Sakralny przepych i bogactwo, czyli Złota Świątynia sikhijska
Niedaleko granicy z Pakistanem, w miejscowości Amritsarze w stanie Pendżab, znajduje się prawdziwa perełka architektoniczna
Indii – Złota Świątynia sikhijska. Swoją przygodę ze zwiedzaniem zaczęłam od niej. Widać tu religijny przepych, świadczący o dawnym bogactwie Indii. Złota elewacja i kopuły prezentują się iście bajkowo, jak pralinka w złotym papierku. Cztery bramy mają tu symbolizować otwartość na każdego, bez względu na jego pochodzenie kastowe. Zgodnie z założeniem wyznawców sikhizmu, każdy z wiernych przybywających do świątyni, w ramach wieczornych modlitw, może liczyć na ciepły wegetariański posiłek, wydawany za darmo. W obrębie świątyni można zobaczyć, jak tuż przy podłodze, tłumy wiernych siedzących na ziemi przygotowują jedzenie, wałkując ciasto i pilnując wielkich kotłów. Niecodzienny widok w świętym miejscu. Przed budynkiem znajduje się wysoka kolumna z pomarańczową flagą i obróconym mieczem. Symbolizuje ona połączenie świeckiego i duchowego życia każdego sikha. Jest rozwijana codziennie o wschodzie słońca i zwijana o zachodzie.
Kolejnym punktem na mapie mojej podróży jest
Delhi. Ta gwarna, zatłoczona i tętniąca życiem stolica na pierwszy rzut oka może nie zachwyca, ale daję jej szansę. Zwiedzanie zaczynam od
grobowca Humayuna (pierwowzoru słynnego Taj Mahal). Widok na grobowiec otwiera ogród podzielony na cztery części, będący alegorią czterech rzek w raju. Znajdujący się w centralnym punkcie kanał prowadzi aż do fontanny w kształcie lotosu, która ma być odzwierciedleniem rzeki w zaświatach. Woda przepływa również przez sam grobowiec. Sylwetka mauzoleum przypomina słynny
Taj Mahal, choć nie jest biała jak oryginał, ale czerwona od piaskowca, którym została wyłożona. Do środka prowadzą ażurowe drzwi – element pochodzący ze świata muzułmańskiego. Na środku stoi grobowiec Humayuna, a obok sarkofagi jego najbliższych. Ornamentyka wnętrza jest nad wyraz oszczędna w porównaniu z tym, co można ujrzeć w niektórych świątyniach. Tuż nad wejściem widać dwie sześcioramienne gwiazdy, symbolizujące nieskończoność, kosmos lub dwa pierwiastki (męskie i żeńskie). Wewnątrz każdej z gwiazd wykorzystano motyw kwiatowy.
W drodze do domu prezydenckiego mijam
Sansad Bhawan - Parlament Indyjski. Charakterystyczna, okrągła konstrukcja wyraźnie wskazuje na kolonialną przeszłość tego kraju, jednocześnie zachowując styl, przywodzący na myśl budynki świątynne.
Rashtrapati Bhawan, czyli Dom Prezydencki, który mijam później, został zbudowany przez Brytyjczyków za czasów kolonialnych. Obecnie jest siedzibą prezydenta Indii. Niezwykłe, że to największy budynek o tym przeznaczeniu na całym świecie. Choć sporą jego część stanowią pomieszczenia o różnym zastosowaniu urzędowym, to i tak 340 pokoi osadzonych na terenie kompleksu o powierzchni ponad 130 hektarów robi wrażenie. Znajduje się tam wiele sal reprezentacyjnych, wystawnych ogrodów, a nawet muzeum.
W końcu docieram do najsłynniejszej bramy w stolicy kraju –
India Gate. Jest to w zasadzie dość nowy zabytek, który nie ma jeszcze 90 lat. Powstał, by upamiętnić żołnierzy poległych w I wojnie światowej i wojnach afgańskich. Przewija się tu mnóstwo osób, jest też spory ruch kołowy. Kiedyś, za panowania Brytyjczyków, była to brama wjazdowa do miasta. Dziś, to miejsce bardziej symboliczne, z Grobem Nieznanego Żołnierza, wiecznym płomieniem i wartą honorową. Mimo wszechobecnego hałasu, warto tu zajrzeć choć na chwilę.
Zwiedzanie starej części Delhi rozpoczęłam od obejrzenia z zewnątrz monumentalnego Czerwonego Fortu, zbudowanego przez Szahjahana. Nazwa, jak się pewnie domyślacie, wywodzi się od charakterystycznego koloru ścian. Przez lata służył on jako pałac, potem jako kwatera wojsk (kolejno brytyjskich i indyjskich), aż w końcu oddano go do użytku jako obiekt turystyczny.
Kolejnym punktem na mojej turystycznej mapie Indii jest meczet Jama Masjid. Czy wiecie, że może pomieścić aż 25 000 wiernych? Najwięcej w całych Indiach! Jednak imponuje nie tylko wielkością, ale i starannością wykonania. Ściany wzniesiono z czerwonego piaskowca i białego marmuru. Do wnętrza świątyni prowadzą trzy bramy i dwa minarety (każdy o wysokości 41 metrów). Na jeden z nich można wejść – to jednak opcja dla tych, którzy nie mają klaustrofobii, bo prowadzące do niego schodki są kręte i strome, a sufit – nisko osadzony. Robienie zdjęć własnym aparatem, niestety, nie należy do najtańszych przyjemności – za jego wniesienie trzeba dopłacić ekstra 300 rupii. Podobnie jest z kamerą.
Raj Ghat – miejsce kremacji Mahatmy Gandhiego
Tego miejsca po prostu nie da się pominąć w programie zwiedzania. Symboliczne, wymowne, spowite pełną szacunku ciszą. Przede mną, na środku ogrodu, spoczywa czarna marmurowa płyta z ostatnimi słowami Gandhiego, spisana w języku hindi. „He Ram” znaczy tyle co nasze „O Boże”. Obok płonie niegasnący nigdy płomień. Ciszy miejsca strzegą drzewa, posadzone nie przez byle kogo, bo przez samą królową Elżbietę II, Lecha Wałęsę czy prezydenta USA, Dwighta Eisenhowera. Miejcie na uwadze, że w zestawieniu z lokalnymi obyczajami, do takich miejsc nie wolno wchodzić w butach – te, zostawicie pod wałami. Zostawiam Was w tym miejscu z przesłaniem Mahatmy Gandiego „Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro. Ucz się tak, jakbyś miał żyć wiecznie”.
Agra i Taj Mahal
Być w Indiach i nie zwiedzić Taj Mahal to tak jakby być w
Paryżu i nie wejść do Luwru. Świątynia Miłości już od dawna była moim turystycznym marzeniem. Budowla ma piękną, symetryczną sylwetkę i cztery minarety, zbudowane na planie trapezu. Przed nimi, rozciąga się wielki, zadbany ogród, przecięty na pół kanałem z wodą. Musicie wiedzieć, że Świątynię Miłości zbudował Szahdżahan dla swojej zmarłej żony, Mumtaz Mahal. Miał być to wyraz ogromnego uczucia do kobiety, która urodziła mu 14 dzieci. Na łożu śmierci, chwilę po porodzie ostatniego dziecka, Mumtaz kazała mężowi przyrzec, że ten nie ożeni się z żadną inną kobietą, zadba o przyszłość potomstwa oraz wybuduje pomnik na jej cześć. Tak też się stało. Indyjski cesarz rękami 25 tys. robotników wzniósł dzieło swojego życia. Przepiękny, biały marmur, którym wyłożono zewnętrzne ściany, ozdobiono dodatkowo kaligrafiami z czarnego marmuru. Budowniczowie nie żałowali też innych szlachetnych kruszców w postaci pięknych kamieni, liczonych tu w tysiącach egzemplarzy. Charakterystyczna kopuła w kształcie cebuli i brama symbolizująca wrota do raju to cechy rozpoznawcze tego obiektu. Jest tak piękny, że wpisano go na listę Siedmiu Nowych Cudów Świata. I w pełni zasługuje na to miano!😉
Zmierzając szlakiem pustynnych miast, docieram do
Jaipuru. Mam już zaplanowane, co tu zobaczę. Na pewno odwiedzę
fort Amber. Tę imponującą budowlę obronną usytuowaną na wzgórzu działania wojenne obeszły bez szwanku. Pełniła ona także funkcje typowo pałacowe dla maharadży i rodów rycerskich – radżputów. Wejściówka zakupiona przez internet umożliwiająca ominięcie kolejki kosztuje mnie równowartość około 30 złotych.
Drogę na jej teren od podnóża można przebyć na dwa sposoby – pieszo lub na grzbiecie słoni. Choć ten drugi sposób wydał się niepowtarzalny, a zwierzęta, pomalowane w hinduskie motywy, wyglądały bajkowo, to z przyczyn etycznych postanowiłam przebyć drogę sama. Dziedziniec za murami niezbyt nachalnie przypomina o swoim przeznaczeniu – znajdziemy tu trochę obiektów batalistycznych, takich jak stare armaty. Bardziej rzuca się w oczy bogaty sposób zdobienia otaczających mnie ścian. Gdybym nie wiedziała, że to fort mogłabym pomyśleć, że to jednak świątynia. Zagłębiając się w pozostałe części budowli, przechodziłam przez bramę nazywaną Lwią. Wyróżniało ją przede wszystkim bardzo gęste zdobienie freskami. Pośród kilu wewnętrznych dziedzińców spodobał mi się szczególnie ten, w którym znajduje się brama Ganeszy. Jej kwieciste zdobienia naprawdę robią wrażenie. W najbardziej zamkniętej części (prywatnej maharadży) zdobienie jest jeszcze bogatsze – widnieje na kolumnach i płaskorzeźbach wykonanych z białego marmuru. Wewnątrz coś, czego wcześniej nie widziałam – skomplikowane wzory zdobiące ściany i sufit wypełniono małymi lusterkami (zamiast kamieni szlachetnych).
Małpy i świątynia w Galcie
Przewodniczka, która towarzyszyła mi w czasie wyprawy, bardzo polecała mi odwiedzić to miejsce. I rzeczywiście – pałac umieszczony nad wodami i zatopiony w skałach prezentuje się bardzo imponująco. Królami tego przybytku są małpy. Przesiadują tutaj swobodnie całymi rodzinami na murkach i przemykają między ażurowymi ścianami, nie przejmując się zupełnie turystami. Luźna atmosfera tego miejsca sprzyja kąpielom tutejszej ludności, która przychodzi tu całymi rodzinami.
Mandawa – malowane miasto
Wśród indyjskich miast, Mandawa zdaje się być wyjątkowa. Niegdyś zamieszkiwali ją licznie bogaci kupcy, którzy na przestrzeni dwóch wieków handlowali opium. Po wprowadzeniu zakazu jego sprzedaży opuścili miasto, pozostawiając swoje domostwa. Havele, bo tak nazywają się te, przypominające kamienice budynki, charakteryzują się nad wyraz bogatymi zdobieniami. Każda jedna została wyposażona w krużganki, ażurowe ściany i – co najbardziej rzuca się w oczy – malowidła. W zasadzie każdy ich element został ozdobiony scenami z życia, wizerunkami bogów (szczególnie Ganeshy patronującemu szczęściu) i ornamentami – drzwi, futryny, ściany czy podcienie.
Karni Mata – świątynia szczurów
Przebogato zdobiona fasada świątyni (przepiękna!) skrywa zaskakujące wnętrze – zamieszkałe przez setki, jeśli nie tysiące szczurów. Dla Europejczyka to tylko gryzonie, jednak dla hindusów, wierzących w reinkarnację - prawdopodobnie ich przodkowie. Całość jest ulokowana na dziedzińcu z kilkoma mniejszymi pomieszczeniami. Wejście tu jest bardzo tanie (ok. 103 IRN), co jest równowartością mniej więcej 6 złotych.
Safari na wielbłądach
Nie marzyło Wam się kiedyś, żeby pokonać pustynię na grzbiecie wielbłąda? Jeśli tak, świetnie Was rozumiem! Gdy tylko moje stopy dotknęły indyjskiej ziemi, postanowiłam to pragnienie zrealizować. Siedząc na wierzchowcu, z góry mogłam podziwiać tradycyjne wioski i pustynne krajobrazy, w złotym świetle zachodzącego słońca. Spanie w namiocie rozbitym pośrodku wydm, a potem kolacja z tradycyjną muzyką na żywo i pokazem tańca Kalbeliya – tego nie zapomnę do końca życia. Jak to na pustyni nocą bywa, trzeba pilnować się, żeby nie zmarznąć, więc jeśli planujecie podobną przygodę, ubierzcie się, proszę, ciepło 😊
Jodhpur i Fort Meherangarh
Do Jodhpur udałam się z zamiarem odkrywania jego fascynującej przyszłości, dlatego jako pierwszy punkt zwiedzania wybrałam
Fort Meherangarh. W drodze do szczytu, na którym się znajduje, mijałam setki krętych i malowniczych uliczek – z najbardziej wyróżniającymi się domami w kolorze niebieskim (zrozumiałam, dlaczego nazywają to miejsce Niebieskim Miastem). Zajmowała je szlachetna kasta braminów. Sam fort jest jednym z największych i najbardziej znanych obiektów tego typu w Indiach. Wewnętrzne muzeum ma bardzo bogate zbiory, z których tylko około 15 000 należało do osobistej kolekcji Maharajy Gaja Singha II. Na terenie fortu znajduje się tradycyjna radżastańska restauracja, której – rzecz jasna – nie omieszkałam odwiedzić.😉