Kiedy w Polsce pogoda płata co chwilę figle, po dwóch godzinach lotu wylądowałem w słonecznym Dubrowniku. Tyle czasami nie wystarcza, aby przebić się przez zakorkowaną Warszawę. Pewnie mój taksówkarz nadal stoi w korku, a ja… łapie już bałkańskie słońce będąc jednym z Klientów Rainbow. Lot jak to lot- bez żadnych dodatkowych wrażeń. Po wylądowaniu okazałam negatywny wynik testu, odebrałem bagaż i ahoj przygodo!! A nie… musimy jednak zaczekać na resztę grupy. W końcu, polako, palako, czyli powoli, powoli. :)
Opisy transferów w katalogu zawsze brzmią groźnie. Trzy godziny w busie? ile razy się zdarzyło, że przez długi transfer Klient odrzucał dobrą ofertę. Teraz mam okazję sprawdzić to na własnej skórze. I wiecie co? Myślałem, że prześpię całą drogę, jednak po chwili jazdy, widoki wprost zaparły mi dech w piersiach. Całą podróż spędziłem z twarzą przylepioną do szyby, przez co sam transfer minął w mgnieniu oka. Naprawdę nie ma się czego bać!
Dojechaliśmy do hotelu! Wysiadłem z autokaru i mnie zamurowało… gdybyście zobaczyli ten hotel -wow - pełen luksus.
Bardzo szybko znalazłem drogę do swojego pokoju i z nadzieją na widok na morze otworzyłem drzwi. Rzuciłem bagaże i szybko podszedłem do okna. Patrzę - nic nie widzę - jest zbyt ciemno. Poczekam do jutra. Szybki prysznic i kolacja!
Oczywiście stanąłem jak wryty i nie wiedziałem co wybrać, wszystko wyglądało pysznie. Jak ja dawno nie byłem na wakacjach! Te uginające się od wszystkiego stoły. I wiecie co? Pełna kultura, wszystko nałożone na talerz przez kucharzy, a co za tym idzie – porządek, czysto, schludnie. Nigdzie nie ma upuszczonego makaronu, albo rozlanej zupy. Spróbowałem paru rzeczy ale ciii…. nie będę zapeszał, dam im jeszcze parę dni. Jedyne co Wam zdradzę - deser rafaelllo powinien być obowiązkową pozycją w kolacyjnym menu. Wróciłem do pokoju, bo przede mną ostatni, najważniejszy test - próba materaca, W końcu ten program to rozgwiazda - bez pakowania w pośpiechu! Na tym materacu spędzę 7 nocy, więc mam nadzieję że jest wygodny. Pełny optymizmu poddaje go próbie, dobrej nocy! Jutro dam znać co pojawiło się za oknem.
A teraz trochę praktycznych informacji:
Udało się! Jest upragniony seaview! W dobrym humorze biegnę na śniadanie i startujemy!
Jako "wredne żony i frajerzy" jedziemy na zwiedzanie Trogiru. Nie pomyliłem się, właśnie tak nazwała nas pilotka. Całe szczęście po chorwacku te słowa nie są złym określeniem, wręcz przeciwnie. Jedziemy grupą pracowitych kobiet i mających powodzenie mężczyzn! :) Zostaliśmy też uprzedzeni, że lepiej nie pytać policjantów o „drogę”, bo zapytamy ich o narkotyki, „prawo” to prosto, a „kurcze” to słowo, które w naszym języku stwarza wiele problemów, bo nie wiadomo przez jakie H i przez jakie U się je pisze. Myślę sobie: okeeeej, w takim razie bezpieczniej będzie w ogóle się nie odzywać. Do Trogiru dojechaliśmy z jednym przystankiem na toaletę. Na te w autokarach ,w czasach pandemii, niestety nie można liczyć.
Po dwugodzinnej jeździe (ahh, te korki..) Zwiedzanie zaczęliśmy od poznania historii katedry św. Wawrzyńca. Zbudowana w XIII w. przez.... Żartuje, nie będę przynudzał - wszystko znajdziecie w Internecie lub dowiecie się tego od pilotów podczas Waszej wycieczki. Teraz łapcie zdjęcia. 😊
Aha, zapomniałem wspomnieć o najpopularniejszych chorwackich zwierzakach - chorwackich kunach. Można je nabyć w Trogirze, ale trzeba przy tym zachować ostrożność. Starsze Panie siedzące niedaleko kantorów tylko wyglądają niepozornie. Jeżeli zobaczą lekkomyślnego turystę operującego sporą ilością gotówki, nie zawahają się użyć swoich kontaktów, by ograbić ofiarę. Ja zdecydowałem, że poczekam do Splitu. Krótki spacer, duża dawka informacji, suszące się pranie, promenada i.. czas wolny!
Byłem przekonany, że wszyscy pobiegną w stronę dzwonnicy. Bilet był opłacony w pakiecie, a z racji bardzo wąskiego wejścia oraz stromych schodów, chętni mogli wrócić się do tego miejsca w czasie wolnym. A co mi tam, nie będę gorszy i wyprzedzę ich skrótem! No i tyle z mojego chytrego planu. Uliczki, uliczki, te przepiękne, klimatyczne uliczki. Musiałem je uwiecznić na zdjęciach. Kto by się nie zatrzymał?
Dochodzę do dzwonnicy, wdrapuje się na szczyt, a tam pusto! Tak! Te wszystkie widoki miałem tylko dla siebie!
Czekając na autokar nadeszła najbardziej interesująca część podróży - nawiązywanie więzi grupowych! Obawiałem się, że przez wstrzymanie wyjazdów w poprzednim roku podróżowanie z biurem się zmieniło i tym razem nie będzie tak samo jak zawsze - nic bardziej mylnego! Pani Halinka prosto z mostu wystrzeliła: "a Wy ile daliście za wycieczkę?" rozpętując burzę. Grupa przekrzykując się coraz niższymi, bądź wyższymi kwotami zaczęła walczyć o uznanie; standard. Za tym też tęskniłem! Tak jak na moich wcześniejszych objazdówkach wszystko rozgrywało się w miłej atmosferze. 😊
Zwiedzanie Splitu zaczęliśmy od katakumb.
„Poznaje ktoś to miejsce? ” Pyta przewodniczka.
Odpowiadam: „przecież to oczywiste! To tu była kręcona „Gra o tron” „Pamiętacie, który moment? Nie?
To właśnie tu Deanerys więziła swoje smoki.”
Mauzoleum, mury, brama… Trzeba przyznać, że Dioklecjan miał rozmach. Podobno dzisiejsze uliczki to dawne pałacowe korytarze.
Dosyć na dzisiaj. Czas wolny i wracamy. A ja nadal nie mogę się przyzwyczaić do tych widoków na trasie.
Na koniec, tak jak wczoraj, małe podsumowanie:
Dzień trzeci zaczęliśmy od niezbyt dobrych informacji. W Chorwacji pojawił się Jugo - porywisty wiatr, który wyraźnie wpływa na pogodę, a także na nasze samopoczucie. Niegdyś tak się go obawiano, że nie podejmowano żadnych ważnych decyzji dla republiki dubrownickiej, kiedy wiał Jugo. Uważano, że ludzie są wtedy niepoczytalni.
Znana Wam już z poprzedniego wpisu pani Halinka zgubiła swój dowód osobisty. Na całe szczęście po wielkich poszukiwaniach dokument się odnalazł! Zgadnijcie gdzie był? Jak się okazało cały czas przy jego właścicielce, schowany w etui jej telefonu. Aż trudno nie skojarzyć tych dwóch sytuacji. Od razu przeszło mi przez myśl, że to Jugo zbiera swoje pierwsze plony.
Kiedy dojechaliśmy do najpopularniejszego miasta Chorwacji - Dubrownika, ledwo co wyszliśmy z autokaru, a naszym oczom ukazały się mury miasta. Zwiedzanie zaczęliśmy od przejścia przez zabytkową bramę, którą część z Was może kojarzyć z serialu "Gra o tron". Zaraz za nią wyłoniła się fontanna.
"Każdego kto się z niej napije spotka niebywałe szczęście, a także wróci do tego miasta"- mówi przewodniczka.
Oczywiście, że chciałbym tutaj przylecieć jeszcze raz! Szczęścia też nigdy za wiele. Mnie dwa razy nie trzeba mówić. Wiedząc, że w razie skutków ubocznych jestem we wszystko zaopatrzony zaryzykowałem. Po wypiciu ciekłego szczęścia udaliśmy się do klasztoru franciszkanów. Nie jestem fanem architektury, ale muszę przyznać, że ta mieszanka stylu romańskiego i gotyckiego naprawdę robi wrażenie. Ten ukryty od zgiełku miasta, kompleks składa się z klasztoru, kościoła, biblioteki oraz apteki, która jest trzecią najstarszą działającą apteką na świecie! Niestety w związku ze świętem pracy (w Chorwacji też w tym dniu świętują) nie było nam dane jej zobaczyć. Następnie udaliśmy się do Muzeum Apteki.
Po zwiedzaniu przespacerowaliśmy się Stradun - główną ulicą Starego Miasta w Dubrowniku. Zanim wybuchła pandemia, ścisk tutaj można było porównać do jadącego w godzinach szczytu autobusu. Dzisiaj mieliśmy ją tylko dla siebie.
Pałac Rektorów, katedra, kościół św. Błażeja i..
...i to by było na tyle. Żądny kolejnych ofiar JUGO powrócił. Oprócz bólu głowy przyniósł wielką ulewę, a wraz z nią wszystko zaczęło się sypać:
- wjazd na wzgórze Srd, z którego rozpościera się widok na cały Dubrownik nie był możliwy.
- wejście na mury Dubrownika byłoby możliwe, ale w tych warunkach to zbyt niebezpieczne. Ślisko jak diabli, cały czas leje, a na górze wiatr jeszcze silniejszy.
Zatem ogłoszony został czas wolny, w którym wszyscy rozbiegli się w poszukiwaniu schronienia. Siła natury dała nam popalić. Na szczęście ogródki restauracyjne w całej Chorwacji są już otwarte, więc mieliśmy gdzie się podziać do przyjazdu autokaru. Wiecie co? Normalnie to szkoda by mi było tych atrakcji, które nas ominęły, ale po coś tą wodę z fontanny piłem, prawda?
I na koniec podsumowanie:
Czego by nie mówić, łóżko tej nocy było naprawdę wygodne, a to o tyle ważne, ze czeka mnie dzień pełen wrażeń. Przede mną wycieczka do malowniczej delty rzeki Neretwy. Nastroje jakie obserwuję wśród grupy są pełne oczekiwania, w końcu będziemy mogli bliżej obcować z naturą.
W trakcie podroży pilotka rozdała nam tekst lokalnej piosenki. Tak jak reszta grupy, przyjąłem tą kartkę bez większego entuzjazmu.
Śpiewanie? Nie dla mnie i dla pozostałych chyba też. Gdy wybrzmiała w głośnikach muzyka, nikt nie zdobył się na odwagę, by wydobyć z siebie dźwięk - totalny niewypał. Ale przynajmniej nauczyliśmy się jak wymawiać poszczególne słowa piosenki. Kiedy po dwóch godzinach dojechaliśmy na miejsce, przesiedliśmy się na łódkę i ruszyliśmy w nasz pierwszy wspólny rejs.
We wrześniu jest tu podobno pomarańczowo za sprawą dojrzewających mandarynek. Nam było dane zobaczyć tylko kolor zielony. Co nie zmienia faktu, że jeżeli ktoś jest zakręcony na punkcie bio, będzie tym miejscem oczarowany. Pola wszelkiego rodzaju cytrusów sięgają tu aż po horyzont! Widoki widokami, ale w tym dniu chodzi o integrację. Jozo, czyli nasz dzisiejszy gospodarz, dbając o nasz dobry humor zaczął polewać rakije. Mandarynka, rozmaryn, figa. Wybiła dwunasta, więc wszyscy podstawili kieliszki. Przecież jeden nikomu nie zaszkodzi. Po 45 minutowym rejsie dotarliśmy do celu. Przywitani zostaliśmy muzyką, rzeką wina i lokalnym jedzeniem. Żyć, nie umierać! Prawdziwa biesiada!
Zaraz, zaraz, przecież w programie było zaplanowane wspólne gotowanie brudetu!
Zacząłem się zastanawiać czy mamy w grupie Magdę Gessler. W końcu wspólne przygotowanie dobrego gulaszu z węgorza i żab to nie lada wyzwanie, a nie chciałbym żeby na wakacjach ktoś rzucał talerzami. Na ochotnika zgłosiła się pani Ela! Złapała za nóż zaczęła od krojenia cebuli. Zaraz po niej dołączyła reszta.
Może nie wygląda apetycznie, ale to jest mój smak! Te żabie udka są wyśmienite. Chyba, że to jednak zasługa wyśmienitego wina.
Chorwackie trunki łączą ludzi. Już po niespełna godzinie słychać było krzyk pani Eli do młodszego dużo Kamila: "jeszcze raz powiesz do mnie Pani…”
Po wspólnym biesiadowaniu, można było zaopatrzyć się w rożnego rodzaju rakije, czy też świeże figi. Wszystko po 5€! Przyznam, że te, które mieliśmy okazję spróbować smakowały wybornie. Nie omieszkałem zrobić zapasu.
W drodze powrotnej każdy chciał jak najszybciej znaleźć się w autokarze, ale nie po to żeby wrócić do hotelu! O nie. Każdy nie mógł się doczekać chorwackiej piosenki, która rano wybrzmiała w autokarowych głośnikach. Co to był za koncert! W repertuarze znalazła się też dzieweczka z laseczka, hej sokoły… Śpiewów nie było końca!
Nie bez powodu delta rzeki Neretwy zaplanowana jest zawsze na 1 dzień objazdu. Grupa po takim biesiadowaniu jest zintegrowana.
I znów podsumowanie:
Tego dnia należy ubrać się wygodnie, najlepiej sportowo. W gospodzie zapewnione jest jedzenie i picie. Jest też toaleta.
Harmonogram:
Zaplanowana na 8.30 zbiórka, po dość krótkiej nocy, nie była taka straszna. Po wczorajszym wieczorze wielu uczestników przestawiło się na tryb polako, polako i postanowili zostać w hotelu. Z całej grupy przetrwało 13 osób. Pomniejszonym składem wybraliśmy się na zwiedzanie najbardziej zalesionej wyspy Chorwacji -wyspy Mljet. Dzisiaj trasa dosyć uciążliwa, sporo czasu w autokarze, potem jeszcze prom, łącznie 4 godziny. Miejmy nadzieje, że ta wyprawa będzie tego warta.
Kiedy naszym oczom ukazała się wyspa zobaczyliśmy las. Po zejściu z promu zobaczyliśmy budynek. Kilka osób, z nadzieją w oczach popędziło po kawę. Niestety, zamknięte.
Kiedy weszliśmy do autokaru usłyszeliśmy:
"Ta znana ze swojej różnorodności wyspa jest Parkiem Narodowym Mljet, który chroni tutejszą, niemal nietkniętą przez człowieka przyrodę.”
Zapowiada się nieźle.
Problemem tej wyspy są jadowite żmije. Aby się z nimi rozprawić specjalnie sprowadzono mangusty (łasicowate), które okazały się poważniejszymi szkodnikami. Na wyspie wprowadzono pozwolenie na odstrzał tych zwierząt. Pięknie. Teraz to już się nie mogę doczekać aż wysiądę z autokaru i stoczę swoją pierwszą, chorwacką batalię z jakimś agresywnym stworzeniem. Dobrze, że założyłem długie spodnie! Na jednym z jezior o nazwie Veliko Jezero zlokalizowana jest największa atrakcja całego Mljetu, czyli wysepka św. Marii z opactwem benedyktyńskim. Na statek czekaliśmy w dość przyjaznych warunkach.
Wysepka jest niesamowicie klimatyczna. Wprawdzie można ją obejść w ciągu 10 minut, ale te wszystkie widoki, natura jest tym co zostanie w pamięci na długie lata. Chętni mogą tutaj zażywać kąpieli w krystalicznie czystej wodzie. W naszej grupie jednak nie znalazł się żaden śmiałek. Woda jeszcze nie zdążyła się nagrzać. Po chwili wytchnienia na wysepce, wróciliśmy statkiem z powrotem do portu. Następnie udaliśmy się grupą do restauracji „Mali Raj” znajdującej się 500 m od naszego portu. Od tego czasu przez najbliższe dwie godziny każdy miał być zdany na siebie. Zamówiłem sobie kalmary i przyznam się Wam, że lepszych w życiu nie jadłem.
Właściciele restauracji prowadzą tez wypożyczalnie rowerów, więc w czasie wolnym była możliwość eksplorowania wyspy jednośladem. Oczywiście się skusiłem! Co tam żmije, co tam mangusty - jadę! Oprócz zapierających dech w piersiach widoków najpiękniejsza w tym wszystkim jest cisza. Cisza, przy której naprawdę można odpocząć.
Podsumowanie:
Wypożyczenie roweru – 40 kun/1h
Obiad w restauracji 80 – 150 kun
Warto zabrać ze sobą strój kąpielowy, klapki, ręcznik
Na wysepce św. Marii jest kawiarnia, ale z ograniczonym menu i wygórowanymi cenami.
Harmonogram:
8:30 – wyjazd z hotelu
12:00 – prom
12:45 - dopływamy na Mljet
14:00 – statek na wyspę św. Marii
15:00 – powrót na Mljet
17.30 – ruszamy na prom
22:00 - powrót do hotelu
Celem dzisiejszej podróży jest Korcula. Odkrywać tę wyspę mogą osoby, które zdecydują się na wykupienie fakultetu podczas ostatniego dnia pobytu. W związku z modyfikacją programu, nasza grupa realizuje tę wycieczkę zamiast Bośni i Hercegowiny. Zobaczymy czy zachwyci mnie tak, jak liczyłem, że zrobi to Mostar.
Zanim dopłynęliśmy na jedną z najbardziej rozsławionych chorwackich wysp, autokar zatrzymał się w małym, urokliwym miasteczku o nazwie Ston. To właśnie tutaj znajduje się chorwacki mur chiński. Jego ogrom robi naprawdę duże wrażenie. Ma aż 5,5 km długości! Udało mi się przejść znaczny odcinek tego zabytku! Nie wliczając mnie, na pokonanie tak dużej ilości schodów zdecydowały się tylko dwie osoby. Przyznam się, że sapałem jak kot, ale widok z góry jest tego warty, nawet tych dodatkowych 70 kun za wstęp.
Po zwiedzaniu udaliśmy się w stronę portu, by stamtąd statkiem przepłynąć na Korculę. Podobno podczas rejsu można zobaczyć delfiny. Wypatrywałem ich z każdej strony, niestety żaden z nich nie chciał nas uraczyć swoim uśmiechem. Kiedy dobiliśmy do brzegu zobaczyliśmy wysyp innych zwierzątek - zdradliwych jeżowców. Dowodzą, że woda w Chorwacji jest czysta, więc ich obecność nas nie zmartwiła.
Zwiedzanie Korculi zaczęliśmy od Starego Miasta, gdzie spotkaliśmy się z lokalną przewodniczką, przemiłą starszą Panią, która od samego początku zaraziła nas niesamowitą energią. Godzina zwiedzania oparta o porządną dawkę wiedzy i odrobinę czasu wolnego. Sam pobyt na Korculi nie był długi, ale z pewnością zdążył wszystkich zachwycić. Dzięki jachtom otaczającym wyspę można poczuć klimat wakacji. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w winiarni. Smakosze wszelakich trunków nie będą zawiedzeni. Oprócz możliwego zakupu jest też degustacja.
Tak! Wszyscy zasiedliśmy przy okrągłym stole i raczyliśmy się wszelakimi odmianami win. To jest sposób na biznes: klienci robiący zakupy w znacznie lepszym humorze wykupili prawie połowę winnicy! Po takich atrakcjach droga do hotelu jak zwykle minęła w mgnieniu oka!
Po powrocie kolacja, a już jutro wyczekiwany przez wszystkich dzień relaksu.
Podsumowując: może w Bośni i Hercegowinie nie byłem, ale Korcula jest prawdziwym skarbem! Można śmiało wszystkim polecać ten fakultet. Do jutra!
Harmonogram:
W ostatnim dniu naszego pobytu mieliśmy możliwość wykupienia fakultetu na wyspę Hvar lub na platformę Biokovo Skywalk (oszklony taras widokowy). Niestety z powodu zbyt małej liczby chętnych żadna z tych wycieczek nie doszła do skutku. Wszyscy postanowili dzisiaj odpocząć w hotelu. W końcu będąc zakwaterowanym w 5 gwiazdkach żal byłoby z tego nie skorzystać. Natomiast ja postanowiłem wyruszyć na wyprawę, żeby pokazać Wam jedną z najładniejszych plaż na świecie! Magazyn Forbes umieścił ją w najlepszej 10, zaraz obok Copacabany, St. Tropez, a także egzotycznych plaż na Malediwach. Punta Rata położona jest w rezerwacie przyrody, który z naszego hotelu jest oddalony o 30 minut spacerem pięknym deptakiem.
W sezonie są tutaj setki turystów, a teraz? Pusto! Z racji tego, że w Chorwacji nie trzeba na świeżym powietrzu nosić maseczek można tutaj poczuć smak, tych prawdziwych, upragnionych przez wszystkich normalnych wakacji.
Większość restauracji i kawiarenek jest już otwarta i przyjmuje pierwszych gości. Chorwaci są spragnieni turystów. Jest w czym wybierać!
Poniżej przykładowe menu:
Wracając z plaży, niedaleko naszego hotelu, w odległości 300m natknąłem się na supermarket „Studenac”. Jest to znana w całej Chorwacji sieciówka, w której ceny zbliżone do tych w Polsce. I tak za zorganizowanie romantycznej kolacji zapłacilibyście:
Nie wiem czy wiecie, ale w lokalnych gazetach piszą o naszych rodakach i to w bardzo dobrym kontekście. Uważają, że to my w zeszłym roku uratowaliśmy ich sezon turystyczny przybywając tak tłumnie do Chorwacji! Teraz tylko łapać samolot do Dubrownika, żeby znaleźć tę gazetę!
Niestety moja niesamowita przygoda dobiegła końca. Nie mogę wyjść z podziwu, że aż tyle się wydarzyło podczas jednego tygodnia:
W drodze powrotnej zdołałem usłyszeć, jak uczestnicy wyjazdu zaczęli planować kolejne wspólne podróże. Wszyscy zachwycali się pustymi uliczkami Dubrownika, brakiem kolejek do atrakcji, plażami nieprzepełnionymi tłumami turystów z całego świata. Z pewnością przyczyniła się do tego pandemia, dlatego w obecnej sytuacji wyjazd ten poleciłbym jeszcze bardziej. 😊
W swojej relacji nie mogę zapomnieć oczywiście o naszej pilotce Asi, która z pewnością pobiła wszystkich na głowę. Takiej pasji i oddania pracy nie widziałem już dawno. Nieraz podczas objazdu dochodziły do mnie głosy turystów, że podróżują już długo, ale tak pozytywnej i kompetentnej osoby na właściwym miejscu jeszcze nie spotkali.
Ach i oczywiście wielka zagadka z dnia pierwszego! KUCHNIA! Zwiedziłem wiele hoteli, ale tak dobrych posiłków nie jadłem nigdzie. Czekałem z tą opinią do samego końca, myśląc, że któregoś dnia coś uda im się schrzanić, ale cóż, nic takiego się nie wydarzyło. Owoce morza, makarony, świeże ryby, pizza!
Przyznam się Wam, że miałem już okazję być w Chorwacji, ale dzięki programowi "Bałkany polako, polako" zakochałem się w niej na nowo. Jeszcze w tym sezonie namówię na to swoją rodzinę, żeby uwierzyli w to co mówiłem i zobaczyli to wszystko na własne oczy! Nie ma chyba ani jednej osoby, która nie byłaby zachwycona taką formą wyjazdu, jaką daje program typu „rozgwiazda”, czyli możliwością poznawania wielu zakątków Chorwacji, wypoczywając w jednym hotelu. Przygoda ta zostanie w mojej pamięci na całe życie!
Jest mi niezmiernie miło, że mogłem dla Was relacjonować swoje przygody przez ostatni tydzień!
Ostatni rozkład dnia:
Na lotnisku w Warszawie pokazałem wydruk z internetowego konta pacjenta potwierdzający moją wcześniejszą izolację i jako ozdrowieniec zostałem zwolniony z kwarantanny. Na lotnisku w Warszawie można zrobić testy antygenowe w miejscu gdzie się odbiera bagaże rejestrowane (przy stanowisku nr 1 oraz nr 6 ). Na wynik czeka się 20 minut, jest od razu wprowadzany do systemu (nie trzeba kontaktować się z sanepidem).