5.1/6 (51 opinii)
5.0/6
Bardzo urozmaicona wycieczka objazdowa,sprawne przemieszczanie się różnymi środkami transportu,dobra organizacja zakwaterowania i posiłków,pilot Artur-tyko takich sobie życzyć.Polecam zdecydowanie.
5.0/6
zwiedzanie miejsca są jeszcze nieznane przez wiekszośc turystów. fajnie jest być tym jednym z pierwszych. Wycieczka objazdowa intensywna ale program dostępny dla każdego turysty; poznaje sie wiele miejsc związanych z historią Majów, ale tez przyrodę Ameryki Centralnej. jest tez troche czasu na frajdy z pływaniem na rafie (choć egipska lepsza), z płaszczkami i rekinami (warto robic zdjęcia podwodne); mozna też z wody podziwiać zatopione groty (ok. 1 godziny pływania z przewodnikiem). W programie tez jest wycieczka konna na czynny wulkan - co również warto zobaczyc. Poza tym można zobaczyc wiele kontrastów gdzie bardziej bieda niż bogactwo jest na porzadku dziennym.
5.0/6
Dzień 1 22.01.2016 (piątek) Mój wylot z Warszawy (przyjechałem do niej dzień wcześniej i przenocowałem w hotelu „Gromada” niedaleko lotniska) miał nastąpić wg planu o 9:35, zbiórkę na lotnisku wyznaczono 3 godziny wcześniej. Na stanowisku Rainbow Tours nie było do odebrania żadnych dokumentów podróży, bo odprawa była bezbiletowa. Przeszedłem stosowne procedury związane z odprawą i oczekiwałem na wylot. Ostatecznie samolot oderwał się od ziemi dopiero o 10:25. Lot był charterowy, lecieliśmy samolotem Boeing 787 Dreamliner (z układem siedzeń 3+3+3 w klasie ekonomicznej) należącym do LOT-u. Catering na pokładzie był dodatkowo płatny. Każdy pasażer miał do swojej dyspozycji indywidualne „centrum rozrywki” z wyborem (dość skromnym) filmów, muzyki, informacjami nt. lotu itd. W trakcie lotu obejrzałem w sumie 4 filmy i posłuchałem trochę muzyki. Już w samolocie dostaliśmy do wypełnienia meksykańskie formularze migracyjne. Po blisko 12 godzinach lotu - o 22:21 czasu polskiego (czyli 16:21 czasu miejscowego) wylądowaliśmy na lotnisku w Cancun. Na lotnisku przeszliśmy stosowne procedury wjazdowe (z oddaniem wypełnionego formularza migracyjnego i deklaracji celnej włącznie) i pokierowani przez przedstawicieli Rainbow udaliśmy się do czekającego na nas przy lotnisku autokaru. Poznaliśmy też naszego pilota, którym okazał się być Paweł . Z lotniska odjechaliśmy ostatecznie o 17:32 i po półgodzinnej jeździe dotarliśmy do hotelu Suites Gaby położonego w centrum miasta. O 18:30 mieliśmy w hotelu wspólną kolację, a potem już czas wolny. W jego ramach wybrałem się na spacer po okolicy, podczas którego m.in. dokonałem wymiany waluty w pobliskim kantorze. Dzień 2 23.01.2016 (sobota) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 7:20 wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Ok. 9-tej dotarliśmy do dawnego portu Majów – Tulum, pięknie położonego nad turkusowymi wodami Morza Karaibskiego. Kolejką dla turystów dojechaliśmy do terenu z ruinami. Tam rozpoczęliśmy wspólne zwiedzanie prekolumbijskiego miasta Majów. Jest ono otoczone murem i położone na 12-metrowym klifie nad Morzem Karaibskim. Wspomnę teraz o kliku ciekawszych zabytkach, które tam widzieliśmy. El Castillo, to wieża strażnicza, prawdopodobnie pełniąca rolę latarni morskiej. Templo de los Frescos (czyli Świątynia Fresków) to dwupiętrowa budowla z kolumnami na pierwszej kondygnacji, ozdobiona freskami w stylu Tolteków. Templo del Dios Descendente (czyli Świątynia Zstępującego Boga) to budowla z płaskorzeźbą boga pszczół Ab Muxen Caba. Po wspólnym zwiedzaniu był czas wolny, który można było wykorzystać pozostając w Tulum (ja wybrałem tę opcję) albo skorzystać z wycieczki fakultatywnej (w cenie 40 USD) do jaskini Dos Ojos. Podczas czasu wolnego w Tulum najpierw pozwiedzałem jeszcze trochę teren ruin, a potem udałem się na piękną plażę u stóp klifu. Tam zażyłem kąpieli w turkusowych woda Morza Karaibskiego i trochę poleżałem na plaży. Po powrocie grupy osób biorącej udział w wycieczce fakultatywnej przed 15-stą ruszyliśmy w dalszą drogę. W trakcie jazdy pilot zebrał obowiązkową wpłatę (po 410 USD od osoby) na bilety wstępu, przewodników, napiwki itp. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy stacji benzynowej w miejscowości Puerto Felipe Carrillo. Była tam okazja do krótkiego spaceru i dokonania spożywczych zakupów. Potem już bez przerw jechaliśmy do Chetumal. Tam ok. 18:20 dotarliśmy do hotelu „Marlon”, w którym się zakwaterowaliśmy. O 19-stej mieliśmy kolację w restauracji hotelu „Grand Marlon” zlokalizowanego naprzeciwko naszego miejsca zakwaterowania. Potem był już czas na odpoczynek. Dzień 3 24.01.2016 (niedziela) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 7:15 wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Po ledwie kilkunastu minutach dojechaliśmy do granicy Meksyku z Belize (w Corozal). W części meksykańskiej pilot zebrał paszporty i sam załatwił formalności (my nie musieliśmy wysiadać z autokaru). W części belizyjskiej było już więcej zachodu. Przede wszystkim musieliśmy zabrać wszystkie bagaże i opuścić nasz dotychczasowy autokar, bo w Belize zmienialiśmy go na inny. Ponadto każdy musiał osobiście wypełnić kartę wjazdową i poddać się kontroli paszportowej. Trzeba było również przestawić zegarki, gdyż czas w Belize jest o godzinę wcześniejszy niż na Jukatanie. Po załatwieniu wszystkich formalności granicznych (ogółem zajęło nam to nieco ponad godzinę) i zapakowaniu się do nowego (gwatemalskiego) autokaru ruszyliśmy w dalszą drogę po Belize. Ok. 9:40 dotarliśmy do przystani w Orange Walk. Tam nasza grupa przesiadła się do 2 łodzi, którymi wyruszyliśmy w ok. 40-kilometrowy rejs po rzece New River (jest to najdłuższa rzeka w Belize) do ruin Lamanai. Od czasu do czasu łodzie się zatrzymywały, żebyśmy mogli poobserwować jakieś ciekawe rośliny czy zwierzęta. Przy jednym z brzegów widzieliśmy również wieś mennonitów. Po ok. godzinie dotarliśmy w końcu do Lamanai. Tam każdy dostał butelkę wody, aby lepiej przetrwać zwiedzanie w upalnym klimacie. Potem ruszyliśmy już na wspólne zwiedzanie. Najpierw pooglądaliśmy różne rośliny (podczas wędrówki towarzyszyły nam głośne ryki małp – wyjców), a później skupiliśmy się już na eksploracji ukrytych w dżungli ruinach Lamanai (w języku maya ta nazwa miasta znaczy tyle co „zanurzony krokodyl” i była oznaką czci dla tych gadów żyjących wzdłuż brzegów New River). Było to jedno z najdłużej zamieszkanych miast Majów, zostało opuszczone dopiero w XVII w. Było to miasto o znacznej wielkości, zamieszkane już w XVI w. p.n.e. Podczas zwiedzania zobaczyliśmy m.in. Świątynię Jaguara, Świątynię Maski i Wysoką Świątynię. Z wierzchołka tej ostatniej budowli mogliśmy zobaczyć otaczającą miasto dżunglę i pobliską rzekę New River. Znaczna część Świątyni Jaguara pozostaje pod warstwą ziemi, porośniętej gęstą dżunglą. Choć jest nieodkopana, to jest przypuszczalnie znacznie wyższa od Wysokiej Świątyni. Na temat tej świątyni istnieje legenda, że można w niej znaleźć włócznię zwaną sercem jaguara mimo, że jej nazwa pochodzi od masek jaguara znajdujących się z każdej strony. Jest ona datowana (podobnie jak Świątynia Maski) na 625 r. n.e. Najbardziej interesującymi elementami Świątyni Jaguara są dwie maski dekorujące jej zachodnią fasadę. Maski znajdują się na dwóch poziomach po południowej stronie centralnych schodów. Maska z niższego poziomu ma ponad 4,5 m wysokości. Przedstawia ludzką twarz, obramowaną dekoracyjnymi elementami, która ma nakrycie głowy w kształcie krokodyla. Maski skonstruowane są w ten sposób, że kamienne jądro pokryte jest grubą warstwą tynku, w którym wyrzeźbione zostały szczegóły. Maski datowane są na koniec V lub początek VI wieku. Przy dużej świątyni było pojedyncze boisko, gdzie ofiary były składane pod centralnym polem. Ze Świątyni Maski, ozdobionej 4-metrową maską starożytnego króla Majów, również mogliśmy podziwiać panoramiczny widok na okolicę. Po zwiedzaniu zjedliśmy w Lamanai lunch (był w cenie wycieczki), a po 14-stej ruszyliśmy w rejs powrotny do Orange Walk. Po dopłynięciu wsiedliśmy do autokaru i ruszyliśmy dalej. Dotarliśmy do Belize City (dawnej stolicy Belize, leżącej u ujścia rzeki Belize do Morza Karaibskiego) i najpierw zrobiliśmy panoramiczny objazd tego miasta autokarem. Ok. 17-stej wysiedliśmy z autokaru w okolicy miejscowej latarni morskiej i odbyliśmy pieszy spacer wzdłuż morskiego wybrzeża do hotelu „Ramada”, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. O 18:30 mieliśmy w hotelu kolacje i na tym zakończyliśmy wspólny program dnia. Dzień 4 25.01.2016 (poniedziałek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 7:15 pieszo wyruszyliśmy do przystani przy hotelu. Stamtąd łodzią wypłynęliśmy w rejs na wyspę Caye Caulker. Trwał on ok. 45 minut. Po dopłynięciu na wyspę część grupy wybrała się na wycieczkę fakultatywną (w cenie 60 USD) na rafę koralową, pozostała część grupy (w tym ja) spędzała czas na wyspie. Caye Caulker to niewielka wyspa koralowa zbudowana z wapienia, jedna z Wysp Północnych. Najwyższy punkt wyspy ma wysokość 2,4 m. Znajdują się tam m.in. lotnisko, port, hotele, sklepy i restauracje. W czasie wolnym pospacerowałem po wyspie, zażyłem także morskiej kąpieli. Po 13-stej wypłynęliśmy w rejs powrotny do Belize City dokąd dopłynęliśmy ok. 14-stej. Stamtąd ruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Po drodze mieliśmy jeden postój przy stacji benzynowej. Ok. 17-stej dotarliśmy do granicy Belize z Gwatemalą. Wypełniliśmy karty wyjazdowe z Belize (ostatecznie w ogóle nich od nas nie wymagano), pilot z zebranych od nas wcześniej pieniędzy pokrył koszt opłaty wyjazdowej z Belize – 32,50 dolarów belizyjskich za osobę). Przeszliśmy kontrole paszportowe (w części belizyjskiej osobiście, w części gwatemalskiej paszporty zebrał pilot i sam załatwiał formalności), na granicy była też możliwość wymiany waluty. Trochę po 18-stej ruszyliśmy dalej. Po drodze mieliśmy jeszcze jeden postój przy stacji benzynowej. Krótko przed 20-stą dojechaliśmy do miejscowości Santa Elena. Tam z bagażem podręcznym wsiedliśmy do łodzi, którymi dopłynęliśmy (trwało to nie więcej niż 10 minut) do Flores, gdzie był umiejscowiony nasz kolejny hotel – „Casona de la Isla”. Położone na wyspie na jeziorze Petén Itzá miasto Flores jest wprawdzie połączone ze stałym lądem groblą, ale autokary nie mogą nią przejeżdżać stąd nasza przeprawa łodziami (główne bagaże zostały przewiezione jakimiś mniejszymi pojazdami drogą lądową). Jeszcze przed rozlokowaniem w pokojach zjedliśmy w hotelu kolację. Dopiero potem zakwaterowaliśmy się w pokojach. Wieczorową porą wybrałem się jeszcze na krótki spacer po mieście. Dzień 5 26.01.2016 (wtorek) Tego dnia nie mieliśmy normalnego śniadania, dostaliśmy tylko pakiety śniadaniowe na drogę. W hotelu można się było napić kawy lub herbaty. Z bagażem podręcznym udaliśmy się ponownie do łodzi, którymi o 5:50 wypłynęliśmy do Santa Elena. Ok. 6-stej byliśmy już w autokarze i ruszyliśmy w dalszą drogę. Już przed 7-mą dojechaliśmy do rezerwatu, na terenie którego znajdują się ruiny Tikal. Po załatwieniu formalności ok. 7:20 zaczęliśmy wspólne zwiedzanie Tikal czyli największego ocalałego ośrodka Majów (wpisanego na listę UNESCO), założonego w III wieku. Prawdopodobnie była to dawna stolica Majów. Okres największego rozkwitu miasta przypada na VII - VIII w. W IX w. miasto zostało opuszczone. Tikal to kompleks 16 świątyń oraz około 3 tys. budynków (m.in. pałaców, dworków, dziedzińców, tarasów, platform uroczystościowych), w którym mogło zamieszkiwać nawet do 45 tys. mieszkańców. Centralnym punktem miasta jest plac otoczony świątyniami i akropolem. Największa z nich Świątynia Dwugłowego Węża (Świątynia IV) ma prawie 65 m wysokości. W centrum miasta, przy Wielkim Placu znajdują się ruiny dwóch świątyń zwanych Świątynią I i Świątynią II oraz zabudowania Północnego Akropolu i Centralnego Akropolu. Świątynia I o wysokości ponad 46 m nazywana jest także Świątynią Wielkiego Jaguara, zlokalizowana została po wschodniej stronie placu. Po stronie zachodniej, znajduje się nieco niższa, o wysokości ok. 36 m Świątynia II. Czas ich powstania określany jest na ok. 700 r. Na zachód od tej grupy wznosi się ruina najwyższej, mierzącej ponad 65 m, piramidy z Świątynią IV zwaną też Świątynią Dwugłowego Węża. Czas jej powstania określa się na ok. 480 r. W pobliżu Centralnego Akropolu, na jego południowo-zachodnim krańcu znajduje się Plac Zaginionego Świata, na której wzniesiono platformę do prowadzenia obserwacji astronomicznych oraz Plac Siedmiu Świątyń. Przy południowym krańcu drogi procesyjnej znajduje się Świątynia VI, nazywana Świątynią Inskrypcji, z uwagi na umieszczenie w jej centralnej części dachu długiego napisu. Czas jej powstania określany jest na ok. 766 r. W grupach ruin oznaczonych O, R i Q znajdują się kolejne bliźniacze piramidy. Obszar, na którym znajdują się ruiny, zajmuje powierzchnię ok. 60 km2, powierzchnia całego miasta liczyła ok. 125 km2. Oprócz wspólnego zwiedzania mieliśmy w Tikal trochę czasu wolnego na indywidualną eksplorację ruin. Ostatecznie opuściliśmy je ok. 11:20. Po pół godzinie dojechaliśmy do restauracji, przy której część grupy (w tym ja) wysiadła i miała czas wolny, a pozostała część wybrała się na wycieczkę fakultatywną „canopy” (w cenie 50 USD) czyli zjazd w uprzęży pod koronami drzew. W czasie wolnym odbyłem m.in. spacer po okolicy. Po ponownym scaleniu grupy o 14:30 ruszyliśmy w dalszą drogę. Po drodze mieliśmy jeden postój przy stacji benzynowej. Ok. 18:40 dotarliśmy do przystani w miejscowości Rio Dulce. Tam musieliśmy ponownie przesiąść się do łodzi, którymi popłynęliśmy do położonego na rzecznej wyspie hotelu „Catamaran”, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. O 19:30 mieliśmy w hotelu kolację. Dzień 6 27.01.2016 (środa) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 7:40 wypłynęliśmy łodziami w rejs do Livingstone. Płynęliśmy po rzece Rio Dulce podziwiając malownicze widoki (na tym terenie utworzono Park Narodowy Rio Dulce). Od czasu do czasu się zatrzymywaliśmy, żeby bliżej się przyjrzeć jakimś roślinom czy zwierzętom. Brzegi rzeki Dulce porasta las z bogatą florą (m.in. drzewo tekowe, mahoń, chlebowce, mangrowce, namorzyny) i fauną (m.in. wyjce, tukany, iguany, białe czaple, pelikany, papugi). Ok. 9-tej mieliśmy postój przy nadrzecznej restauracji po czym płynęliśmy dalej. Część trasy rejsu przebiegała w wąwozie z białymi wapiennymi skałami. Do Livingstone dopłynęliśmy o 9:40 i tam dostaliśmy 2 godziny czasu wolnego na indywidualną eksplorację tego karaibskiego miasteczka. Jest ono położone u ujścia rzeki Rio Dulce do Zatoki Amatique. Zamieszkują je potomkowie Majów, ludu Garifuna (tzw. czarni Indianie) i europejskich osadników. Miasto zostało nazwane na cześć amerykańskiego prawnika i polityka Edwarda Livingstona, który na początku XIX wieku przygotował zbiór praw dla rządu Zjednoczonych Prowincji Ameryki Środkowej. Czas wolny wykorzystałem na spacer po malowniczym miasteczku oraz posiłek. Po 12-stej wypłynęliśmy w rejs powrotny. Tym razem przebiegał on już bez żadnych postojów. Ok. 13-stej ponownie dopłynęliśmy do wysepki z hotelem „Catamaran”. Tam mieliśmy krótką przerwę „toaletową” i po niej przepłynęliśmy łodziami do miejscowości Rio Dulce. Tam wsiedliśmy do naszego autokaru, którym o 13:20 ruszyliśmy w dalszą drogę. Po drodze mieliśmy 2 postoje przy stacjach benzynowych. W trakcie jazdy dostaliśmy do wypełnienia karty wjazdowe do Hondurasu. Po 18-stej dojechaliśmy do granicy Gwatemali z Hondurasem (we Florido). Wszystkie formalności graniczne załatwił tym razem pilot (zebrawszy od nas paszporty i wypełnione karty wjazdowe), zajęło to ok. 20 minut i wjechaliśmy do Hondurasu. Przed 19-stą dotarliśmy do miejscowości Copan Ruinas. Autokar nie mógł podjechać do położonego przy głównym rynku miasta hotelu, więc część drogi musieliśmy pokonać z bagażami podręcznymi pieszo (bagaże główne zostały dowiezione jakimś mniejszym pojazdem). Zakwaterowaliśmy się w hotelu „Plaza Copan”, gdzie spożyliśmy kolację. Po niej wybrałem się jeszcze na wieczorny spacer po mieście. Dzień 7 28.01.2016 (czwartek) Jeszcze przed śniadaniem w hotelu (zaplanowanym na 6:45) wybrałem się na krótki spacer po miasteczku, aby zrobić trochę zdjęć przy świetle dziennym. Po śniadaniu i wykwaterowaniu z hotelu o 7:30 ruszyliśmy pieszo z bagażami podręcznymi do naszego autokaru. Dotarliśmy do niego po kilkunastu minutach, a po ledwie kilku następnych dojechaliśmy autokarem do ruin Copan (wpisanych na listę UNESCO) i po załatwieniu formalności zaczęliśmy wspólne zwiedzanie. Copan uważane jest za jedno z najbardziej mistycznych miast Majów. Położone na terenie 30 tys. ha mogło liczyć nawet 200 tys. mieszkańców. Tereny te były zamieszkiwane od ok. 1000 r. p.n.e. Największy rozkwit miasta przypada na okres klasyczny rozwoju sztuki Majów, od V do VIII w., w którym to miasto stanowiło stolicę Państwa Majów. Miastem władała w tym okresie dynastia 17 królów, której założycielem był K'inich Yax K'uk' Mo'. Miasto zostało opuszczone po 900 r. Było to jedno z największych i najważniejszych miast Majów. Centrum ceremonialne otoczone było dzielnicami mieszkalnymi, których liczba określana jest na 16. W centrum znajdowały się świątynie zbudowane na piramidach schodkowych, zespoły pałacowe, pięć wielkich dziedzińców oraz boisko do gry w pelotę. Najokazalsze schody prowadzące do centrum, zwane Schodami Hieroglifów, zbudowane zostały z 63 stopni o wysokości 45 cm i 16 m szerokości, na których wyryto 2500 znaków (część schodów zapadła się w XIX wieku, są odtwarzane). Jest to najdłuższy zabytek piśmiennictwa Majów i zarazem najbardziej znany zabytek Copán. Reliefy wyryte na podstopnicach przedstawiają sceny z życia kolejnych władców. W północnej części Copán można podziwiać 20 stel (w mieście zachowało się 38 stel wykonanych z tufu wulkanicznego), wśród nich m.in. stele Dymiącej Muszli i Boga Pauhatun. Widzieliśmy również boisko do gry w pelotę. Po wspólnym zwiedzaniu mieliśmy tam jeszcze trochę czasu wolnego. Poza atrakcjami związanymi z zabytkami Majów można tam było zobaczyć różne ssaki (np. aguti) i piękne kolorowe papugi. Po 10-tej ruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Niecałe pół godziny zajęło nam dojechanie do granicy Hondurasu z Gwatemalą, którą pokonaliśmy szybko i sprawnie bez żadnej kontroli (tylko pilot musiał wręczyć jakiś kwitek urzędnikom). Podczas przejazdu przez Gwatemalę mieliśmy jeden postój przy stacji benzynowej. Przed 13-stą dojechaliśmy do granicy Gwatemali z Salwadorem. Tym razem musieliśmy wysiadać z autokaru, w części gwatemalskiej trzeba było wypełnić kartę wyjazdową i samodzielnie uzyskać stempel w paszporcie. Potem pieszo przeszliśmy do części salwadorskiej, gdzie kontrolowano paszporty, ale już bez wstawiania do nich stempli. Ok. 13:30 ruszyliśmy w dalszą drogę drogami Salwadoru. Po drodze zatrzymaliśmy się na ok. godzinny postój w Metapan, gdzie była okazja do spożycia posiłku. Po 17-stej dojechaliśmy do hotelu „Capital” na przedmieściach San Salvador (czyli stolicy Salwadoru położonej u stóp wulkanu San Salvador)). O 19-stej mieliśmy w hotelu kolację, która zakończyła wspólny program dnia. Dzień 8 29.01.2016 (piątek) Po śniadaniu w hotelu o 7:43 wyruszyliśmy autokarem na dalsze zwiedzanie (towarzyszył nam w nim dodatkowo miejscowy przewodnik). O 8:25 dotarliśmy do punktu widokowego Puerta del Diablo, skąd roztacza się widok m.in. na wulkan Chinchontepec. Niegdyś było to święte miejsce Majów, którzy odprawiali tam swoje religijne rytuały. Po kilkunastu minutach napawania się widokami ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed 10-tą dotarliśmy do ścisłego centrum (wcześniej autokar musiał pokonać korki uliczne i przecisnąć się przez wąskie uliczki zastawione straganami) San Salvador. Tam wysiedliśmy i odbyliśmy krótki spacer po centrum. W okolicy głównego placu widzieliśmy katedrę w stylu kolonialnym (niestety nie wchodziliśmy do jej wnętrza) oraz budynki rządowe i użyteczności publicznej z końca XVIII, XIX i początków XX wieku. m.in. Palacio Nacional (Pałac Narodowy, dawna siedziba rządu, obecnie muzeum), Casa Presidencial (siedziba prezydenta) czy Teatro Nacional de El Salvador (Teatr Narodowy). Potem przeszliśmy jeszcze do Parque Libertad. Zwiedziliśmy (tym razem także wnętrze) stojący przy parku oryginalny kościół Rosario (ukończony w 1971 r.), który trochę odstrasza wyglądem zewnętrznym, ale wnętrza ma ciekawe. Po zwiedzaniu stolicy ruszyliśmy w dalszą drogę. O 11:20 dotarliśmy do Joya de Ceren, miejsca nazywanego Pompejami Ameryki (zostało ono wpisane na listę UNESCO). Znajdują się tam pozostałości wioski Majów, która w VI w. została zalana lawą wulkaniczną w wyniku wybuchu pobliskiego wulkanu Loma Caldera. Mieszkańcy zmuszeni do ucieczki przed lawą i popiołami wulkanicznymi pozostawili liczne przedmioty codziennego użytku. Pokryte były one aż 14 warstwami popiołów. Wioska została przypadkowo odkryta w 1976 r. przez pracującego na tym terenie (przy jakimś rządowym projekcie rolniczym) kierowcę buldożera. W następnych latach przeprowadzono tam prace wykopaliskowe. W ich trakcie odkryto ok. 70 różnych budynków: magazyny, kuchnie, pomieszczenia mieszkalne, warsztaty, świątynie, a nawet komunalną saunę. Na miejscu najpierw zwiedziliśmy muzeum mieszczące różne przedmioty wydobyte z odkopanych budowli i przedstawiające historię tego miejsca. Potem obejrzeliśmy sam teren wykopalisk. Przed 13-stą ruszyliśmy w dalszą drogę. Na krótko zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym (Joyas Negras), z którego można było popatrzeć na lawę, która wypłynęła z wulkanu San Salvador. Ok. 14:45 dojechaliśmy do głównego placu kolonialnego miasteczka Suchitoto (założonego przez Hiszpanów w 1708 r.). Po wyjściu z autokaru wspólnie zwiedziliśmy ładny (zbudowany w 1853 r.) kościół pw. św. Łucji, a potem mieliśmy czas wolny (część dłuższy, część krótszy w zależności od tego czy korzystało się z wycieczki fakultatywnej na Wyspę Ptaków w cenie 15 USD). W ramach czasu wolnego pospacerowałem po brukowanych uliczkach malowniczego miasteczka, zdążyłem się też posilić. Przed 17-stą wraz z częścią grupy biorącą udział w wycieczce fakultatywnej wyruszyłem busami do przystani w Puerto San Juan nad jeziorem Suchitlan. Tam przesiedliśmy się do łodzi, którymi wyruszyliśmy w około godzinny rejs po tym sztucznym jeziorze. Dopłynęliśmy do Wyspy Ptaków, na której mogliśmy oglądać ogromne ilości tych stworzeń, gęsto oblepiających gałęzie tamtejszych drzew. Podziwialiśmy też piękne widoki (jezioro otoczone jest górami) przy zachodzie słońca. Po ponownym przybiciu do brzegu busami wróciliśmy do głównego placu Suchitoto, a tam już całą grupą wsiedliśmy do autokaru i ruszyliśmy w drogę powrotną do San Salvador. Do hotelu wróciliśmy o 20:35. W nim od razu zjedliśmy kolację. Po niej wybrałem się jeszcze na zakupy spożywcze do pobliskiego supermarketu. Dzień 9 30.01.2016 (sobota) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 7-mej wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Po drodze mieliśmy jeden postój przy stacji benzynowej. O 9:10 dotarliśmy do granicy Salwadoru z Gwatemalą. W części salwadorskiej musieliśmy tym razem swoje odstać w długiej kolejce (przed nami było kilkadziesiąt osób) do kontroli paszportowej. Tak jak i przy wjeździe i tym razem salwadorscy urzędnicy nie dawali żadnych stempli do paszportu, wręczali nam jedynie jakieś karteczki, które później zebrał od nas pilot. Następnie po podjechaniu autokarem do części gwatemalskiej znowu musieliśmy wypełniać karty wjazdowe i poddać się kontroli paszportowej. Ostatecznie w dalszą drogę po Gwatemali ruszyliśmy o 10:50. Podczas jazdy mieliśmy jeden postój przy stacji benzynowej. Dotarliśmy do aktywnego wulkanu Pacaya (autokar dojechał do wys. ok. 1800 m n.p.m., szczyt wulkanu znajduje się na wysokości 2552 m n.p.m.). Tam przesiedliśmy się na konie, którymi wjeżdżaliśmy na wysokość ok. 2100 m n.p.m. W teorii konie miały być prowadzone za uzdę przez swoich właścicieli. W moim przypadku przy wjeżdżaniu na górę okazało się, że właściciel konia wręczył mi lejce, pogonił konia, który sam wspinał się na górę zostawiając swojego opiekuna w tyle. Dodam w tym miejscu, że nigdy nie pobierałem lekcji jazdy konnej. Gdy więc koń przyspieszał (raz zaczął się ścigać z innym koniem) emocje wzrastały. Ale największe obawy były, gdy koń szedł tuż nad przepaścią. Gdyby mu się omsknęła noga mogłoby się to przykro skończyć. Na szczęście szczęśliwie i bez żadnego wypadku wjechałem na górę. Po zejściu z koni dalszą część drogi pokonywaliśmy już pieszo (podobnie jak przy jeździe konnej pokrywając się przy tym kurzem). Spacerowaliśmy podziwiając „księżycowe” krajobrazy, idąc wzdłuż języków wylanej lawy. Miejscami lawa wciąż była gorąca, można było na niej nawet przypiekać różne wiktuały. Po pieszym spacerze wróciliśmy do koni, którymi zjechaliśmy w dół (tym razem właściciel konia, na którym jechałem cały czas prowadził go za uzdę). Potem wróciliśmy do autokaru, którym o 16:40 ruszyliśmy w dalszą drogę. Tuż po 18-stej dotarliśmy w okolice hotelu „Posada del Hermano Pedro” w Antigua (to piękne kolonialne miasto zostało umieszczone na liście UNESCO). Autokar nie mógł podjechać do samego hotelu (zatrzymał się w pobliżu ruin barokowego kościoła El Carmen, zbudowanego w 1728 r.), więc niewielki odcinek musieliśmy pokonać z bagażami sami. Po zakwaterowaniu mieliśmy o 19-stej kolację w hotelu. Po niej wybrałem się jeszcze na wieczorny spacer po mieście. Miasto położone jest na wysokości 1530 m n.p.m. w dolinie pomiędzy 3 wulkanami: wygasłymi de Agua („wulkan wody” o wys. 3766 m n.p.m.) i Acatenango (wys. 3976 m n.p.m.) oraz ciągle aktywnym de Fuego („wulkan ognia” o wys. 3763 m n.p.m.). Antigua została założona 10 marca 1543 roku jako stolica hiszpańskich posiadłości kolonialnych w Ameryce Środkowej. Do dziś zachowała charakterystyczny dla epoki kolonialnej układ ulic (krzyżują się one pod kątem prostym). W 1773 roku miasto nawiedziły dwa silne trzęsienia ziemi, które doprowadziły do poważnych zniszczeń. Wtedy to przeniesiono stolicę do miasta Gwatemala. Większość powstałych po 1773 r. budowli inspirowana była barokiem kolonialnym i włoskim renesansem. Podczas wieczornego spaceru posmakowałem trochę atmosferę miasta, ale z oglądaniem pięknych widoków w Antigua za dnia musiałem jeszcze poczekać (aż do poniedziałku). Wspomnę tylko pokrótce, że dotarłem m.in. do głównego placu miasta, przy którym stoi katedra i inne ważne budowle, a także przespacerowałem się głównym deptakiem z charakterystycznym łukiem. Przy końcu deptaka zajrzałem też na chwilę do pięknego kościoła La Merced (ukończonego pierwotnie w 1546 r., potem odnawianego po trzęsieniach ziemi). Dzień 10 31.01.2016 (niedziela) Tego dnia znowu nie mieliśmy normalnego śniadania w hotelu (można było w nim tylko napić się kawy), tylko dostaliśmy pakiety śniadaniowe na drogę. Już o 6:22 ruszyliśmy autokarem na dalsze zwiedzanie (przed odjazdem zdążyłem jeszcze pstryknąć zdjęcia malowniczych ruin kościoła El Carmen). Po drodze mieliśmy jeden krótki postój w punkcie widokowym (były tam też stragany z różnymi miejscowymi wyrobami). O 8:20 zatrzymaliśmy się w jakiejś niewielkiej miejscowości i wysiedliśmy z autokaru. Tam pilot zrobił nam niespodziankę w postaci krótkiego przejazdu tzw. „chicken busem” (nazwa pochodzi stąd, że Indianie czasem przewożą w nich również kurczaki czy inne zwierzęta). Mianem tym określa się amerykańskie autobusy szkolne, które po wycofaniu ich z użytku w USA służą (po tuningu) jako autobusy przewożące pasażerów na różnych trasach w krajach takich jak Gwatemala czy Salwador. Choć teoretycznie z każdej strony autobusu są po 2 miejsca siedzące w miejscowej praktyce przyjęte jest, że siada na nich więcej osób. I do mnie też dosiadł się „na trzeciego” jakiś Indianin. Autobus był zatłoczony, a mimo to pomocnik kierowcy jakoś sprawnie sobie radził z pobieraniem opłaty za przejazd od pasażerów. Ogólnie było to interesujące (choć może niezbyt wygodne) doświadczenie). Po krótkiej przejażdżce „chicken busem” wysiedliśmy z niego i ponownie wsiedliśmy do naszego autokaru, którym ruszyliśmy dalej. Po 9-tej dojechaliśmy do miejscowości Panajachel nad jeziorem Atitlan. Tam wsiedliśmy do łodzi, którą wypłynęliśmy w około godzinny rejs po wulkanicznym jeziorze Atitlan. Jest ono położone w kraterze, zajmuje powierzchnię 130 km². Leży na wysokości 1563 m n.p.m. Jest otoczone przez trzy wulkany: San Pedro, Toliman i Atitlan. Zbiornik jest bogaty w faunę, która stanowi ważne źródło żywności dla dużej części ludności. Jezioro jest pochodzenia wulkanicznego, wypełnia ogromną kalderę utworzoną w wyniku wybuchu 84 tys. lat temu. Jest uważane za jedno z najpiękniejszych zbiorników naturalnych w świecie. Niestety podczas rejsu nie mogliśmy się w pełni nacieszyć pięknem otoczenia z uwagi na słabą widoczność (wulkany były zamglone). W końcu dopłynęliśmy do miasta Santiago Atitlan. Tam wspólnie doszliśmy do miejscowego kościoła pw. św. Jakuba Apostoła (zbudowano go w latach 1572-81, potem wielokrotnie odnawiano po trzęsieniach ziemi), a potem mieliśmy czas wolny. Wykorzystałem go m.in. na spacer po mieście, podczas którego oglądałem też wiele pięknych miejscowych towarów w sklepach i na straganach. Ok. 12:40 wyruszyliśmy łodzią w rejs powrotny do Panajachel. Tam ponownie wsiedliśmy do autokaru, którym ok. 14-stej ruszyliśmy w dalszą drogę. Ok. 15:20 dotarliśmy do miejscowości Chichicastenango, zamieszkanego przez plemię Majów Quiche. Nazwa miasta pochodzi z języka nahuatl (pierwotnie Tzitzicastenango) i oznacza "miejsce otoczone pokrzywami". Najpierw wspólnie udaliśmy się na zwiedzanie miejscowego XVII-wiecznego kościoła Santo Tomas (obowiązuje w nim niestety zakaz fotografowania), w którym widać mieszanie się katolicyzmu z elementami lokalnych wierzeń majańskich. Kościół zbudowano na miejscu dawnej świątyni Majów. Prowadzi do niego 18 stopni schodów, które odpowiadają 18 miesiącom roku w kalendarzu Majów. Po zwiedzeniu kościoła mieliśmy trochę czasu wolnego. Wykorzystałem go na dalszy spacer po mieście. Dotarłem m.in. do jeszcze jednego, trochę mniejszego, kościoła (Capilla del Calvario), pooglądałem liczne stragany na miejscowym targu. Z oddali widziałem też bardzo kolorowy cmentarz. Ok. 17-stej wyruszyliśmy w drogę powrotną do Antigua. Do naszego hotelu dotarliśmy ostatecznie o 19:45. O 20-tej mieliśmy w hotelu kolację. Potem był już czas na odpoczynek. Dzień 11 01.02.2016 (poniedziałek) Mimo, że byliśmy już w Antigua w 2 poprzednich dniach, to jednak tak się składało, że gdy przyjeżdżaliśmy do hotelu albo z niego wyjeżdżaliśmy, to było już ciemno i nie było dotychczas okazji nacieszyć się pięknem tego miasta i jego otoczenia za dnia. Tym razem śniadanie mieliśmy dopiero o 7:00, więc mogłem sobie najpierw za dnia obejrzeć różne urocze zakątki (z piękną roślinnością) naszego hotelu, a także wejść na dach hotelu, z którego podziwiałem piękne widoki na miasto i otaczające je wulkany. O 7:45 wyruszyliśmy pieszo z hotelu na zwiedzanie miasta. Za dnia mogliśmy w pełni podziwiać jego urok – piękne kościoły, inne kolonialne budowle, domy w pastelowych kolorach, brukowane uliczki i wreszcie piękne otocznie miasta ze szczytami wulkanów w tle. Na początek naszej przechadzki (po drodze jeszcze raz rzuciłem okiem na ruiny wspominanego już kościoła El Carmen) wybraliśmy się do „Casa Santo Domingo” czyli dawnego XVI-wiecznego klasztoru dominikanów, obecnie przekształconego na luksusowy, pięciogwiazdkowy hotel. Zwiedziliśmy również jego wnętrza. Następnie dotarliśmy do kościoła kapucynek (jego budowę zakończono w 1736 r.) , który obejrzeliśmy tylko z zewnątrz. W dalszej drodze minęliśmy ruiny kościoła Santa Teresa de Jesus (zbudowanego w 1680 r. na potrzeby zakonu karmelitów). Następnie dotarliśmy do, widzianego już przeze mnie wcześniej podczas wieczornego spaceru, kościoła La Merced. Ograniczyliśmy się do spojrzenia na niego tylko z zewnątrz i ruszyliśmy dalej deptakiem (Calle del Arco), nad którym w pewnym miejscu wznosi się charakterystyczny XVII-wieczny łuk (El Arco Santa Catalina) z wieżą zegarową (zegar dodano w 1830 r.). Przy łuku widzieliśmy też ruiny kościoła Santa Catalina (jego budowę ukończono w 1647 r.), w których umieszczono platformy (wykorzystywane w słynnych procesjach w Wielki Piątek) ze stacjami Drogi Krzyżowej. W części dawnych zabudowań klasztornych Santa Catalina utworzono restaurację, do której też zajrzeliśmy. Podczas dalszej wędrówki minęliśmy ruiny kościoła Compañia de Jesus (jego budowę zakończono w 1728 r.) i w końcu dotarliśmy do głównego placu miasta (Plaza Central), który widziałem już wcześniej podczas wieczornego spaceru. Plac, w którego centrum stoi piękna fontanna z 1739 r., jest otoczony wspaniałymi budynkami, odzwierciedlającymi potęgę kościelną i świecką. Tę pierwszą reprezentuje katedra, tę drugą przede wszystkim ukończony w 1743 r. ratusz (Palacio del Ayuntamiento), który zdobi dwukondygnacyjny arkadowy ganek z łukami wspierającymi się na potężnych kolumnach oraz (po przeciwnej stronie placu) podobny, ale jeszcze większy i wspanialszy budynek dawnego Pałacu Gubernatora (Palacio de los Capitanes), zbudowany pierwotnie w latach 1549-58. Przy tej samej stronie placu co ratusz stoją budynki, w których dziś mieszczą się 2 muzea: Museo Santiago (Armas Antiguas) i Museo Libro Antiguo. Z kolei budynki po drugiej stronie placu w stosunku do katedry zajmuje Portal del Comercio o de Las Panaderas, w którym mieszczą się różne sklepy, kawiarnie i restauracje. Wspólnie zwiedziliśmy wnętrza obecnej katedry (to efekt rekonstrukcji ukończonej w 1820 r.), potem obejrzeliśmy także ruiny starej katedry (znajdują się tuż za obecną), zbudowanej pierwotnie w 1680 r., a potem niszczonej podczas trzęsień ziemi. Po opuszczeniu ruin starej katedry minęliśmy budynek Muzeum Sztuki Kolonialnej (Museo Arte Colonial) i doszliśmy do sklepu z wyrobami z jadeitu (odwiedził go m.in. sam Bill Clinton). Tam najpierw wysłuchaliśmy pogadanki, potem można było pooglądać i ewentualnie nabyć wyroby z tego kamienia. Potem mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego. W jego ramach kontynuowałem zwiedzanie miasta. Najpierw doszedłem do XVII-wiecznego kościoła San Pedro (zajrzałem także do jego wnętrza), a następnie minąwszy niewielki park dotarłem do ruin kościoła i klasztoru Santa Clara. Klasztor ufundowano w 1699 r., a pierwszy kościół ukończono w tym miejscu w 1705 r. Zwiedziłem również wnętrza tego obiektu (wstęp był tam płatny i kosztował 40 Quetzali). Wdrapałem się tam (jak się potem okazało trochę nielegalnie) również na dach, z którego mogłem podziwiać wspaniałe widoki na miasto i otaczające je wulkany. Potem wróciłem jeszcze na trochę do głównego placu, a potem już do hotelu. Po ostatecznym wykwaterowaniu i zapakowaniu się do autokaru po 11-stej ruszyliśmy w dalszą drogę. O 12:20 dotarliśmy do głównego placu Gwatemala City (obecnej stolicy Gwatemali). Tam wysiedliśmy z autokaru na krótkie zwiedzanie. Weszliśmy do stojącej przy placu katedry, z zewnątrz obejrzeliśmy inne stojące przy placu gmachy, w tym Pałac Prezydencki. Po powrocie do autokaru przejechaliśmy jeszcze główną ulicą miasta oglądając przez okna różne budynki i budowle. Potem ruszyliśmy już na lotnisko, do którego dotarliśmy ok. 13:20. Tam znowu musieliśmy wypełnić karty wyjazdowe i przejść stosowne kontrole. Wg planu nasz wylot miał nastąpić o 15:55, faktycznie nastąpił kilka minut później. Lecieliśmy samolotem Airbus A320 należącym do meksykańskich tanich linii lotniczych Interjet. Mimo, że linie tanie, to w samolocie było całkiem wygodnie, a limit bagażu głównego wynosiła aż 25 kg. W cenie lotu były też napoje (w tym alkoholowe) i chipsy. Na wysuwanych z sufitu kabiny pokładowej ekranach mogliśmy obejrzeć transmisje startu i lądowania, a podczas lotu m.in. zabawne filmiki z cyklu „ukryta kamera”. O 17:51 wylądowaliśmy na lotnisku w Mexico City (miasto jest położone na wysokości 2240 m n.p.m., a otaczają je liczne pasma górskie). Tam długo czekaliśmy na odbiór bagażu. Oczywiście znowu musieliśmy oddawać wypełnione formularze imigracyjne i celne. Niektórzy dodatkowo mieli na lotnisku szczegółową kontrolę zawartości pokoju. Ja tego na lotnisku w Mexico City uniknąłem, ale jak potem stwierdziłem w hotelu zawartość mojej walizka też została wcześniej przerzucona (prawdopodobnie jeszcze na lotnisku w Gwatemala City) przez celników, tyle, że bez mojego udziału. Ostatecznie dopiero o 19:39 wyruszyliśmy autokarem do hotelu „Fontan”, który był miejscem naszego zakwaterowania w Mexico City. Dotarliśmy do niego ok. 20-stej. Mniej więcej w tym samym czasie dotarła do hotelu również inna ponad 40-osobowa grupa z Rainbow, co znacznie wydłużyło proces załatwiania formalności związanych z zakwaterowaniem, jak również wyładowywanie bagaży. W związku z powyższym jeszcze przed zakwaterowaniem pokoju udałem się na kolację do hotelowej restauracji, usytuowanej na 10-tym piętrze. Przez przeszklone szyby restauracji można było podziwiać widoki na miasto. Potem udałem się już do mojego hotelowego pokoju na odpoczynek. Niektórzy uczestnicy wybrali się jeszcze tego wieczoru na wycieczkę fakultatywną (w cenie 40 USD) na Plac Garibaldi. Ja byłem na niej już przy okazji przy okazji poprzedniej wizyty w Meksyku, więc tym razem z tego zrezygnowałem. Dzień 12 02.02.2016 (wtorek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 7:42 wyruszyliśmy autokarem na dalsze zwiedzanie (towarzyszył nam w nim dodatkowo miejscowy przewodnik Raul). Podczas drogi widzieliśmy m.in. pomalowane na różne krzykliwe kolory domki w biednych dzielnicach (ponoć farbę przy okazji wyborów fundowali przedstawiciele różnych partii politycznych, oczywiście każda inny, „swój” kolor). O 8:45 zatrzymaliśmy się przy sklepie z wyrobami z obsydianu, agawy oraz wieloma innymi pamiątkami. Na początku mieliśmy tam „pogadankę” nt. produkcji trunków z agawy i wyrobów z obsydianu. Potem była też możliwość degustacji rozmaitych trunków. Chętni mogli też oczywiście dokonać zakupów. Po opuszczeniu sklepu ruszyliśmy dale i o 9:40 dotarliśmy do legendarnego miasta Teotihuacan – ważnego ośrodka religijnego i politycznego Azteków, wpisanego obecnie na listę UNESCO. Tam rozpoczęliśmy najpierw wspólne zwiedzanie tego miejsca, w trakcie zwiedzania i na zakończenie mieliśmy też czas wolny, podczas którego m.in. wspinaliśmy się na piramidy (łącznie na zwiedzanie obszaru pomiędzy Piramidami Księżyca i Słońca poświęciliśmy ok. 2 godziny). Nazwa Teotihuacan pochodzi z języka nahuatl i oznacza „miejsce, w którym ludzie stają się bogami”. Historia tego starożytnego miasta (położonego na wys. 2300 m n.p.m.) rozpoczyna się około 100 r. p.n.e. (wtedy ukończono budowę Piramidy Słońca). Szczyt rozwoju przypada na lata 350-650 n.e., kiedy to pełniło ono rolę centrum religijnego i handlowego. Teotihuacan miał wtedy około 200 tys. mieszkańców, a jego powierzchnia wynosiła 40 km². W 650 r. pożar zniszczył miasto, a ludność zaczęła się burzyć przeciwko warstwom rządzącym. Miasto zaczęło podupadać, aż w 750 roku zupełnie opustoszało. Miasto było położone na wyspie na środku jeziora, do którego wodę doprowadzono z górskich strumieni akweduktem, którego ruiny zachowały się do dziś. Teotihuacan zostało zbudowane na planie szachownicy. W mieście znajdował się zespół świątynny, ceremonialna aleja otoczona pałacami, place zgromadzeń oraz duży obszar rezydencjalny. Zwiedzanie tego imponującego stanowiska archeologicznego rozpoczęliśmy wspólnie od ruin Palacio de Quetzalpapalotl (pałacu boga Motyla Okrytego Piórami). W obrębie jego komnat, patio i przedpokoi dobrze zachowało się kilka murali, a kolumny wewnętrznego dziedzińca przyozdobiono płaskorzeźbionymi wyobrażeniami patrona pałacu. Potem, po ogólnym wprowadzeniu przez pilota, mieliśmy czas wolny na indywidualne wspięcie się na Piramidę Księżyca (królewski grobowiec z I w., jego podstawa ma wymiary 120 na 150 metrów). Ma ona w sumie 43 m wysokości, ale obecnie nie można wchodzić na sam szczyt, a tylko do pierwszej platformy (piramida zbudowana jest z kolejnych tarasów stawianych na skarpach). Jednak nawet stamtąd mogłem podziwiać wspaniałą panoramę Teotihuacanu. Potem w czasie wolnym wspiąłem się jeszcze na jedną spośród wielu mniejszych piramidek (grobowców) leżących w sąsiedztwie Piramidy Księżyca. Następnie znowu wspólnie ruszyliśmy spacerem wzdłuż Avenida de los Muertos (Alei Zmarłych). Jest to szeroka na 40 metrów, prosta arteria (jej łączna długość wynosi ponad 2 km), wybrukowana skałami wulkanicznymi i wyłożona błyszczącą miką. Po drodze mijaliśmy pozostałości wielu świątyń i dotarliśmy do imponującej Piramidy Słońca. Wymiary jej podstawy to 225 na 207 metrów, ma 65 m wysokości. Na szczyt tej czteropoziomowej budowli prowadzą 244 stopnie i tym razem mogłem wspiąć się (w ramach kolejnego czasu wolnego) na samą górę, a stamtąd po raz kolejny podziwiać wspaniałe widoki. Po zakończeniu drugiego czasu wolnego wróciliśmy do autokaru, który podwiózł nas na drugi koniec Teotihuacanu do tzw. Cytadeli (nazwa nadana przez konkwistadorów). Jest to kompleks placów i świątyń, będący dawniej centrum administracyjnym i religijnym. Obejrzeliśmy tam m.in. Świątynię Quetzalcoatla (Pierzastego Węża, bóstwa wojny), także zbudowaną w formie piramidy. Jej ściany ozdobione są licznymi kamiennymi rzeźbami wyobrażającymi głowy Pierzastego Węża i Tlaloca (boga deszczu). I na tym zakończyliśmy wizytę w fascynującym Teotihuacan. Po zwiedzaniu ruszyliśmy autokarem w drogę powrotną do Mexico City. Kiedyś na miejscu tego miasta było jezioro z wyspą, na której znajdował się Tenochtitlan (założona w XIV w. stolica imperium Azteków). Jezioro zostało zasypane, ale grunt pozostał bagnisty, co powoduje zapadanie się budynków. Ponadto jest to teren sejsmiczny i z bardzo zanieczyszczonym powietrzem. Miasto leży w dolinie, co utrudnia cyrkulację powietrza i powoduje występowanie smogu. Liczba ludności tego molocha jest szacowana na 22-25 milionów. Po dotarciu do miasta najpierw podjechaliśmy do Sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe, patronki obu Ameryk i Meksyku. Jest to największe sanktuarium maryjne na świecie (rocznie odwiedza je 12 mln pielgrzymów). To właśnie tu, na wzgórzu Tepeyac w 1531 r. ukazała się Matka Boska biednemu Indianinowi Juanowi Diego i nakazała zbudowanie w tym miejscu świątyni na jej cześć. Miejscowy biskup uwierzył w objawienia dopiero po cudzie z 12 XII 1531, kiedy to Juan Diego przyniósł mu w zimie róże zawinięte w swoją szatę, na której to szacie odbił się wizerunek Maryi. Wizerunek o wymiarach 145 x 105 cm przedstawia Maryję w postawie stojącej. Ubrana jest w tunikę koloru różowego, spiętą pod szyją broszką, przepasaną szarfą w talii i przyozdobioną kwiatami. Okryta jest ponadto płaszczem w kolorze błękitnym, ozdobionym gwiazdami. Cera twarzy Maryi jest koloru ciemnego, stąd od hiszpańskiego słowa moreno została nazwana Morenitą z Tepeyac. Pierwszy kościół, który zbudowano na pamiątkę objawienia, był skromny. Wykonano go z cegły suszonej na słońcu. Ze względu jednak na tłumy pielgrzymów, kościół kilkakrotnie przebudowywano i powiększono w kolejnych stuleciach. Ostatniej przebudowy dokonano w 1895 roku. Obecna bazylika ma cztery wieże i 40-metrową kopułę. W środku widać masywne korynckie kolumny podtrzymujące dach. Do wykonania balustrad przy ołtarzu i innych ozdób zużyto 62 tony srebra. Aż do lat siedemdziesiątych XX wieku znajdował się tu złoty relikwiarz, zawierający płaszcz Juana Diego. Relikwiarz stał na wysokim ołtarzu z marmuru i brązu, za nim znajdował się posąg klęczącego Juana Diego. W święta na głowę Matki Boskiej wkładano koronę wysadzaną klejnotami. W 1974 r. została poświęcona nowa bazylika, do której przeniesiono cudowny wizerunek Maryi. Poza starą i nową bazyliką na terenie kompleksu w Guadalupe znajduje się jeszcze kilka innych obiektów skarlanych i innych budowli. Zaraz po wejściu na teren kompleksu widzieliśmy (tylko z zewnątrz) budynek Baptysterium zbudowanego i konsekrowanego w 1991 r. jego konstrukcja posiada formę spirali, a wewnątrz odbywają się chrzty. Między Baptysterium a nową bazyliką stoi ogromny pomnik Jana Pawła II. Starą bazylikę obejrzeliśmy tylko z zewnątrz. Została ona oddana do użytku i konsekrowana 1 maja 1709 r. Nad drzwiami wejściowymi do bazyliki umieszczono płaskorzeźby przedstawiające moment objawienia się Matki Bożej Juanowi Diego, a także wizerunki apostołów i proroków. Cztery wieże bazyliki, kopuła oraz łuk nad głównym wejściem w symboliczny sposób nawiązują do Świątyni Salomona w Jerozolimie. Następnie mijając budynek muzeum i ogród Tepeyac doszliśmy do Kaplicy Źródełka. Ten piękny, zbudowany (w 1791 r.) w stylu barokowym na planie okręgu, kościółek wg tradycji stoi właśnie w miejscu, w którym Matka Boża ukazała się Juanowi Diego, a na dowód tego wytrysnęło tam źródełko. Kopuła kaplicy jest pokryta azulejos, wewnątrz mogliśmy obejrzeć m.in. piękne malowidła przedstawiające aniołów. Idąc dalej minęliśmy Kaplicę Indian (oglądaliśmy ją tylko z zewnątrz), która jest najstarszym zachowanym budynkiem na terenie Sanktuarium. Została zbudowana w 1649 r. w miejscu, w którym wg tradycji mieszkał Juan Diego w ostatnich latach swego życia. Potem doszliśmy do głównego placu Sanktuarium, przy którym, oprócz wspomnianych wcześniej bazylik, widzieliśmy ogromną dzwonnicę (z 1991 r.). Umieszczono na niej różne zegary jako symbol różnorodnych sposobów mierzenia czasu. Poza tym w konstrukcji umieszczono oczywiście dzwony (jest ich w sumie 10). Ponadto przy głównym placu zobaczyliśmy (tylko z zewnątrz) także klasztor Sióstr Kapucynek. Został on zbudowany w 1787 r. Po opuszczeniu głównego placu weszliśmy jeszcze wspólnie do nowej bazyliki. Przed cudownym wizerunkiem przejeżdżaliśmy specjalnym ruchomym chodnikiem, aby pielgrzymi zbyt długo się tam nie gromadzili i nie blokowali dostępu innym. Po zwiedzaniu mieliśmy czas wolny. Podczas niego najpierw wybrałem się na posiłek (w tym dniu nie mieliśmy kolacji), a potem wspiąłem się (schodami ok. 100 metrów w górę) jeszcze do stojącej na szczycie wzgórza Tepeyac kaplicy (zwiedziłem także jej wnętrze). Wg tradycji, to właśnie tam Juan Diego miał zebrać róże jako znak potwierdzający ukazanie się mu Matki Bożej. Pierwszą kaplicę zbudowano w tym miejscu w 1666 r., obecny kościół pochodzi z 1749 r. Wewnątrz świątyni znajdują się m.in. obrazy przedstawiające najbardziej znaczące momenty z historii Objawień. Z tarasu przed tą świątynią mogłem podziwiać piękny widok na teren sanktuarium i jego okolicę. Potem ruszyliśmy autokarem do centrum miasta. Ok. 15:40 zatrzymaliśmy się przy Placu Alameda i dalej ruszyliśmy już pieszo. Minęliśmy m. in. zabytkowy kościół, budynki Teatru Hidalgo i Opery Narodowej, po czym dotarliśmy do zabytkowego budynku poczty, który zwiedziliśmy także wewnątrz podziwiając jego olśniewające wnętrza. Podczas dalszej przechadzki wstąpiliśmy jeszcze do jednego zabytkowego budynku (z olśniewającymi wnętrzami), w którym dziś mieści się ekskluzywna restauracja, a potem dotarliśmy już do wieży Torre Latinoamericana. To najwyższa budowla w mieście, licząca łącznie 182 metry. Budynek został ukończony w 1956 r. i posiada 44 kondygnacje. Windami, a na końcu schodami dotarliśmy do punktu widokowego (na wys. 138 m), a stamtąd podziwialiśmy wspaniałą panoramę miasta. Po zjechaniu na dół ruszyliśmy deptakiem handlowym w kierunku głównego placu miasta. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do zabytkowego kościoła jezuitów. W końcu dotarliśmy do serca miasta czyli Zocalo (oficjalna nazwa to Plaza de la Constitución). To jeden z największych placów na świecie (ma powierzchnię 4 ha), powstały na miejscu dawnej stolicy Azteków, otoczony wieloma zabytkowymi budowlami. Wspólnie zwiedziliśmy stojącą przy placu piękną katedrę (zbudowaną w latach 1573-1813, w stylu barokowo – klasycystycznym). Jest to imponująca, 3-nawowa budowla z wyposażeniem wnętrz w stylu churrigueryzmu (m.in. wspaniały złocony, drewniany ołtarz Altar de los Reyes, którego stworzenie zajęło prawie 20 lat). Jej wyniosłą, barokową fasadę zdominowały dwie XVIII-wieczne dzwonnice. Potem mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego. Podczas niego m.in. zajrzałem do sąsiadującego z katedrą kościoła parafialnego El Sagrario (z XVIII w.). Jego fasada jest wymyślnie zdobiona postaciami świętych. Rzuciłem też okiem na znajdujące się opodal ruiny Templo Mayor (świątyni Azteków wybudowanej w mieście Tenochtitlan w miejscu, gdzie Aztekowie ujrzeli stojącego na opuncji orła z wężem w dziobie, który do dnia dzisiejszego jest godłem, widniejącym na fladze Meksyku) i wypełniający jedną pierzeję Zocalo Pałac Prezydencki (stojący na miejscu dawnego pałacu Montezumy). W centrum placu widziałem także, powiewającą na maszcie, ogromną flagę Meksyku. Po czasie wolnym o 18:21 ruszyliśmy w drogę na lotnisku, do którego dotarliśmy o 19:15. Pierwotnie lot był zaplanowany na 21:30, ale potem na tablicach informacyjnych ta godzina kolejno zmieniała się na 21:45 i 22:00. Ostatecznie nasz samolot oderwał się od ziemi dopiero o 22:16. Lecieliśmy ponownie samolotem Airbus A320, ale tym razem należącym do tanich meksykańskich linii lotniczych Volaris. Catering był tylko płatny. Na lotnisku w Cancun wylądowaliśmy o 23:51 czasu obowiązującego w Mexico City czyli o godz. 0:51 czasu obowiązującego w Cancun. Po ok. 40 minutach od lądowania ruszyliśmy w drogę do hotelu „Beachspace Kin Ha Villas & Suites”, który był naszym ostatnim miejscem zakwaterowania. Dotarcie do niego zajęło nam nieco ponad 20 minut. Na miejscu zakwaterowaliśmy się i udaliśmy na zasłużony odpoczynek po wyczerpującym dniu. Dzień 13 – 14 03-04.02.2016 (środa-czwartek) Te dni miały już charakter wypoczynkowy. Nasz hotel stwarzał do tego świetne warunki. Był położony przy najszerszej plaży w Cancun. Plaża z jasnym, miękkim piaskiem, do tego lazurowe morze. Był też w hotelu basen. Do tego mieliśmy wyżywienie w formule all inclusive (z trzema posiłkami dziennie). W cenie były też drinki w barze (zarówno bezalkoholowe, jak i alkoholowe). Na plaży leżaki były rozłożone pod ładnymi palmami, więc można się było poczuć jak w raju Wypoczynkowi przez te dwa dni sprzyjała również ładna pogoda. Poza kąpielami (morskimi i w basenie) oraz plażowaniem odbyłem też spacery wzdłuż plaży i po okolicy hotelu. Jednego wieczoru mieliśmy też małą grupową imprezę na plaży, gdzie była okazja, by lepiej się poznać z niektórymi uczestnikami wycieczki. Dzień 15 05.02.2016 (piątek) Ostatniego dnia naszego pobytu w Cancu pogoda się pogorszyła. Zrezygnowałem więc z pierwotnych planów kąpielowych i wybrałem się tylko na spacer wzdłuż plaży. O 12:00 musieliśmy się wykwaterować i dalej oczekiwać na transfer na lotnisko. Zdążyliśmy jeszcze przed tym zjeść obiad w hotelu. Po 14-stej wyruszyliśmy autokarem na lotnisko. Dojazd zajął nam ok. 0,5 godziny. Tam oczywiście znowu trzeba było wypełnić karty wyjazdowe i przejść stosowne procedury kontrolne. Potem czekaliśmy na wylot, który w rozkładzie zaplanowano na 18:15. Tym razem nastąpił on punktualnie. Ponownie lecieliśmy samolotem Boeing 787 Dreamliner należącym do LOT-u. Podczas lotu tym razem obejrzałem jeden film, a potem udało mi się trochę przespać. Dzień 16 06.02.2016(sobota) O 4:05 czasu obowiązującego w Cancun czyli o 10:05 czasu polskiego wylądowaliśmy w Warszawie i tak się zakończyła moja kolejna egzotyczna podróż. Więcej zdjęć z wycieczki zamieściłem na forum turystycznym, można je obejrzeć pod poniższym adresem: http://trip4cheap.pl/forum/relacje-meksyk/tropiki-centralnej-ameryki-z-rainbow-meksyk-belize-gwatemala-honduras-salwador
5.0/6
Zwiedzanie i odpoczynek.Program średnio intensywny.Trochę zabytków i bujna flora i fauna.Wszystkie kraje podobne.Jedynie Belize trochę odmienne. Przykre incydenty zdarzyły się w Gwatemali.Okradziono dwie osoby z wycieczki w tym jednej dosłownie wyrywając kolczyki z uszu.Spore ilości świetnego rumu Flor de cana jakoś rozmyły te wydarzenia.A rum warto przywieść sobie do kraju.U nas trzy razy droższy.Rafa po ostatnich huraganach mało barwna,wręcz szara.Wspinaczka na wulkan konno odbywa się w tumanach pyłu wulkanicznego a na górze wieje jak w kieleckim.Ciepła kurtka i spodnie przydadzą się w górach Gwatemali i w Mexico City.Ranki mocno rześkie.