Opisać kuchnię danego kraju w krótkim artykule to niezwykle trudne zadanie, gdyż smaki świata najlepiej poczuć na własnym języku. Nie tylko zresztą ubogość epitetów nas ogranicza, ale i długość takiego tekstu. Jak bowiem z czegoś tak różnorodnego jak kuchnia wybrać zaledwie kilka przykładów, które oddać mają całe jej bogactwo? To jak powiedzieć, że kuchnia polska to kotlet schabowy z ziemniakami i kapustą, barszcz i pierogi. A gdzie ogórek kiszony, makowiec z serem, kompot z suszu, zupa grzybowa, łazanki, flaczki i cała reszta, której wymienić tu nie sposób?
Podobnie jest z kuchnią japońską, która kryje w sobie tyle skarbów dla odkrywcy, że przyprawić może o zawrót głowy. Spróbujmy jednak uszczknąć z niej chociaż troszeczkę, by ta szczypta być może rozpaliła w Czytelniku głód dalekiej podróży.
W tym artykule przeczytasz o:
Obok japońskiej kuchni nie da się przejść obojętnie – albo się ją pokocha, albo znienawidzi. Mimo wciąż postępującej globalizacji i ujednolicania świata także w kwestii smaku, w japońskich potrawach znajdziemy coś zupełnie niepowtarzalnego, co pozwoli nam rozpoznać je w gąszczu innych. Na przestrzeni wieków kuchnia ta wielokrotnie znajdowała się pod wieloma wpływami, czy to chińskimi, czy też w czasach nowożytnych tzw. kultury Zachodu. Mimo tego nigdy nie zatraciła swojego japońskiego ducha.
Oczywiście podstawą japońskiej kuchni jest ryż, choć coraz częściej obserwujemy odchodzenie od tradycyjnego modelu żywienia. Nadal jednak uważa się go tam za świętość podobnie jak u nas kiedyś chleb, który całowano po tym, jak upadł.
Ryż czerwony uprawiano w Japonii już trzy tysiące lat temu. Przyjmuje się, że w III wieku naszej ery ukształtowała się całkowicie charakterystyczna dla Japonii struktura społeczna oparta na uprawie ryżu właśnie, choć w starożytności na jego białą odmianę, przybyłą z kontynentu mogła sobie pozwolić jedynie arystokracja związana z dworem cesarskim. Ubożsi jadali inne zboża lub mieszali je z drogim wówczas białym ryżem.
W jakiej formie go jadano? Najczęściej w formie kleików lub ugniatanych w rękach kul, gdyż ryż ten należał do rodzaju kleistych, co ułatwiało jego formowanie. Było to wygodne zwłaszcza w nieco późniejszych czasach, gdy wojownicy zabierali go na pole bitwy, a rolnicy na pole uprawne. Pod koniec XX wieku w prefekturze Ishikawa odnaleziono prawdopodobnie najstarszy przykład skarbonizowanego onigiri, czyli właśnie ryżowej ugniatanej kuli, której wiek oszacowano na około dwa tysiące lat!
Ryż był podstawą gospodarki i przez długi okres pełnił funkcję m.in. waluty, w której płacono podatki i pobierano wynagrodzenie. Był też główną ofiarą dla bóstw, z których ogromna część odpowiadała za jego uprawę właśnie.
Dziś nadal jest podstawą japońskiej kuchni, a starsi Japończycy wciąż jedzą go trzy razy dziennie: na śniadanie, obiad i kolację. Mimo że młode pokolenie coraz częściej odchodzi od tradycyjnego modelu żywienia na rzecz chociażby pieczywa, to jednak nie ma takiego domu, w którym na kuchennym blacie nie stałby ryżowar, utrzymujący stałą temperaturę ugotowanego ryżu od rana do wieczora.
Poza ryżem od zawsze jadano też warzywa i owoce, choć w przypadku drugiego z wymienionych można wyobrazić sobie zbyt wiele. Japonia bowiem jest krajem górzystym, gdzie każdy kawałek ziemi uprawnej był i jest na wagę złota, dlatego przeznacza się go głównie pod uprawę zbóż. Do jadanych w przeszłości owoców należały więc głównie kaki, kasztany, morele ume i kilka rodzajów cytrusów.
Obecnie owoce, których różnorodność jest porównywalna do naszego rynku, są stosunkowo drogie, co jest wynikiem m.in. podejścia do ich uprawy. Producenci stawiają przede wszystkim na jakość nie tylko smaku, ale i wyglądu. Te doskonałe pod każdym względem produkty nie tyle stanowią dodatkowe źródło składników odżywczych, ile mają zaspokajać zachcianki – są dla Japończyków tym, czym dla nas np. czekoladki. Owoce uważa się także za dobry prezent (również podobnie jak czekoladki u nas).
Wśród warzyw na szczególną uwagę zasługują te, których próżno szukać na sklepowych półkach w Polsce: bataty z kremowym lub fioletowym miąższem, bulwy taro, które po ugotowaniu przypominają w smaku ziemniaka, korzeń pochrzynu, który po starciu na surowo staje się śluzowatą papką zwaną tororo, używaną do polewania ryżu lub rozcieńczania bulionem i przyrządzania ciągnącej się zupy. Japońskie warzywa to też bulwki wodnej rośliny strzałki trójlistkowej, łodygi paproci, ogonki liściowe lepiężnika, pędy chryzantemy złocienia wieńcowego, czy występujące także u nas, choć nie jadane korzenie łopianu, czyli rośliny, której rzepowate owoce polskie dzieci przyczepiają sobie do ubrań w ramach psikusa.
Nim na wyspy wprowadzono buddyzm, co miało miejsce w VI wieku, Japończycy jadali także mięso i nabiał. Z mleka krowiego produkowali nawet specjalne lekarstwo zwane so. Powstawało poprzez tak długie gotowanie. a następnie suszenie mleka, aż traciło ono 90% swojej objętości i przypominało coś w rodzaju miękkiego mydła. Było tak cenne, że w starożytności stanowiło część narzuconego podatku. Wraz z szerzeniem się wiary w reinkarnację, która zakładała, że zmarli mogą odradzać się w ciałach zwierząt, najczęściej tych przydomowych, zakazano nie tylko spożycia mięsa i nabiału, ale i hodowli zwierząt w ogóle. Choć niektórzy sprytnie omijali te zakazy, można przyjąć, że Japończycy faktycznie nie jadali tych zakazanych produktów.
W erze Meiji (1868-1912) po około 200 latach izolacji kraju, wynikającej m.in. z niechęci do europejskich misjonarzy działających w Japonii od XVI wieku, otworzono granice na kontakty z obcymi państwami. Amerykanie i Europejczycy wzbudzili podziw Japończyków dla ich postawnych sylwetek, przyczyn czego upatrywano w diecie zawierającej mięso i nabiał. Z pewnym oporem społecznym, ale wrócono wtedy do zapomnianych już praktyk. Jednak w czasie drugiej wojny światowej spożycie nabiału znów drastycznie spadło. Niemalże cała produkcja mleka przeznaczana była na przemysł zbrojeniowy, który wykorzystywał białko mleka – kazeinę – do produkcji kleju używanego w samolotach bojowych.
Współczesny Japończyk jada mięso praktycznie codziennie. Z wieprzowiny przyrządzane są głównie kotlety w panierce lub mięsne kulki przypominające nasze mielone. Jeśli chodzi o wołowinę, wystarczy wspomnieć o słynnej wołowinie z Kobe, która potrafi osiągnąć niebotyczne wręcz ceny, a podawana jest najczęściej w formie steków. Zwykły Japończyk jada jednak czerwone mięso dużo częściej niż Polacy, gdyż jest ono popularnym składnikiem japońskich dań typu fast food. Mięso kurczaka spotkamy w zupach, daniach smażonych i pieczone w słodko słonej glazurze.
Nabiał występuje w formie mleka, jogurtu, białego kremowego sera, czy sera żółtego. Ten ostatni w wersji Japońskiej możemy odnaleźć m.in. w formie słupków ze skórką o smaku ryby.
Lukę w dostarczaniu organizmowi białka i tłuszczu po odrzuceniu mięsa i nabiału zaczęto wypełniać, sięgając po rośliny strączkowe, przede wszystkim soję, ale też różne gatunki fasoli oraz to, co oferowały otaczające Japonię wody słone. Powstało wiele produktów fermentacji soi, które do dziś są podstawą charakterystycznego smaku tamtejszej kuchni. Jaka bowiem by była, gdyby nie sos sojowy?
Choć Japonia to nie Włochy, makaron jest tym, co można zjeść tam na każdym kroku. Mieszkańcy Kraju Wschodzącego Słońca mają ich całe bogactwo: makaron gryczany soba, pszenne makarony różnej grubości i sprężystości – popularny u nas ramen, grubszy udon i cieniutki sōmen, aż w końcu makaron praktycznie pozbawiony kalorii, czyli wytwarzany z błonnika bulwy rośliny dziwidło riviera shirataki.
Pieczywo jest dosyć nowym nabytkiem dla japońskiej kuchni (nie licząc przybyłych w XIV wieku z Chin słodkich bułeczek na parze), co nie znaczy, że pozbawiony jest ducha jej smaku. W swojej historii mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni na przemian chłonęli obce wpływy jak gąbka i zamykali się na nie, kładąc na piedestale własną tradycję. I właśnie dzięki temu powstawały unikalne dla tego kraju adaptacje zachodnich wzorców takie jak drożdżówki z nadzieniem ze słodkiej fasoli, czy słynny już sernik z zieloną herbatą matcha.
Głównymi przyprawami, którymi reguluje się smak prawie każdej potrawy, są sos sojowy, cukier, sake i mirin, czyli słodka bezalkoholowa sake, używana właśnie przede wszystkim do gotowania.
Starożytni Japończycy jadali zaledwie dwa razy dziennie – rano i wieczorem. Dopiero sprowadzenie z Chin przekąsek na bazie mąki np. grubego makaronu udon lub lekkich bułeczek gotowanych na parze manjū zaowocowało wprowadzeniem w okresie Kamakura (1185-1333) trzeciego, lekkiego posiłku w ciągu dnia i to tylko dla arystokracji. Z czasem do arystokracji dołączyli samurajowie, którzy potrzebowali siły do walk. Zdecydowali się oni nie tylko na włączenie do diety dodatkowego posiłku, ale i na jego bardziej treściwą niż możni wersję – z ryżem w roli głównej.
Poza liczbą posiłków interesujący może się wydawać także sposób ich podawania. Japończycy nigdy nie jadali przy stole ani nie umieszczali różnych składników na jednym naczyniu (wyjątek stanowiły oczywiście zupy). Uczestnicy posiłku, siedząc na podłodze, dostawali przed siebie coś w rodzaju drewnianej tacy na niskich nóżkach, na której ustawiano miseczki z konkretnymi składowymi posiłku np. ryż, zupa miso, pikle itd.
W Japonii prawie wszystko jada się przy pomocy pałeczek. Dotyczy to także kotleta wieprzowego, który podany na ryżu jest pokrojony w paski wygodne do uchwycenia pałeczkami oraz zupy, z której części stałe wyjmuje się pałeczkami, a płyn albo wypija prosto z miski, albo ewentualnie nabiera się przy pomocy ceramicznej łyżki zwanej renge.
Wyjątek od tej reguły stanowi kilka dań, które ciężko byłoby jeść za pomocą pałeczek, jak japońskie curry, czy wszelkiego rodzaju puddingi, w tym wytrawny jajeczny chawanmushi.
Japończycy najczęściej jedzą dzisiaj cztery posiłki: śniadanie, drugie śniadanie (czy jakbyśmy to współcześnie ujęli – lunch) w przerwie w pracy, która przeciętnie trwa 45-60min oraz ciepłą kolację po drodze lub po powrocie do domu. Pierwszy posiłek spożywają w zaciszu własnego domu. Kolejny to albo przygotowane przez żonę słynne pudełko bento zawierające ryż i dodatki typu omlet, warzywa, pikle, albo posiłek kupiony w pobliskim minimarkecie. Kupowanie gotowego jedzenia jest na tyle popularne, zwłaszcza wśród nieżonatych mężczyzn, że w każdym sklepie znajduje się mikrofalówka, dzięki której od razu można podgrzać nabytą przekąskę.
Japończycy kończą pracę późno, co wynika z przekonania, że nie wypada wyjść z pracy przed przełożonym, nawet jeśli miałoby się w tym czasie już tylko układać pasjansa. Po pracy często jednak wpadają jeszcze do lokali typu izakaya, które są czymś pomiędzy barem a restauracją. Piją alkohol, podjadając drobne przekąski, a gdy stwierdzą, że czas już się niedługo zbierać do domu, serwowane jest danie główne – zupa i ryż lub makaron.
Jedzenie na mieście nie jest szczególnie drogie, dlatego nie stanowi dla Japończyków luksusu ani atrakcji, jak to ma miejsce u nas. Jest po prostu częścią tamtejszej codzienności.
Składnikami współczesnej kuchni japońskiej są nadal przede wszystkim ryż, warzywa, ryby i owoce morza oraz wszelakiego rodzaju przetwory sojowe jak tofu, pasta miso, kożuch z produkcji tofu, czyli yuba, czy natto, czyli sfermentowane nasiona soi, które otacza specyficzny śluz, laikowi przypominający treść żołądkową baśniowego potwora.
Tradycyjne japońskie śniadanie to miseczka kleistego ryżu, zupa miso – przyjemnie ciepła ze słoną zawiesiną z pasty ze sfermentowanej soi, z kawałkami tofu i wodorostami wakame – oraz dodatki typu pikle podawane w osobnych miseczkach. Do porannego ryżu często podawane jest wspomniane ciągnące się sojowe natto doprawione odrobiną musztardy i sosu sojowego. Młode pokolenie jednak coraz częściej odchodzi od tego zwyczaju, wybierając na przykład chleb z szynką i sałatą, tosty, czy słodkie pieczywo jak przywoływane wcześniej drożdżówki z nadzieniem z fasolki azuki. Niemniej jednak ryżu, natto i miseczki zupy miso spodziewać możemy się podczas śniadania w każdym japońskim hotelu, choć dzisiaj będą one już stały obok kontynentalnej opcji posiłku.
Ciekawym przykładem typowo japońskiego podejścia do tematu jest omu-raisu, czyli ryż zawinięty w omlet jajeczny podany z keczupem i sosem Worcestershire. Do tego chrupiący tost oraz kubek kawy i otrzymujemy pyszne, sycące współczesne japońskie śniadanie.
Do najpopularniejszych japońskich przekąsek, które są łatwo dostępne we wszechobecnych tam minimarketach, należą przede wszystkim onigiri, czyli ryżowe, trójkątne kanapki. Specjalny sposób ich pakowania polegający na oddzieleniu ryżu od otaczającego go płata wodorostów nori pozwala na zachowanie chrupkości tego ostatniego. Wewnątrz takiej kanapki-kulki znajdować się może nadzienie z tuńczyka, majonez lub niepowtarzalny japoński smak – suszona i marynowana na słono morela ume.
Oprócz tego w sprzedaży znajdują się także trójkątne kanapki z japońskiego chleba z odkrojonymi skórkami. Na pierwszy rzut oka łudząco przypomina on nasz chleb tostowy, ale jest wypiekany specjalną metodą prażenia drożdżowego rozczynu, co daje efekt wyjątkowo puszystej chlebowej chmurki. Z pieczywa na półkach znajdziemy też bułeczki ze słodkim i wytrawnym nadzieniem.
Wszelkim japońskim imprezom towarzyszą uliczne stragany, na których z pewnością dostaniemy takoyaki, czyli smażone na głębokim tłuszczu kuleczki z ciasta naleśnikowego z zanurzonym kawałkiem ośmiornicy.
Oczywiście można w Japonii zjeść lody albo batoniki (które swoją drogą występują również w wersji typowo japońskiej – o smaku herbaty matcha), niemniej żądnym przygód warto polecić tradycyjne japońskie słodkości.
Wśród nich prym wiodą przede wszystkim, coraz u nas zresztą popularniejsze, kluseczki ryżowe mochi. Występują one w nieskończonej ilości wariantów: ze słodkim nadzieniem z fasolki azuki, czyli anko; z lodami, z nadzieniem z białej fasoli lub obtoczone w niezwykle aromatycznej mące z prażonej soi. Ciasto mochi może być białe lub zielone. Kolor ten zawdzięczają jednak nie, jak można by się spodziewać, zielonej herbacie, ale sproszkowanemu zielu bylicy zwanej yomogi. W górskich trudnych regionach można trafić na prawdziwą perełkę – tochi mochi, czyli kluseczki ryżowe z dodatkiem mąki z kasztanowca. Co ciekawe jednak wcale nie chodzi tu o kasztana jadalnego, ale o bliskiego krewniaka naszego swojskiego kasztanowca, z którego w Polsce każdej jesieni dzieci robią ludziki.
Oprócz mochi warto spróbować ryżowych kluseczek dango nabitych na patyczek szaszłyka i oblanych słodkim kisielem na bazie sosu sojowego.
Osobom spragnionym bliższych nam kulturowo smaków polecić warto taiyaki, czyli coś w rodzaju pancakes, z tą różnicą, że w kształcie ryby i z nadzieniem z fasolki. Innym względnie bliskim europejskim smakom będzie przybyły do Japonii za sprawą XVI-wiecznych misjonarzy słodki biszkopt kasutera. W każdym minimarkecie możemy też zakupić niewielki blok czegoś, co przypomina marmoladę z lat dziewięćdziesiątych. To deser yōkan powstały z pasty z fasolki azuki, ale zagęszczonej agarem.
Na koniec wspomnieć należy jeszcze małe dzieła sztuki cukierniczej, czyli nerikiri – formowane w śliczne kolorowe kształty wyroby z pasty z białej fasoli i wspomnianego wcześniej pochrzynu.
Japonia wszystkim chyba kojarzy się z zieloną herbatą. I słusznie, bo to zdecydowanie królowa tamtejszych napojów. Ma wiele odmian szlachetności, jest nawet taka, która powstaje z samych ogonków liściowych. Występuje też w różnych połączeniach, na przykład z prażonym brązowym ryżem, prażoną czarną soją, czy suszonymi wodorostami. Szczególną popularnością jako codzienny napój cieszy się prażona zielona herbata o brązowym kolorze liści, zwana hōjicha.
Oprócz herbaty Japończycy pijają kawę, która według nich świetnie komponuje się z jedzeniem w stylu zachodnim np. kanapkami.
Ze słodkich napojów najciekawszy jest prawdopodobnie karupisu (Calpis). Powstaje z mleka, choć kosztując go, trudno w to uwierzyć. Jest tak słodki i przyjemny, że gdyby jego dostępność na naszym rynku była większa, pewnie wywołałby strużkę potu na czołach właścicieli gigantów produkujących brązowe napoje z bąbelkami.
Po pracy Japończycy relaksują się oczywiście przy sake. Powstaje z ryżu w procesie podobnym do produkcji wina. Najczęściej ma około 15% alkoholu. Pije się ją na zimno lub na ciepło. Z małych szklanych lub ceramicznych czarek zwanych ochoko lub drewnianych kwadratowych pudełeczek masu. Tanią popularną sake znajdziemy na sklepowej półce nie w butelce czy w puszce, ale w małym słoiku. Warto to wiedzieć, bo obcokrajowcom łatwo ją przegapić.
Popularna japońska nalewka dostępna w sprzedaży i produkowana często w domach to umeshū, czyli macerat z zielonych moreli ume. Bardzo popularne w Japonii są także piwo i wino.
Oczywiście wśród dań japońskiej kuchni nie może zabraknąć sushi i makaronu ramen. Są one jednak coraz popularniejsze także w naszym kraju i stosunkowo łatwo dostępne. Nie traćmy więc czasu na to, co może dotrzeć do rąk naszych w każdy sobotni wieczór, gdy siedzimy na kanapie. Wszak kuchnia japońska skrywa o wiele więcej.
Danie to nazywane bywa japońską pizzą. Autor tego porównania nie hamował swojej wyobraźni, choć można zrozumieć, co chciał nim przekazać. Charakterystyczną cechą okonomiyaki jest to, że możemy do niego dorzucić dodatki, jakie lubimy – mięso, owoce morza, czy warzywa. Nie kładziemy ich jednak na cieście drożdżowym, ale mieszamy z bazą składającą się z ciasta à la naleśnikowe i kapusty pekińskiej.
Największą atrakcją lokali serwujących okonomiyaki jest to, że bardzo często posiadają stoliki z płytą grzejną wmontowaną na środku ich blatu. Dostajemy miskę z półproduktem, który albo sami smażymy, albo robi to na naszych oczach kelner. Tak upieczony placek polewany jest słonym sosem do okonomiyaki (odrobinę zaledwie przypominającym keczup) oraz oprószany płatkami rybnymi katsubushi, które są kolejnym niepowtarzalnym japońskim aromatem.
Leciutkie jak piórko płatki katsubushi o silnie rybnym aromacie powstają przez ścieranie na czymś, co do złudzenia przypomina hebel, twardego jak drewno kawałka długo dojrzewającego tuńczyka. Z tychże płatków przyrządza się również japoński bulion dashi – podstawę niezliczonych dań lub bezpośrednio posypuje potrawy jak w przypadku okonomiyaki.
Smażony długi makaron z dodatkami, takimi jak kawałki wieprzowiny, kapusta, marchew, cebula, kiełki fasoli, czy jajko sadzone. Podawany z brązowym sosem na bazie sosu Worcestershire. Wyjątkowo smaczna i sycąca alternatywa dla okonomiyaki. Bywa przygotowywany na tej samej płycie co japońska pizza, ale jest też popularnym daniem domowym, sprzedawanym w minimarketach, gdzie można go podgrzać na miejscu lub na straganach towarzyszących festiwalom. Ciekawostkę stanowi fakt, że mimo nazwy nie jest to makaron z mąki gryczanej, czyli soba, ale zwykły pszenny ramen.
Interesującą odmianą yakisoba jest yakisoba-pan, czyli podłużna bułka przekrojona wzdłuż (jak ta w amerykańskich hot-dogach) z tą różnicą, że zamiast parówki, w środku znajdziemy smażony makaron. Danie tak popularne, że dostępne także w szkolnych stołówkach.
Długi, cienki makaron gryczany podawany na dwa sposoby: zanurzony w leciutko słodkim bulionie tsuyu o mocnym aromacie sosu sojowego, płatków rybnych i wodorostów lub układany na bambusowym sitku i podawany z sosem (o zbliżonym smaku do bulionu) w osobnej niewielkiej miseczce, w której należy maczać każdy kęs nabrany między pałeczki. Popularnymi dodatkami jest siekana zielona cebula i tarte wasabi. Makaron zanurzony w zupie jada się na ciepło, podany solo w temperaturze pokojowej. Czasami przyklejany do spodu placka stanowić może dodatek do okonomiyaki!
W lokalach serwujących soba podaje się także sobayu, czyli gęstą wodę z gotowania makaronu. Gryka nie zawiera glutenu, przez co makaron częściowo rozpuszcza się w czasie obróbki termicznej. Powstaje wtedy coś w rodzaju lekkiego kleiku o ciekawym smaku i cenionych właściwościach prozdrowotnych.
By zyskać szerszą perspektywę dla tego dnia, należy na wstępie wyjaśnić, czym jest rodzaj dań z końcówką nazwy „don”. To miska ryżu z dodatkowymi składnikami na wierzchu. Występuje w wielu wersjach: katsudon – z kotletem wieprzowym krojonym w paski i cebulą, oyakodon – z kurczakiem i jajecznicą, czy w końcu gyūdon, czyli miska ryżu z cieniutkimi jak papier smażonymi, pomarszczonymi plastrami mięsa wołowego. Podawany jest najczęściej z miseczką zupy miso i surówką.
Potrawa jest o tyle ciekawa, że pełni funkcję japońskiego dania typu fast food i jako taka sprzedawana jest w japońskiej sieci restauracji Yoshinoya.
To japoński ryż curry. Od jego tajskich kuzynów odróżnia go łagodniejszy smak, więc nie musimy bać się wypalenie kubków smakowych. Co ciekawe brązowawy sos otaczający ziemniaki, marchew i cebulę przybył do Japonii nie z kontynentu azjatyckiego, ale wraz z marynarzami brytyjskimi i pewnie temu właśnie zawdzięcza swoją delikatność.
Karē raisu serwują zarówno lokale gastronomiczne, jak i panie domu. Jest bardzo łatwe w przygotowaniu, gdyż gotowe mieszanki-koncentraty sprzedawane są w tabliczkach z kostkami podobnie jak czekolada. Wystarczy rozpuścić odpowiednią ilość w wodzie, dodać warzywa i gotować kilka minut, by otrzymać gotowy sos, przez wielu kojarzony z domową kuchnią. To popularne danie statystyczny Japończyk je częściej niż raz w tygodniu!
Nazwa tej potrawy pochodzi od dźwięku (coś w rodzaju „chlapu-chlapu”), jaki wydają zanurzane we wrzącej wodzie przy pomocy pałeczek różne składniki wykorzystywane przy jej gotowaniu, czyli bardzo cieniutko krojone plastry wieprzowiny lub wołowiny, warzywa i owoce morza. Najciekawsze, że gotowanie (a raczej blanszowanie, jak należałoby nazwać tak krótką obróbkę termiczną) ma znów miejsce na stolikach gości restauracji. Tak przygotowane kęsy macza się w sosie – sezamowym lub ponzu na bazie octu i soku z cytrusa yuzu – tuż przed włożeniem do ust.
Na koniec warto zauważyć, że kuchnia japońska pełna jest także regionalnych smaków, o których ciężko tu napisać. Hokkaido to królestwo owoców morza, tłustych zup i dziczyzny. Okinawa z kolei zachwycić nas może cytrusami, mocnym alkoholem, gorzkimi warzywami i daniami wieprzowymi z każdej części świni, w myśl powiedzenia, że „ze świni nie da się zjeść jedynie kwiku”. Wybierając się więc do Japonii wielokrotnie i zwiedzając różne jej zakątki, można mieć pewność, że doświadczy się czegoś nowego nie tylko pod względem atrakcji i krajobrazów, ale też kulinariów.
Lokalna kuchnia to zawsze dobry pretekst, by wybrać się do jakiegoś zakątka świata, ale w przypadku kuchni japońskiej mamy do czynienia z wyjątkowo sensowną motywacją. Japońskie potrawy, składniki i filozofia jedzenia fundamentalnie różnią się od tego, co znamy z polskiej codzienności. Co więcej, znakomitej większości opisanych wyżej dań w Polsce tak naprawdę nie da się odtworzyć. Lokalne składniki i ich świeżość mają bowiem ogromny wpływ na finalny kształt potrawy.
Jeżeli więc podczas lektury Twoje ślinianki pracowały jak szalone, nie walcz z tym. Posłuchaj swojego organizmu, przejrzyj wycieczki do Japonii z oferty Rainbow i zacznij się pakować, by już wkrótce zasmakować prawdziwej przygody!