeniu Ateszgach ruszyliśmy w stronę Baku. Zatrzymaliśmy się na Starym Mieście i rozpoczęliśmy wspólny spacer jego uliczkami. Po drodze minęliśmy m.in. mury obronne z basztami, meczety, karawanseraje i budynek polskiej ambasady. W końcu dotarliśmy do Wieży Dziewiczej (obiekt ten figuruje na liście UNESCO). Zbudowano ją w XII w. jako część fortyfikacji miejskich, które kiedyś sięgały w tym miejscu samego morza (jego poziom był wówczas wyższy). Jako budulec posłużył szary wapień. Budowla ma 29,5 m wysokości i 16,5 m średnicy, a grubość murów sięga 5 m. Wnętrze podzielono na osiem kondygnacji, światło wpada przez mikroskopijne okienka rozszerzające się do wewnątrz. Komunikację między piętrami zapewniają kręte i wąskie schody. Obecnie wewnątrz wieży mieści się muzeum z ekspozycją poświęconą dziejom miasta oraz kolekcją etnograficzną. Wspięliśmy się także na szczyt wieży. Z usytuowanego tam tarasu rozciąga się rozległy widok na starówkę, współczesne miasto i wybrzeże Zatoki Bakijskiej. Potem udaliśmy się do Pałacu Szachów Szyrwanu (również ten obiekt figuruje na liście UNESCO), który także zwiedziliśmy. Wzniesiono go z piaskowca w XV w. i przez stulecia stanowił główną siedzibę władającej tymi terenami dynastii Szirwanszachów. Usytuowano go w najwyższej części ówczesnego miasta. Główny budynek pałacowy (z 1411 r.) ma dwie kondygnacje i kilkadziesiąt pomieszczeń. Obecnie mieści się w nich kolekcja muzealna o tematyce historycznej. Na otoczonym murami tereni kompleksu znajduje się również tzw. Diwanchana (z 1428 r.), czyli mały pawilon otoczony arkadami, z ośmiobocznym pomieszczeniem wewnątrz. Niegdyś działał w nim sąd. Pozostałe obiekty kompleksu to mauzoleum szachów Szyrwanu, meczet pałacowy i XVIII-czne łaźnie. Są też 3 dziedzińce, każdy z różnicą poziomów rzędu 5-6 m. Po opuszczeniu pałacu udaliśmy się jeszcze wspólnie do Muzeum Miniaturowych Książek. Prezentuje ono niezwykłą kolekcję pieczołowicie wykonanych maleńkich książeczek. Są to prawdziwe książki (z różnych stron świata), czasem z pięknymi kaligrafiami, które jednak bez trudu mieszczą się nawet w niewielkiej dłoni. Zgromadzono ich tam blisko 4 tys. Z ciekawszych eksponatów można wspomnieć np. o XIX-cznym wydaniu Koranu, Historii Anglii z 1815 r. czy Eugeniuszu Onieginie z 1837 r. Najmniejsze egzemplarze mają wymiary 2 na 2 mm (!) i wyposażone są w lupę niezbędną do ich czytania. Po wspólnym zwiedzaniu dostaliśmy ponad 2 godziny czasu wolnego. W tym czasie odbyłem dalszy spacer po mieście, m.in. po nadmorskim bulwarze (tam za 2 manaty przejechałem się na „diabelskim młynie”) i słynnym Prospekcie Nafciarzy, podziwiając liczne przykłady pięknej architektury. Po czasie wolnym znowu podjechaliśmy pod „Wieże Ognia” i tym razem za dnia powtórzyliśmy spacer, który odbyliśmy dzień wcześniej wieczorem. Potem ruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy supermarkecie, w którym można było dokonać zakupu. Do hotelu wróciliśmy ostatecznie o 18:30. Ponownie zażyłem relaksu w hotelowym Aquaparku, a wieczorem zjadłem w hotelu kolację. W nocy był problem ze spaniem, bo obok hotelu była bardzo głośna dyskoteka, która była czynna aż do 3 w nocy i w praktyce nie pozwalała zasnąć. 29 VIII 2015 r. (sobota) Po śniadaniu i wykwaterowaniu z hotelu ok. 10-tej ruszyliśmy autokarem do Gobustanu (regionu wpisanego na listę UNESCO). Ok. 11:30 dotarliśmy do muzeum w Gobustanie, które następnie zwiedziliśmy. To nowoczesna multimedialna placówka, w atrakcyjny sposób zapoznająca z tematem prehistorycznych ludzi i ich twórczością. Potem podjechaliśmy do skał z prehistorycznymi rytami naskalnymi (petroglifami). Wytyczono tam ścieżki prowadzące do najciekawszych znalezisk. Petroglify przedstawiają zwierzęta (dzikie i udomowione), ludzi, sceny walki, łodzie, karawany z wielbłądami oraz przedstawienia gwiazd i słońca. Oprócz skał można tam było również podziwiać rozległe widoki na okolicę (z Morzem Kaspijskim w tle). Po zwiedzaniu ruszyliśmy dalej. Ok. 13-stej zatrzymaliśmy się przy stacji benzynowej, tam wysiedliśmy z autokaru i przesiedliśmy się do marszrutek, którymi pojechaliśmy (czas przejazdu w jedną stronę ok. 20 minut) do wulkanów błotnych. Tam mieliśmy trochę czasu wolnego na podziwianie tego cudu natury. Na kaspijskim wybrzeżu Azerbejdżanu doliczono się w sumie blisko 400 błotnych wulkanów, co stanowi ponad połowę wszystkich tego typu wulkanów na świecie. Najciekawszym ich skupiskiem jest właśnie Gobustan. Mają one różną wielkość – największe to szerokie, pofałdowane masywy. Ich kratery naszpikowane są niewielkimi stożkami, w których „gotuje się” błoto, bulgocąc i niekiedy wyrzucające w powietrze większą ilość materii. Po obejrzeniu wulkanów wróciliśmy marszrutkami do autokaru (po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę przy skupiskach ropy, która wypłynęła z ziemi) i ruszyliśmy dalej. Ok. 15:30 dotarliśmy do Centrum Hajdara Alijewa w Baku. Tam mieliśmy trochę czasu wolnego na obejście tego futurystycznego budynku (zbudowanego w latach 2007-12) i podziwianie jego otoczenia z wieloma ciekawymi przykładami sztuki nowoczesnej. Potem podjechaliśmy do tureckiej restauracji, w której zjedliśmy obiad. Następnie autokar podwiózł nas w okolice hotelu Hilton i tam dostaliśmy ponad 2 godziny czasu wolnego. Przeznaczyłem go m.in. na dalszy spacer po mieście, przechadzając się kilkoma ulicami (w tym po Prospekcie Nafciarzy) i nadmorskim bulwarem. Była to kolejna okazja do podziwiania wspaniałych przykładów architektury (zarówno tej starszej, jak i nowoczesnej). Wspomnę tu tylko o imponującym budynku znanym pod nazwą Dom Rządu, w którym mieści się obecnie kilka ministerstw. Zbudowano go w latach 1936-52 w stylu barokowym. Po czasie wolnym pojechaliśmy już na dworzec kolejowy (dotarliśmy do niego ok. 19:30). Tam o 20-ej wsiedliśmy do pociągu (relacji Baku – Tbilisi), którym o 20:30 wyruszyliśmy do Gruzji. Ulokowani byliśmy w 4-osobowych kuszetkach. 30 VIII 2015 r. (niedziela) Przez noc kontynuowaliśmy podróż pociągiem. Ok. 8-smej czasu azerbejdżańskiego dotarliśmy do granicy, tam przeszliśmy najpierw kontrolę azerbejdżańską, która trwała nieco ponad godzinę. Potem wjechaliśmy pociągiem na teren Gruzji, gdzie przeszliśmy z kolei kontrole gruzińskie. Po wjeździe do Gruzji znowu musieliśmy zmienić czas na zegarkach (cofając je godzinę do tyłu). Po zakończeniu kontroli wysiedliśmy z pociągu w jakiejś przygranicznej miejscowości. Czekał tam już na nas nasz gruziński autokar z naszym gruzińskim kierowcą. Dołączył tam do nas Dima – kolejny przedstawiciel gruzińskiego kontrahenta Rainbow. O 9:20 czasu gruzińskiego ruszyliśmy autokarem w kierunku granicy z Armenią. W autokarze dostaliśmy „suchy prowiant” na drogę, gdyż tego dnia nie było żadnego hotelowego śniadania. Po drodze mieliśmy jeden postój „toaletowy”. O 11:42 dotarliśmy do granicy. Musieliśmy wyjść z autokaru (na szczęście tym razem bez bagaży), żeby pieszo przejść przez kontrolę najpierw gruzińską, a potem armeńską. Na granicy skorzystałem też z okazji do wymiany waluty. W Armenii dołączyła do nas sympatyczna ormiańska przewodniczka Eliza (zwana też Maszą), od której na powitanie dostaliśmy słodkości i mapy Armenii. O 12:30 ruszyliśmy w dalszą drogę. Po 13-stej dotarliśmy do Haghpat, gdzie zwiedziliśmy kompleks klasztorny (obiekt ten znajduje się na liście UNESCO). Jest on przykładem najznamienitszej ormiańskiej średniowiecznej architektury sakralnej. Haghpat był ośrodkiem naukowym, gdzie wykładano nauki humanistyczne i pisano prace naukowe. Klasztor wznosi się ponad kanionem na wzgórzu, z którego rozpościera się piękna panorama okolic. Założył go św. Niszan (święty Kościoła ormiańskiego) w latach 60-tych X w. Monastyr otoczony jest częściowo zachowanymi średniowiecznymi murami. Główny kościół kompleksu – kościół św. Niszana (lub Świętego Krzyża) powstał w latach 967-991 i jest typowym przykładem ormiańskiej architektury sakralnej z tego okresu. Stożkowa kopuła spoczywa na owalnym bębnie podtrzymywanym przez cztery masywne filary. W absydzie umieszczono fresk przedstawiający Chrystusa Pantokratora. Do kościoła przylega biblioteka. Kolejną budowlą na terenie kompleksu jest mały kościół św. Grzegorza zbudowany w roku 1005. Jest to prosta budowla z dwuspadowym dachem. Z drugiej strony głównego kościoła stoi mała cerkiew Matki Bożej zbudowana w latach 1208-20. Jej kopuła ma taki kształt jak ta z głównego kościoła kompleksu. Na terenie klasztoru znajdują się także dwa narteksy (kryte przedsionki przy frontowej ścianie kościoła) zwane gawitami, wieża dzwonnicza (z 1245 r.) oraz liczne płaskorzeźbione płyty kamienne zwane chaczkarami. Po zwiedzeniu kompleksu klasztornego ruszyliśmy dalej, po drodze mieliśmy kolejny postój „toaletowy”. Podczas jazdy zaczęło się nam ukazywać jezioro Sewan (zwane Szmaragdem Armenii). Jest to drugie co do wielkości słodkowodne jezioro górskie na świecie położone na wysokości ok. 1900 m n.p.m. Jego długość wynosi blisko 80 km, szerokość dochodzi do 56 km, a przeciętna głębokość to 75 m. Zajmuje ono ponad 5% powierzchni Armenii. Po 17-stej dotarliśmy do Sewanawank, gdzie zwiedziliśmy pięknie położony (na półwyspie Sewan) klasztor. Założyła go w 874 r. księżna Mariam, córka przyszłego króla Aszota I. Zabudowania wzniesiono z ciemnego tufu wulkanicznego, przez co obiekt zwano Czarnym Klasztorem. Wg miejscowych przekazów był on miejscem banicji grzesznych duchownych, do którego kobiety nie miały wstępu. W kompleksie zachowały się 2 kościoły. Mniejszy z nich to krzyżowo-kopułowa cerkiew św. Jana Chrzciciela (z IX w.) z kopułą ośmiobocznym bębnie. Drugi ocalały kościół to nieco większa cerkiew Świętych Apostołów. Przed wejściem do niej zachowały się ruiny gawitu (przedsionka). Ze wzgórza, na którym wznosi się klasztor mogliśmy również podziwiać piękne widoki na jezioro Sewan oraz okoliczne pasma i szczyty górskie. Po zwiedzaniu ruszyliśmy dalej. Ok. 18:40 dotarliśmy do hotelu Tsaghkahovit (położonego na wysokości 2100 m n.p.m.) w miejscowości Tsaghkadzor. W nim też zjedliśmy kolację. 31.08.2015 r. (poniedziałek) Po śniadaniu i wykwaterowaniu z hotelu ok. 9-tej wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Po ok. godzinnej jeździe dotarliśmy do cmentarza chaczkarów (typowych ormiańskich kamiennych krzyży nagrobnych) Noratus, który następnie zwiedziliśmy. Jest to prawdopodobnie największe skupisko chaczkarów na świecie, jest ich tam ok. 900. Rozmieszczone są na średniowiecznym cmentarzu, a najstarsze z nich pochodzą z X w. Wiele powstało w XVII i XVII w., kiedy rzeźbienie ponownie stało się modne. Po zwiedzaniu ruszyliśmy dalej i po kolejnych 2 godzinach jazdy dotarliśmy do Garni, gdzie zwiedziliśmy świątynię boga Mitry. Usytuowano ją na terenie dawnej letniej rezydencji króla Tiridatesa I, skąd rozciąga się przepiękna panorama na dolinę rzeki Azat. Świątynia ma klasyczny, hellenistyczny kształt perypteru, z kolumnadami i trójkątnym frontonem. Powstała w I w. n.e. i poświęcona była bóstwu słońca - Mitrze. Obecna budowla jest XX-wieczną rekonstrukcją, oryginalna budowla została zniszczona przez trzęsienie ziemi. Na terenie kompleksu znajdują się także ruiny królewskiej rezydencji z dołączonymi łaźniami, w których zachowały się fragmenty mozaik podłogowych. Wykonano je z naturalnych kamieni o 15 barwach. Po zwiedzaniu ruszyliśmy dalej, przed 14-stą dotarliśmy do Geghard i zwiedziliśmy miejscowy kompleks klasztorny (znajduje się on na liście UNESCO). Geghard jest zespołem klasztornym częściowo wykutym w skale. Usytuowano go w pięknym miejscu, w górnej części wąwozu rzeki Azat, u stóp górskiej ściany. Doskonale komponuje się z krajobrazem. Nazwa klasztoru wywodzi się od Włóczni Przeznaczenia, którą rzymski legionista przebił ciało Chrystusa na krzyżu. Przez lata jej grot był tu przechowywany jako relikwia, obecnie znajduje się w Eczmiadzynie. Monastyr powstał prawdopodobnie w IV w., a pierwsze kościoły zostały wykute w jaskiniach. Wg tradycji jego założycielem był św. Grzegorz Oświeciciel. W IX w. kompleks został zniszczony przez Arabów. Po odbudowie stał się znanym celem pielgrzymek. W następnych wiekach ulegał zniszczeniom z powodu trzęsień ziemi, ale zawsze był odbudowywany. Główne wejście w postaci łukowej bramy prowadzi na dziedziniec z widoczną w centralnym miejscu główną świątynią Katogite. Wchodzi się do niej przez gawit (narteks), który ormiańskim zwyczajem jest rozległą sienią. Sanktuarium powstało w latach 1215-25 i wyróżnia się czterema potężnymi kolumnami podtrzymującymi sklepienie. Nad środkową częścią wznosi się kopuła z zaczerpniętą ze sztuki islamu dekoracją stalaktytową, uważaną za najpiękniejszą w Armenii. Z gawitu można przejść nie tylko do Katogite, ale i do dwóch innych obiektów. Pierwszym z nich jest skalny kościółek Awazan (z 1250 r.). Nazwa oznaczająca „basen” wywodzi się od wybijającego tam źródełka o cudownych właściwościach. Nad tą świątynią wznosi się kolejna stalaktytowa kopuła, stalaktyty zdobią też kapitele kolumn przy absydzie ołtarzowej. Drugi obiekt, do którego można się dostać z gawitu, to kaplica grobowa Proszianów z 1283 r. Na jej ścianach widać kamienne płaskorzeźby przedstawiające m.in. ornamenty roślinne, zwierzęta i mityczne bestie. W niewielkiej skale obok tego zabytku mieści się jeszcze kościół Matki Bożej z 1283 r. Zbudowano go na planie krzyża, z otwartą na zewnątrz kopułą. Na ścianach widnieją płaskorzeźby o różnych motywach. Najważniejszy obiekt w klasztorze czyli Katogite (kościół główny) ma stożkową kopułę na owalnym bębnie. Powstał on w 1215 r. Stoi na planie krzyża wpisanego w kwadrat, z kaplicami w narożnikach. Wnętrze doświetlają okienka w kopule i jedno, większe, w ścianie. Fasada portalu jest misternie wyrzeźbiona z widocznymi gałęziami, na których wiszą pomarańcze. Po obu stronach umieszczono gołębie, a nad portalem scenę z lwem atakującym wołu. Niedaleko gawitu stromymi schodami wchodzi się na górny taras klasztorny do wejścia wiodącego do wykutego w skale tzw. górnego gawitu czyli kaplicy grobowej Papaka i Ruzukan. Na czterech ogromnych kolumnach spoczywają tam łukowe arkady, a całość doświetla kopuła z zewnętrznym otworem. Obok kaplicy znajduje się piękna grupa chaczkarów. W tylnej części klasztoru znajduje się wyjście nad rzekę płynącą w kamienistym korycie. Nad rzeką jest mały mostek, a stojące przy nim drzewa pokrywają strzępki materiałów. Wierni umieszczają je tam, żeby wzmocnić siłę swoich modłów. Po zwiedzeniu kompleksu ruszyliśmy już w kierunku Erywania. Przed 16-stą zatrzymaliśmy się w okolicy pomnika Matki Armenii usytuowanego na wzgórzu na krańcu Parku Zwycięstwa. Jest to żeńska personifikacja kraju. Przedstawia kobietę z wielkim mieczem w obu dłoniach i twarzą skierowaną w stronę Turcji. Posąg ustawiono w 1967 r. Statua ma 22 m wysokości, a cały pomnik razem z piedestałem aż 51 m. W wielkim piedestale mieści się Muzeum Wojskowe. Oprócz obejrzenia samego pomnika mogliśmy stamtąd obejrzeć rozległą panoramę ormiańskiej stolicy. Potem podjechaliśmy w okolice Kaskady. Pieszo wspólnie do niej dotarliśmy, a potem mieliśmy blisko godzinę czasu wolnego na jej indywidualne zwiedzanie. Kaskadę tworzy podwójny ciąg schodów wspinających się na wzgórze. Nazwa wywodzi się od fontann, które spływają po progach na kształt kaskady. Tarasy Kaskady są pięknie ukwiecone. Obiekt zaczęto wznosić w latach 70-tych XX w. dla uczczenia 50-lecia radzieckiej Armenii (tej rocznicy poświęcony jest smukły pomnik na górze). Po dwóch dekadach prace przerwano z braku funduszy. W 2001 r. budowę przejął żyjący w USA ormiański milioner Gerard Cafesijan i przekształcił całość w … muzeum. Sale wystawowe otwartego w 2009 r. Muzeum Sztuki Cafesijana znajdują się pod schodami. Wewnątrz zgromadzono rozmaite dzieła sztuki oraz kolekcję przedmiotów ze szkła. Na zewnątrz i w parku u podnóża Kaskady ustawiono wiele dzieł sztuki nowoczesnej. Po powrocie do autokaru pojechaliśmy nim już do hotelu Armenian Royal Palace (dotarliśmy tam o 18:05), w którym zostaliśmy zakwaterowani. Na koniec dnia zjedliśmy w nim kolację. 1 IX 2015 r. (wtorek) Po śniadaniu w hotelu ok. 9-tej wyruszyliśmy autokarem na dalsze zwiedzanie. Po ok. 40 minutach jazdy dotarliśmy do Eczmiadzynu - duchowej stolicy Armenii i siedziby jej patriarchów. Tam zwiedziliśmy katedrę (znajduje się ona na liście UNESCO), której początki sięgają IV w, kiedy to Armenia jako pierwsze państwo świata przyjęła oficjalnie chrześcijaństwo. Pierwszy kościół w tym miejscu wzniósł (na miejscu pogańskiej świątyni) św. Grzegorz Oświeciciel w latach 301-303, zaraz po tym jak król Tiridates III jako pierwszy władca w historii przyjął chrześcijaństwo. Po jego zniszczeniu w V w. (ok. 480 roku) zbudowano nowy kościół, który stoi do dziś. Wzniesiono go na planie krzyża, z przybudówkami czterech stron. W 618 r. drewnianą kopułę zastąpiono kamienną. Świątynia ma ładną proporcjonalną bryłę z dominującą dużą kopułą. Do frontowej elewacji w poł. XVII w. dołączono trzykondygnacyjną dzwonnicę o ażurowej konstrukcji. W przejściu do katedry uwagę zwracają piękne rzeźbienia w kamieniu i freski. Ładne detale zdobią też samą bryłę kościoła. We wnętrzu górne partie ścian i sklepienia pokrywają freski – głównie ornamenty roślinne i geometryczne. Malowidła te wykonano w 1720 r. (w późniejszych czasach były restaurowane). W katedrze wszedłem także do skarbca (kosztowało to dodatkowo 2000 dramów). Zgromadzono w nim dzieła sztuki sakralnej dokumentujące 17 stuleci Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, relikwie kilku apostołów oraz fragmenty Arki Noego. Jest tam również Włócznia Przeznaczenia, którą rzymski legionista przebił ciało Chrystusa na krzyżu. Wokół katedry stoją XIX-wieczne budynki klasztorno-administracyjne, a w różnych miejscach stoją piękne chaczkary zwiezione tam z różnych stron kraju. W pobliżu katedry widziałem też pomnik ludobójstwa z 1915 r. Po zwiedzeniu „ormiańskiego Watykanu” pojechaliśmy do Zwartnoc, gdzie zwiedziliśmy ruiny katedry pw. św. Grzegorza Oświeciciela (ten obiekt również figuruje na liście UNESCO). Jej nazwę można przetłumaczyć jako „Niebiańskie Anioły”. Została wzniesiona w poł. VII w. i była jednym z najpiękniejszych obiektów sakralnych ówczesnego świata. Powstała na planie zbliżonym do owalu i miała trzy wyraźne kondygnacje, zwężające się ku górze. Za budulec posłużył lokalny różowy tuf wulkaniczny. Wśród zachowanych części katedry wyróżnia się owal z potężnych kolumn o pięknie rzeźbionych kapitelach. Oryginalna jest także kamienna podłoga, na której stoją. W sąsiedztwie zachowały się też m.in. pozostałości pałacu katolikosa, winnicy oraz mniej znaczących pomieszczeń mieszkalnych. W 1937 r. zbudowano tam pawilon muzealny, który też zwiedziliśmy. Można w nim zobaczyć m.in. miniaturową rekonstrukcję katedry. Po obejrzeniu Zwartnoc wróciliśmy do Erywania i zatrzymaliśmy się przed Muzeum Ludobójstwa Ormian, które następnie zwiedziliśmy. Jest ono wstrząsającym świadectwem rzezi Ormian dokonanej w 1915 r. przez Turków. Najpierw w tym miejscu powstał w 1967 r. pomnik upamiętniający ofiary ludobójstwa (muzeum otwarto dopiero w 1995 r.). Monument ten składa się z trzech części, z których najbardziej rozpoznawalny jest widoczny z dala obelisk (ma 44 m wysokości). Obok stoi krąg 12 pochylonych bloków z bazaltu, upamiętniający 12 utraconych prowincji w zachodniej Armenii. Otaczają one wiecznie płonący ogień, tworząc nad nim owalny prześwit. Trzeci element to stumetrowej długości ściana pamięci nazwami spacyfikowanych miejscowości oraz nazwiskami znanych osób protestujących przeciwko masakrze. Do kompleksu prowadzi rząd drzew pamięci, posadzonych przez przywódców państw, które uznały masakrę za zbrodnię przeciw ludzkości (są wśród nich drzewka posadzone przez Aleksandra Kwaśniewskiego i Jana Pawła II). Samo muzeum ulokowane jest wewnątrz masywnego bunkra. Liczne fotografie oraz obrazy dokumentujące masakrę wywierają przejmujące wrażenie. W pobliżu muzeum widzieliśmy też plakaty w nowoczesny sposób odwołujące się do ludobójstwa i je upamiętniające. Po zwiedzeniu tego miejsca pamięci wróciliśmy do autokaru, który podwiózł nas do Placu Wolności (zwanego również Palcem Opery). Tam wysiedliśmy z autokaru i rzuciliśmy okiem na budynek Opery. Ma on charakterystyczną owalną bryłę. Otwarcie tego obiektu nastąpiło w 1933 r. Przed wejściem do niego stoi pomnik Arama Chaczaturiana. Z Placu Wolności przeszliśmy (w sporej części deptakiem) do Placu Republiki otoczonego monumentalnymi gmachami. Plac ten został zaprojektowany w czasie przebudowy miasta i powstał w latach 1924-29 (w latach 50-tych XX w. go przebudowano). Z powodu zaokrąglonego kształtu z góry przypomina tradycyjny ormiański dywanik. Plac otacza siedem wielkich budynków z różowego tufu wulkanicznego, mieszczących m.in. siedziby kliku ministerstw, Pocztę Główną, Państwowe Muzeum Historyczne, Galerię Narodową Armenii oraz hotel Marriott. Na jednym z budynków rządowych widnieje wykonany w Moskwie zegar, który przywieziono tam w 1941 r. Ma on średnicę 4 m i wskazówki o długości równej wzrostowi człowieka (188 i 170 cm). Po wschodniej stronie placu umieszczono dużą fontannę, która w letnie wieczory jest podświetlana i „tańczy” w rytm muzyki (niestety tego dnia była akurat konserwowana, więc nie mogłem potem obejrzeć wieczornego pokazu). Po dotarciu do placu dostaliśmy ponad 2 godziny czasu wolnego. W jego ramach kontynuowałem zwiedzanie miasta. Dotarłem m.in. do dwóch budowli sakralnych. Pierwszą z nich była katedra św. Grzegorza Oświeciciela. Powstała ona na początku XXI w. dla upamiętnienia 1700 rocznicy chrześcijańskiej Armenii. Jej konsekracja odbyła się w 2001 r., a wkrótce potem przybył tam z wizytą papież Jan Paweł II. Budowla ma wysokość 54 m i może pomieścić 1700 osób, co czyni z niej największy ormiański kościół na świecie. Architekturę świątyni cechują ostre geometryczne linie, które mogą nasuwać skojarzenia ze stylem kubistycznym. Wspomnę jeszcze, że w pobliżu katedry poprze chadzałem się po przyjemnym parku. Druga budowla sakralna, którą odwiedziłem to Błękitny Meczet. Nie rzuca się on w oczy, gdyż jest ukryty w zacisznym dziedzińcu. Zbudowano go w 1765 r. z inicjatywy Husajna Ali Chana, ówczesnego gubernatora miasta. W latach 1996-99 obiekt został odrestaurowany z funduszy irańskich. Pokryta dywanami sala modlitewna ma 442 m2 powierzchni, a wznosząca się nad nią kopuła (jasnoniebieska, pięknie dekorowana płytkami) osiąga wysokość 20 m. Wysokość minaretu to 24 m. W skład kompleksu wchodzi także m.in. biblioteka. Po czasie wolnym podjechaliśmy autokarem do wytwórni koniaku Ararat. Fabryka ta powstała w 1887 r. Jednym z zagorzałych wielbicieli produkowanej tam brandy był Winston Churchill, który otrzymał butelkę tego trunku w prezencie od Stalina podczas konferencji w Jałcie. Tak w nim zasmakował, że odtąd każdego roku zamawiał go w ilościach hurtowych. W fabryce najpierw mieliśmy zwiedzanie z miejscową przewodniczką, a potem degustację. W jej ramach dostaliśmy do spróbowania 3- i 10-letni koniak (do zagryzania była gorzka czekolada). Warto wspomnieć, że miejsce to odwiedziło kilku znanych Polaków (prezydenci Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski, a także Radosław Sikorski i Krzysztof Penderecki), co upamiętniały zdjęcia wywieszone w pomieszczeniach ekspozycyjnych. Co ciekawe, akurat gdy opuściliśmy wytwórnię „Ararat” świetnie widoczny był szczyt góry Ararat, która obecnie leży na terytorium Turcji, ale przy dobrej pogodzie widać ją z Erywania. Potem przejechaliśmy autokarem do restauracji „Arka Noego”, gdzie mieliśmy bardziej uroczystą (bo okraszoną występem artystycznym śpiewającego pana) kolację. Jak się okazało 2 osoby z naszej wycieczki obchodziły tego dnia urodziny, z tej okazji na koszt kontrahenta Rainbow podarowano im 2 torty, którymi potem wszyscy uczestnicy wycieczki zostali poczęstowani. W rezultacie kolacja mocno się przeciągnęła i dobiegła końca o 20:15. Potem wróciliśmy już autokarem do hotelu. 2 IX 2015 r. (środa) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 8-smej wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Po ok. 40 minutach jazdy dotarliśmy do Sagmosawank, gdzie zwiedziliśmy miejscowy monastyr wspaniale położony nad malowniczym kanionem rzeki Kasah. Ten średniowieczny ”klasztor psalmów” powstał w 1221 r. Po jego zwiedzeniu i nasyceniu oczu pięknymi widokami na okolicę ruszyliśmy dalej. Po drodze zatrzymaliśmy najpierw się przy krzyżu i wielkich literach ormiańskiego alfabetu, a potem w miejscowości Aparan, gdzie była możliwość dokonania rozmaitych zakupów. Podczas dalszej drogi zatrzymaliśmy się jeszcze na krótko w mieście Giumri, aby obejrzeć stojący tam pomnik znanego pieśniarza pochodzenia ormiańskiego Charlesa Aznavoura. Tam też rozstała się z nami przewodniczka Eliza. Potem jechaliśmy już (droga była bardzo kiepska) do granicy armeńsko-gruzińskiej. Dotarliśmy do niej o 12:45. Tam trzeba było wysiąść z autokaru i pieszo udać się do kontroli paszportowej. W części armeńskiej obyło się bez kontroli bagażu, w części gruzińskiej musieliśmy poddać prześwietleniu bagaże podręczne (głównych na szczęści już nie kazali wypakowywać). Formalności graniczne zajęły nam mniej niż godzinę i ruszyliśmy dalej (znowu bardzo kiepską drogą). Po ok. godzinie jazdy był postój na tankowanie autokaru i toaletę. W dalszej części malowniczej trasy mieliśmy trzy kolejne krótkie postoje. Pierwszy u podnóża wzgórza, na którym wznosi się twierdza Chertwisi (jej początki sięgają II w. p.n.e., obecny kształt uzyskała w XIV w.) i przy wiszącym moście nad rzeką Kurą, na który można było wejść. Drugi postój był w punkcie widokowym, z którego widać było wąwóz z płynącą w dole rzeką Kurę. Wreszcie trzeci postój był punkcie widokowym, z którego w pełnej krasie widać było skalne miasto Wardzia. Do samego miasta dojechaliśmy o 16:20. Autokar zatrzymał się na parkingu, a my wjechaliśmy na górę marszrutką i dalej już indywidualnie spacerowaliśmy po skalnym mieście. Skalne miasto jest usytuowane na zboczu góry Eruszeti. W średniowieczu Wardzia służyła jako schronienie podczas najazdów mongolskich, była największym miastem Gruzji i mogła pomieścić nawet do 60 tys. osób. Kompleks wykuty jest w zboczu górskim na kilkunastu poziomach, jego centrum stanowi kościół Wniebowzięcia z XII w. zdobiony freskami. Miasto-klasztor zaczęło powstawać w czasach króla Jerzego III (panował w latach 1156-1184), a większość prac utworzono za panowania jego córki królowej Tamary. W czasach największej świetności kompleks ciągnął się na dystansie pół kilometra i miał 13 kondygnacji połączonych skomplikowanym systemem tuneli. Było tam 13 kościołów. Poza tym w skład kompleksu wchodziły pomieszczenia mieszkalne, stajnie i obory, piekarnie, piwnice do przechowywania wina, spichlerze i pokoje z księgozbiorami – łącznie ok. 120 grup jaskiń z ponad 3 tys.(!) oddzielnych sal. Do dziś przetrwała 1/5 z nich. My zwiedziliśmy oczywiście tylko małą ich część. Ze skalnych tarasów mogliśmy też podziwiać wspaniałe widoki na dolinę, w której płynęła rzeka Kura. Zejść do autokaru trzeba już było potem pieszo. O 18:50 dotarliśmy do hotelu Meskheti Palace w miejscowości Achalcyche. Jeszcze przed zakwaterowaniem udaliśmy się do pobliskiej restauracji, w której zjedliśmy kolację. Dopiero potem się zakwaterowaliśmy. Wieczorem wybrałem się jeszcze na krótki spacer, podczas którego widziałem z zewnątrz pięknie oświetloną (położoną na wzgórzu) twierdzę, pomnik królowej Tamary, miejscowy kościół i ratusz. 3 IX 2015 r. (czwartek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 8-smej ruszyliśmy w dalszą drogę. Po ok. godzinie jazdy dotarliśmy do słynnego uzdrowiska Bordżomi, położonego pośród pięknych, alpejskich krajobrazów, w głębokim, zielonym wąwozie (ponad 800 m n.p.m.) nad rzeką Kurą. Na miejscu wspólnie dotarliśmy do Parku Wód Mineralnych, gdzie mogliśmy spróbować tamtejszej słynnej wody mineralnej. Potem dostaliśmy ok. godziny czasu wolnego, który wykorzystałem głównie na spacer po parku. Widziałem w nim m.in. ładny wodospad i i stojącą przy nim potężną rzeźbę przedstawiającą Prometeusza. Potem ruszyliśmy dalej. Po drodze zatrzymaliśmy się na krótko w miejscowości Sumari, gdzie można było nabyć pieczone tam chlebki nazuki. Kolejny krótki postój mieliśmy w miejscowości Ubisa, gdzie zwiedziliśmy monastyr św. Jerzego. Kompleks składa się z kościoła św. Jerzego z IX w. (z pięknymi XIV-wiecznymi freskami we wnętrzu), dwukondygnacyjnej wieży z 1141 r., czterokondygnacyjnej dzwonnicy i fragmentów muru obronnego z XII w. Po zwiedzeniu kompleksu ruszyliśmy dalej, po drodze był jeszcze postój „toaletowy” przy jakiejś restauracji i ok. 14-stej dojechaliśmy do placu Dawida Agmaszenebelego w mieście Kutaisi. Kutaisi zamieszkałe od 4000 lat, było stolicą antycznego królestwa Kolchidy. Według znanego mitu tu właśnie przybyli Argonauci w poszukiwaniu złotego runa. Dziś jest to drugie pod względem wielkości miasto Gruzji. Położone jest ono nad rzeką Rioni. Różnica poziomów między poszczególnymi dzielnicami sięga 175 m. W centralnej części placu, przy którym się zatrzymaliśmy stoi fontanna ze złoconymi figurami zwierząt nawiązującymi do dawnej Kolchidy. Wśród gmachów otaczających plac wyróżnia się budynek teatru. Po opuszczeniu autokaru i obejrzeniu placu wraz z jego otoczeniem, przesiedliśmy się do marsz rutek, którymi wjechaliśmy na wzgórze, na którym stoi monastyr Gelati (wpisany na listę UNESCO). Następnie go zwiedziliśmy. Klasztor ten ufundował król Dawid IV Budowniczy. Wznoszenie najważniejszej jego świątyni ukończono w 1106 r. W 1510 r. kompleks został spalony przez Turków, ale odbudowano go jeszcze w tym samym stuleciu. Monastyr rozciąga się pośród zieleni w pięknej okolicy. W jego skład wchodzą trzy kościoły o podobnych formach architektonicznych, ze zwartymi sylwetkami i wysokimi kopułami. Największa i najwcześniejsza jest katedra Matki Boskiej. Zachowały się w niej piękne freski z okresu od XII do XVIII w. Na ścianach można zobaczyć m.in. podobizny dawnych gruzińskich władców. Wnętrze kopuły zdobi wyobrażenie Chrystusa Pantokratora. W absydzie widać XII-wieczną mozaikę przedstawiającą Madonnę z Dzieciątkiem oraz archaniołów Michała i Gabriela po obu stronach. Dwie pozostałe świątynie wzniesiono w XIII w. Pierwsza z nich to kościół św. Jerzego. Wyróżnia się dobudówką z trójarkadowym wejściem. We wnętrzu zachowały się fragmenty oryginalnych malowideł ściennych. Po drugiej stronie katedry stoi kościół św. Mikołaja. Ma on nietypową konstrukcję. Malutka świątynia stoi na wysokiej czworobocznej „podmurówce” z łukowatym przejściem między katedrą a usytuowanym po drugiej stronie budynkiem Akademii. Do wnętrza wiodą kamienne schody. Budynek Akademii jest przysadzisty, ma współczesne zadaszenie oraz arkadowy przedsionek. To właśnie tam kwitło życie intelektualne średniowiecznej Gruzji. Po zwiedzeniu kompleksu Gelati marszrutkami zjechaliśmy pod miejscową synagogę, gdzie ponownie wsiedliśmy do naszego autokaru i ruszyliśmy w dalszą drogę. Podczas niej mieliśmy jeden krótki postój „toaletowy”. O 18:30 dotarliśmy ponownie do hotelu Grand Rixoss Palace, gdzie zostaliśmy zakwaterowani. Tam też mieliśmy kolację. Tego wieczoru skorzystałem też z możliwości przedłużenia (do 18:00) doby hotelowej w ostatnim dniu pobytu w Batumi (kosztowało to 50 lari). Wieczorem wybrałem się jeszcze na nadmorski bulwar, aby obejrzeć pokaz Tańczących Fontann (za¬in¬sta¬lo¬wa¬nych w roku 2009 na je¬zio¬rze Ar¬da¬ga¬ni). To jedna z głów¬nych atrak¬cji Ba¬tu¬mi, dy¬na¬micz¬ne wi¬do¬wi¬sko łą¬czą¬ce wodę, świa¬tło, mu¬zy¬kę i la¬se¬ro¬we efek¬ty. Fascynujący pokaz oglądałem przez ok. godzinę, a trwał jeszcze dłużej. Po powrocie do hotelu pojawił się problem ze światłem w moim pokoju hotelowym, w pewnym momencie się wyłączyło i nie chciało z powrotem włączyć. Znowu trzeba było wzywać obsługę hotelową, której uporanie się z problemem zajęło trochę czasu. 4 IX 2015 r. (piątek) Z uwagi na zmianę programu wycieczki ten dzień mieliśmy cały wolny. Po śniadaniu w hotelu ok. 10-tej pojechałem taksówką pod miejscowy kościół katolicki pw. Ducha Świętego i od niego zacząłem kilkugodzinny spacer po Batumi. Kościół został konsekrowany w roku 2000, wyróżnia się nowoczesną architekturą. Naprzeciwko niego stoi efektowny budynek … kasyna Po zwiedzeniu kościoła udałem się do stacji kolejki linowej, ale okazało się, że jest ona czynna od 11:00. Poszedłem więc najpierw ponownie do Parku Cudów i pospacerowałem nadmorskim bulwarem. Potem wróciłem do stacji kolejki, którą tym razem udało mi się przejechać (przejazd w obie strony kosztował 5 lari). Widoki były ciekawe zarówno z wagonika kolejki, jak i z górnej stacji kolejki, gdzie można było wysiąść, aby na spokojnie popodziwiać panoramę miasta. Po zjechaniu na dół ruszyłem na Stare Miasto. Wkrótce dotarłem do meczetu Orta (ponieważ był to piątek i było wielu muzułmanów przybyłych na modły, meczet obejrzałem tylko z zewnątrz) zbudowanego w 1866 r. Budowla ma prostą bryłę i strzelisty minaret w stylu ormiańskim. Następnie dotarłem do obecnie prawosławnej (pierwotnie katolickiej) katedry pw. Narodzenia NMP. Wzniesiono ją w 1898 r. w stylu neogotyckim z dwoma strzelistymi wieżami. Zwiedziłem również wnętrze katedry. Potem minąłem m.in. ładny budynek Batumi Art Teaching University i doszedłem do Piazza. To jeden z symboli miasta, należący bez wątpienia do najpiękniejszych placów Gruzji. Rozciąga się na 5700 metrach kwadratowych, wyróżniają go piękne zdobienia, wspaniałe mozaiki i witraże, a niektórzy znajdują nawet podobieństwa do placu św. Marka w Wenecji. Na placu, oprócz spotkań towarzyskich mieszkańców miasta i sesji fotograficznych nowożeńców, regularnie odbywają się imprezy kulturalne i koncerty. Występowali tu m.in.: Placido Domingo, Chris Botti, Sting, Macy Grey, Michel Legrand. Cały kompleks zaprojektował Waża Orbeladze, a większość zdobień wykonała estońska artystka Dolores. Prace ukończono w 2010 r. Umieszczony na wieży zegar co 3 godz. wygrywa hymn Gruzji. Opuściwszy Piazza wstąpiłem do pobliskiej cerkwi św. Mikołaja (akurat trwały tam przygotowania do chrztu) wybudowanej w 1865 r. Ta świątynia z pasiastym korpusem przypomina nieco budowle sakralne na Półwyspie Bałkańskim. Następnie przeszedłem do ormiańskiego kościoła św. Grzegorza (tam z kolei akurat trwały przygotowania do ślubu). Ta niewielka zgrabna budowla została wzniesiona w 1885 r. Dzwonnicę i kopułę wieńczą pozłacane hełmy, a przed budynkiem stoi typowy dla architektury ormiańskiej pięknie zdobiony kamienny krzyż (chaczkar). W dalszej części spaceru minąłem m.in. znane mi już miejsca: Plac Teatralny i Plac Europy. Następnie dotarłem do Parku 6 Maja. Jest to jeden z najstarszych publicznych parków w Gruzji (powstał w 1885 r.). Na jego terenie mieści się jeziorko Nurigeli, delfinarium, akwarium, kącik zoologiczny i place zabaw. Potem szedłem już wzdłuż nadmorskiego bulwaru. Przed 16-stą wróciłem do hotelu, gdzie zażywałem zasłużonego relaksu przy basenie. Wieczorem zjadłem w hotelu kolację. 5 IX 2015 r. (sobota) W tym dniu do czasu wyjazdu na lotnisko mieliśmy czas wolny. Po śniadaniu w hotelu wybrałem się na spacer na Nowy Bulwar ciągnący się wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego. Ma on formę dużego parku o 1200 m długości i 103 ha powierzchni. Przy plaży wznosi się tam swoisty pomnik z angielskim napisem „WHERE”, często pojawiających się w folderach reklamujących miasto. Od strony lądu Nowy Bulwar ogranicza ul. Lecha i Marii Kaczyńskich. Między spacerowaniem zażyłem też relaksu w postaci morskiej kąpieli i leżakowania. Po powrocie do hotelu zaliczyłem kolejny na tej wycieczce problem z wejściem do pokoju, karta magnetyczna przestała działać i trzeba było interweniować w recepcji. Potem zostały już tylko ostatnie przygotowania do podróży. O 18:00 wykwaterowałem się i czekałem na transport na lotnisko. Wg planu miał on wyruszyć o 19:00, ale faktycznie nastąpił ok. 15 minut wcześniej, tak więc na lotnisku byliśmy już przed 19-stą. Tam czekały nas liczne kontrole. Już na wejściu trzeba było prześwietlić wszystkie bagaże. Potem poza standardową kontrolą dokumentów przy odprawie bagażowej i późniejszej kontroli paszportowej, była jeszcze dodatkowa kontrola dokumentów/biletów w kolejce do kontroli bezpieczeństwa. Widać pracownicy bardzo chcieli pokazać, że są tam w ogóle potrzebni, bo wieczorem poza samolotem do Polski już chyba żaden inny nie odlatywał. Planowy wylot miał nastąpić o 20:50, faktycznie samolot oderwał się kilka minut później. Ponownie lecieliśmy samolotem Boeing 737-800 należącym do linii lotniczych Enter Air. Na lotnisku w Warszawie wylądowaliśmy o 21:52 czasu polskiego (czyli 23:52 czasu gruzińskiego) i tak zakończyła się moja kolejna zagraniczna podróż.
4.5/6
Zaskakujące rozwiązanie, bo w wycieczce, która ma w nazwie"Czas na Kaukaz" ów Kaukaz nie jest w ogóle uwzględniony w programie podstawowym! By zobaczyć Kaukaz i nacieszyć oko jego urodą, trzeba zapisać się na wycieczkę fakultatywną i zapłacić za nią ekstra!bagatela(?!) 45€ Odwiedzone kraje ciekawe.Szkoda,że mimo nieczynnej katedry w Eczmiadzynie,(o czym Biuro nie informuje,a remont nie jest nagłą sytuacją) nie zaproponowano nam nic w zamian,a można było za 1500 manatów( ok.12zł,niecałe 3€- pakiet obowiązkowy wypłacany pilotowi to aż 175€) wejść do muzeum i skarbca,który jest jego częścią i kryje najcenniejsze zabytki Kościoła ormiańskiego.Szkoda,zwłaszcza że każdy był w tym miejscu po raz pierwszy i raczej nie wróci... Poza tym wyprawą ciekawa, kraje sąsiedzkie,a jednak tak różne. Swojskie Tbilisi, postkuminstyczny Jerewań i bogate,czyste Baku. Zabrakło w Gruzji możliwości usłyszenia słynnego śpiewu polifonicznego.Dodatkowo płatny wieczór gruziński(30€/os. ,za które na starówce w restauracji można wyśmienicie zjeść w dwie osoby z winem do posiłku!) to dobra kuchnia,ale wystep krótki i nie do obejrzenia przez grupę, bo brak w restauracji podwyższenia,a wskazane naszej grupie miejsca uniemożliwiały oglądanie tańców- zasłaniają siedzący bliżej i na przeciw sceny).Śpiewow polifonicznych i tak nie było ,a to przecież niematerialne dziedzictwo ludzkości z listu UNESCO. Może Rainbow powinien poszukać lepszego lokalu na ten wieczór?0