5.3/6 (260 opinii)
5.5/6
Polinezja Atlantyku to jedna z bardziej udanych wycieczek objazdowych z Rainbow. Dobry balans pomiędzy zwiedzaniem a odpoczynkiem. Świetna opieka pilotki Maji oraz lokalnego przewodnika Kemo. Fajne hotele, dobre jedzenie, piękna pogoda. Dobra okazja żeby odwiedzić nieco mniej znane zakątki. Do stolicy Gambii przylecieliśmy wieczorem. W hotelu Sand Beach czekała na nas skromna kolacja. Sam hotel jak najbardziej w porządku, a jak na standardy afrykańskie to wręcz pozytywne zaskoczenie, zwłaszcza że Rainbow lubi na objazdówkach oszczędzać na pierwszym hotelu, gdy ludzie są wymęczeni podróżą i jest im wszystko jedno - a tutaj fajny, czysty i klimatyzowany hotel tuż przy plaży. W Banjul nie zobaczyliśmy wiele, główny przystanek to Łuk 22 (punkt widokowy) i znajdujące się tam muzeum. Następnie zakupy na lokalnym targu i przejazd w kierunku Senegalu. W Senegalu stacjonowaliśmy w przepięknym hotelu w Cap Skirring. Do plaży trzeba było się przespacerować około 10 minut (dość nieoczywistym skrótem przez ruiny opuszczonego hotelu). Szeroka piaszczysta plaża z barami i restauracyjkami, wieczorami zwykle można było tam spotkać bębniarzy grających i tańczących przed zachodem słońca. Ciekawostką są krowy odoczywające nad brzegiem morza; jest też sporo psów. Zgodnie z planem odbył się rejs pirogą, mieliśmy okazję spróbować wina pamowego (pachnie jak kiszona kapusta, smakuje też "ciekawie"), a nawet spróbować wspiąć się na palmę. Zobaczyliśmy lokalną szkołę, kaplicę katolicką i świątynię animistyczną. No i oczywiście lokalną przyrodę. Co do wycieczek fakultatywnych, to na wędkowanie nie było u nas chętnych, a wycieczka quadami się odbyła (mimo problemów technicznych z samochodami, wszyscy wrócili zadowoleni). Za to wszyscy pojechaliśmy razem dwoma autami terenowymi na wycieczkę po okolicy i w kierunku wioski rybackiej (bardzo wiało, ale widoki piękne). W Gwinei Bissau odczuwalna temperatura była znacząco wyższa niż wcześniej. Podróż nieco długa i męcząca, zwłaszcza że zarówno autokar jak i łódź miała lekkie problemy techniczne, ale w hotelu na wyspie Rubane szybko się zregenerowaliśmy. Ośrodek prowadzony jest przez małżeństwo Francuzów i co tu dużo mówić, utrzymany jest na europejskim poziomie. Tuż obok hotelu (bungalowy) jest mała kameralna plaża (prywatna) z darmowymi leżakami i sprzetem sportowym. Hotel proponuje również wycieczkę pieszą po wyspie (w cenie) oraz występ muzyczny lokalnej grupy (2500 franków za osobę). A z Rainbow byliśmy na dwóch sąsiednich wyspach: w lokalnej wiosce na wyspie Roxa oraz w miasteczku na wyspie Bubaque. Mnie bardziej podobała się ta pierwsza. Na obu jednak trzeba liczyć się z towarzystwem grupki dzieci, które choć przesłodkie i ciekawskie to (zwłaszcza na Bubaque) często oczekują od nas jakiś drobnym prezentów... Niestety nie odbył się lot awionetką nad archipelagiem, na który bardzo liczyliśmy. Droga powrotna do Banjul dość długa i męcząca (wyruszaliśmy o 7 rano, na lotnisku byliśmy koło 19). Niestety wbrew obietnicom nie było hotelu z opcją prysznica przed wylotem, więc musiała wystarczyć toaleta lotniskowa żeby się odświeżyć przed lotem i przebrać. W Gambii obowiązuje dalasi, a w Senegalu i Gwinei Bissau franki zachodnioafrykańskie. Nie ma problemu z wymianą, a kurs jest stały. Lunch to wydatek około 9-10 tysięcy franków, a butelkę wody można kupić za 500-1000, piwo 1500-2000 a drinki 3-4 tysiące. Większość z nas wymieniała około 100 euro na franki i to spokojnie wystarczało na cały pobyt na jakieś drobne wydatki. Trzeba jednak pamiętać, że na lotnisku w Banjul obowiązuje opłata lotniskowa zarówno przy przylocie jak i wylocie (20 euro lub 1000 dalasi) i tu bardziej opłaca się płacić w dalasi. O płatnościach kartą można zapomnieć, a płacenie na miejscu dolarami czy euro też nie jest popularne, jedynie przy jakiś większych zakupach np. za jakąś rzeźbę itp. Jeśli chodzi o jedzenie, to jest to raj dla wielbicieli ryb i owoców morza. Wegetarianie mają "pod górkę", bo hotele nie bardzo mają pomysły na alternatywne dania i raz można dostać coś pysznego, a raz suchy makaron i tyle. Jednak na pewno głodnym się nie chodzi. Śniadania zwykle identyczne codziennie, za to kolacje dość obfite. A dodatkowo płatne lunche to zawsze przystawka, danie główne i deser. Na wycieczce byliśmy pod koniec marca, a więc pod koniec pory suchej. Komarów było niewiele. Nie mieliśmy problemów z insektami ani innych poważniejszych problemów zdrowotnych. Kilka osób miało lekkie problemy żołądkowe (tylko jedna nieco poważniejsze), ale to sprawa indywidualna i może trafić się wszędzie. Jeśli chodzi o pamiątki, jakie można przywieźć, to oprócz magnesów można zaopatrzyć się w sukienki czy pareo oraz przeróże wyroby z drewna. Na granicy między Senegalem a Gambią można za 400 franków kupić buteleczkę słynnego napoju alkoholowego o nazwie Babok lub równie mocny drink na jego bazie za 500 franków. Mimo, że kraje te słyną z produkcji orzeszków nerkowca, to są one tam droższe niż w Polsce. Polecam! :-)
5.5/6
bardzo dobre jak na warunki afrykańskie hotele na trasie, możliwość wypoczynku i relaksu
5.5/6
Bardzo dobrze zorganizowana wycieczka. Bardzo dobry rezydent Pani Moniką ,oraz lokalny Seedy. Polecam w 100%
5.5/6
Fajna wycieczka, pozwalająca odciąć się od naszej cywilizacji, szczególnie na Bijagos. Piękne widoki, Atlantyk, wyspy, świeże rybki, nic więcej nie potrzeba, aby się zresetować. Nie narzekać na brak udogodnień typu: fatalne drogi, brak prądu albo internetu. To co zobaczymy, wszystkie te sprawy nam zrekompensuje i każdy powinien wrócić z tej wycieczki bardzo zadowolony. Jeżeli do tego dodamy wesołe towarzystwo całej grupy, to nie trzeba nic więcej, a że grupa była zgrana i rozrywkowa, wszyscy spędziliśmy sympatycznie czas na tej wycieczce.