5.1/6 (132 opinie)
6.0/6
Od pierwszego dnia do ostatniej chwili wycieczka niezwykła i interesująca, dająca więcej, niż obiecuje program. Dzień pierwszy - poza przejazdem - krótkie, esencjonalne zwiedzanie Budapesztu (z lokalnym przewodnikiem), piękna panorama miasta, kilka ciekawostek, wstęp do dalszej przygody. Dzień drugi - to już prawdziwa Serbia i jej pierwsze zabytki, gościnny ratusz w Suboticy, piękny i secesyjny, zwiedza się go z prawdziwą przyjemnością. Samo miasteczko- senne, nastrojowe, życzliwe turystom, restauracje i kantor otwarte, jest gdzie pospacerować i odpocząć przed dalszą podróżą do Karłowic, w których poza zabytkami i spacerem z przesympatycznym przewodnikiem - także - degustacja wina i lokalnych przekąsek u bardzo życzliwych właścicieli starej winnicy. Dla jeszcze nieznających się uczestników wycieczki to dobra okazja do wspólnych rozmów i wymiany opinii nie tylko na temat wina. To był udany dzień, z prawdziwie serbskim klimatem. Dzień trzeci - Belgrad - można się przyjrzeć, jak wygląda życie w stolicy Serbii. Niby czas płynie normalnie, ale o tragicznych wydarzeniach wciąż jeszcze przypominają ruiny budynków w centrum miasta. Tego dnia był jeszcze przejazd do eko-wioski, do gospodarstwa lokalnego artysty, położonego na wzgórzu, z przepięknym widokiem na Dunaj i góry. Coś naprawdę niezwykłego. Gościnność i degustacja trunków a także serbskich przysmaków podobała się każdemu. Wybór dań i przekąsek serwowanych na ciepło i zimno, desery, możliwość zakupu niektórych wyrobów - to prawdziwy klimat Serbii. Piękno sentymentalnych krajobrazów i smak domowego jedzenia. Jeśli ktoś jeszcze nie w pełni odkrył przyjemność uczestnictwa w tym wyjeździe - to tutaj już musiał się przełamać. Dzień czwarty - rejs po Dunaju różnił się od innych rejsów. Najlepsze widoki i najciekawsze historie. I znowu piękno przyrody. A później - po przejeździe do Rajaczkich Piwnic - ta przyroda stała się jeszcze bliższa. Była to egzotyczna wyprawa autokarem poprzez bezdroża i ścieżki tak wąskie, że drzewa ocierały się o autokar. Wdzieraliśmy się w głąb Serbii do miejsca, w którym leżakują rakije i wina, tu też była degustacja i właściwa Serbom gościnność. Noc w Zajeczarze - można było jeszcze pospacerować po mieście, poznać klimat mniejszego miasta, w którym ludzie bawią się niemal do świtu. Kolejny udany dzień. Dzień piąty - czas na muzea i zabytki, historyczna przeszłość Serbii staje się bliższa i zachwyca, jak wszystko tutaj. Wizyta w Muzeum Narodowym okazała się świetnym, krótkim wprowadzeniem do dalszego zwiedzania. Tego dnia była jeszcze jaskinia, po upale na zewnątrz - schładzała, ale przede wszystkim - pokazała swoje tajemnicze piękno. Nie poświęcam jej zbyt wiele czasu, ponieważ na tej wycieczce była jeszcze jedna jaskinia, o której - za chwilę. Dzień szósty - najważniejszym wydarzeniem był rejs po meandrach rzeki Uvac, podczas którego nieoczekiwanie złapała nas burza. Dla bezpieczeństwa przerwaliśmy rejs, podpłynęliśmy do brzegu, na którym bezinteresownej pomocy i schronienia przed deszczem udzielili nam odpoczywający tam Serbowie. Po burzy rejs był jeszcze piękniejszy. Sępy białogłowe czekały na stanowiskach, ale największe wrażenie zrobiła jaskinia. Ogromna, ciemna, dzika, wejście wgłąb ziemi. Nie ma w niej komercji i świateł, tylko latarki przewodników i turystów (tu własnie warto mieć latarkę, by oświetlić sobie dodatkowo tajemnicze zakamarki). Ten dzień to uczta dla miłośników przyrody. Rejs piękny i egzotyczny, nie mamy w Polsce takich miejsc. A później jeszcze - hotel w lesie. Dzień siódmy - wjazd na punkt widokowy - spojrzenie ma miejsca widziane wczoraj z łódki. Jeszcze raz ukłon w stronę serbskiej przyrody, wspaniałej i nieskażonej komercją. A po dalszej podróży przystanek w wiosce garncarskiej, bardzo przyjemny i wioska Kusturicy, drewniane, klimatyczne dzieło ludzkiej wyobraźni. Świetne do zatrzymania się i krótkiego odpoczynku. Dzień zakończony noclegiem na dworcu kolejowym, w małych hotelikach, na uboczu, klimatycznie, by już następnego dnia rano być na peronie, przed niezwykłą przejażdżką pociągiem. Dzień ósmy - "Życie jest cudem" - przejazd kolejką wąskotorową pośród gór, lasów i widoków znowu przepięknych. Podróż w bardzo miłej atmosferze, z postojami i czasem na kawę, na zrobienie zdjęć, na odwiedzenie miejsc znanych z filmu Kusturicy. Ten punkt programu to świetny pomysł. Jak kolejny - przejazd do Bośni i Hercegowiny, poszerzenie programu o kolejne państwo. Most na Drinie w Wyszegradzie i Andrićgrad nawiązują do historii i ukazują szacunek wobec kultury i literatury. Most - piękny zabytek, właśnie poddawany był renowacji, ale widać go było z daleka. Andrićgrad - jak wioska poprzedniego dnia - ciekawy i oryginalny, znowu wszystko warto zobaczyć. Tego dnia jeszcze jedna wielka przygoda - pobyt w Sarajewie. Udało się nam dojechać dość wcześnie, więc było zwiedzanie z przewodnikiem i czas wolny. Piękne miasto, wielokulturowe i już inne niż małe miasteczka z poprzednich dni. Inne niż Belgrad, choć ślady po niedawnej wojnie tak samo widoczne, tragizm historii pośród ludzi, którzy - jak widać, chcą tam normalnie żyć. Dzień dziewiąty - jeszcze raz przyroda, parki, wodospady, małe miasteczka, klimat, którego w Polsce szukamy już tylko w kilku miejscach. Wyjeżdża się z żalem, że to koniec wycieczki. Dzień dziesiąty - powrót do Polski. Noc w autokarze nie jest najprzyjemniejsza, zawsze lepiej spędzać ją w łóżku, ale szybko się o tej niewygodzie zapomina. Więc co pozostaje? Świadomość, że spośród kilku wyjazdów tego roku ten był najlepszy. Najciekawszy i w pełni spełniający oczekiwania, a może nawet - dający więcej niż obiecywał program. Była to podróż w nieznane, ale z ludźmi, którzy okazywali się pomocni. Była przyroda i spokój, senność miasteczek jeszcze nieskomercjalizowanych, lokalne jedzenie i trunki, czas zwiedzania i odpoczynku, poznawania historii z perspektywy świadków, był tragizm i humor, ludzka życzliwość i pewność, że po powrocie do domu można przepakować walizki i pojechać tam jeszcze raz.
6.0/6
W świadomości przeciętnego turysty Serbia jawi się często jako dziki, zamknięty w sobie kraj, który zazwyczaj jest pomijany w katalogach biur podróży. Chcemy go jak najszybciej opuścić w drodze na nasze wymarzone wakacje w Grecji czy na Złotych Piaskach. Na próżno szukać tu gorących plaż, romantycznych uliczek lub modnych sklepów, w których tłumy walą drzwiami i oknami. W mediach Serbia nadal jest przedstawiana jako państwo biedne, skorumpowane i wrogo nastawione do świata. To również kraj, o którym wiemy mało. Zbyt mało… Dlatego też postanowiłem odwiedzić ten cieszący się złą sławą zakątek Bałkanów. Miałem nadzieję, że choć w niewielkim stopniu zdradzi mi on swoje sekrety. Moja serbska przygoda rozpoczęła się w Belgradzie. Wprawdzie zatrzymaliśmy się wcześniej w Suboticy i Nowym Sadzie, jednak miejsca, które tam zwiedzaliśmy, wydają się być częścią zupełnie innego świata. Prawdziwa Serbia zaczyna się dopiero w Białym Mieście. Belgrad jest nierzeczywisty. Kiedy tam dotarliśmy, w powietrzu unosił się spalinowy upał. Na oceanie kipiącej życiem zabudowy odkryłem pojedyncze wyspy martwych ruin. Rdzewiejąca stal i pokruszony żelbeton – wykwity chirurgicznych nalotów. Widać, jak bomby piętro po piętrze odsłaniały anatomię budynków. Zostawili to sobie na pamiątkę – żeby wszyscy patrzyli. Kilka ulic dalej są ambasady – żeby mieli wyrzuty sumienia. Belgrad jest nierzeczywisty. W starej osmańskiej twierdzy, w Kalemegdanie, urządzili sobie park jurajski – plastikowe pterodaktyle, ryczące tyranozaury i triceratopsy. Nad miastem góruje Cerkiew Św. Sawy (bizantyjskie Tadź Mahal) oraz marmurowy Zwycięzca w stroju topless. Niedaleko serbskiej stolicy znajduje się Smederevo. W tym podupadłym, industrialnym mieście oglądaliśmy inną, równie okazałą naddunajską fortecę. Ze szczytu zwalistych wież roztacza się wspaniała panorama. Składają się na nią obszerne dziedzińce, modry Dunaj, kamienne mury i pobliski kombinat hutniczy. Po chwili przenieśliśmy się w czasie i przestrzeni do mistycznej krainy rzymskich imperatorów i legendarnego króla Decebala. Wszyscy zachłysnęliśmy się widokiem Żelaznych Wrót, gdzie monumentalne masywy Karpat i Gór Wschodnioserbskich niczym Słupy Heraklesa rozdzielone są tylko wąskim przesmykiem wody. Tu i ówdzie snuły się leniwie zardzewiałe barki obładowane stertami złomu i starego żelastwa. W pałacu cesarza Galeriusza podziwialiśmy ogrzewanie podłogowe zaprojektowane przez starożytnych Rzymian. Po drodze mijaliśmy współczesne domy z czerwonej cegły, które zaczęły się rozpadać, zanim je ukończono. Kierując się na południowy zachód dotarliśmy do okręgu Raszka – terenu zamieszkanego przez serbskich muzułmanów. Ten przytulony do Czarnogóry i Kosowa tajemniczy region słynie z krystalicznie czystego powietrza, wyrobu wyśmienitych serów, tureckich słodyczy oraz przemytu narkotyków. Jego najpiękniejszym zakątkiem jest zielony płaskowyż Sjenica, zwany serbską Syberią. Panuje tu sielankowy nastrój ciszy i błogiego spokoju, tylko sporadycznie przerywany nawoływaniem muezina do modlitwy. Spotkaliśmy się tutaj z niezwykłą gościnnością i serdecznością miejscowych górali, którzy zawieźli nas pradawnymi furgonetkami do królestwa sępa białogłowego. Majestatyczne ptaszyska opuszczały swoje skalne gniazda i zataczały koła nad naszymi głowami w poszukiwaniu padliny. Była to dla mnie niezapomniana przygoda. Przejeżdżając przez wieś Kremna usłyszałem o Mitarze Tarabiciu – niepiśmiennym chłopie, który stał się ludowym prorokiem. Następnym etapem naszej podróży było serbsko-bośniackie pogranicze. Znaleźliśmy się w samym epicentrum bałkańskiego tygla. Oglądaliśmy tutaj miejsca związane z twórczością noblisty Ivo Andricia i ekscentrycznego reżysera Emira Kustoricy. W magicznej scenerii gór Wyszehradu stanęliśmy na słynnym kamiennym moście, który przeglądał się w lazurowych wodach rzeki Driny. Według miejscowej legendy w jego przęsłach zamurowano bliźnięta. Nieopodal znajduje się Andrićgrad – urzekające miasteczko poświęcone słynnemu pisarzowi, stanowiące syntezę Bizancjum, Orientu, folkloru i pseudo-renesansu. Natrafiliśmy tam na ślub, w trakcie którego strzelano z pistoletów na cześć młodej pary. Mimo usilnych nalegań gospodarzy nie mogliśmy zostać na weselu - musieliśmy ruszać dalej. Podczas niesamowitej przejażdżki Szargańską Ósemką zwróciłem uwagę na tekturowego trabanta na kolejowym podwoziu. Inny egzemplarz wschodnioniemieckiej mydelniczki znajduje się w Drvengradzie – tym razem w wersji Rolls-Royce. W wiosce Kustoricy można również spotkać Jurija Gagarina, Diego Maradonę i Che Guevarę. W drodze do Sarajewa zachwycałem się epickimi krajobrazami, które wyglądały tak, jakby ukształtowała je tylko geologia. Jednocześnie obawiałem się, że ta cudowna warstwa może kiedyś pęknąć i ujawnić wszystko to, co świadczyło o pokonaniu jednych przez drugich. Bośniacka stolica nie bez powodu zwana jest Jerozolimą Europy – to miejsce, gzie spotyka się Wschód z Zachodem. Widoczne są tu wpływy habsburskie, muzułmańskie i socrealistyczne. Jeszcze niedawno miasto było miejscem pokojowej i szczęśliwej koegzystencji kilku narodów, by następnie stać się ich zbiorowym grobem. Największe wrażenie wywarła na mnie Bascarsija – tętniąca życiem orientalna część Sarajewa. Mogłem się tu napić słynnej kawy po turecku, kupić wyroby rękodzielnictwa, czy też obserwować krzątaninę w małych warsztatach rzemieślniczych. W tym labiryncie wąskich i krętych uliczek przechadzał się kiedyś Gavrilo Princip – niepozorny gruźlik, który postanowił rozpocząć pierwszą wojnę światową. Naszą bałkańską wyprawę zakończyliśmy w miejscowości Jajce. Znajduje się tam średniowieczna bośniacka forteca oraz przepiękny wodospad, przed którym tłoczą się turyści, aby zrobić sobie selfie. Moje zainteresowanie wzbudziło jeszcze coś innego – szary, prostokątny budynek, w którym odbyło się drugie posiedzenie Rady Antyfaszystowskiego Wyzwolenia Narodowego Jugosławii. To właśnie tutaj Josip Broz i jego towarzysze zdecydowali w 1943 roku o proklamowaniu socjalistycznego raju, który później stał się obiektem zazdrości pozostałych demoludów. Obecnie znajduje się tutaj muzeum upamiętniające to wiekopomne wydarzenie. Miejsce to jest również celem licznie przybywających pielgrzymek Jugonostalgików. W środku dało się wyczuć surową powagę komunistycznego nabożeństwa. Przed ołtarzem głównym ustawiono spiżowe popiersie Marszałka, który dumnie spogląda na swych wiernych. Na ścianach widnieją ikony Karola Marksa i Józefa Stalina – apostołów światowej rewolucji. Zimne wnętrze rozgrzewają do czerwoności ekstatyczne okrzyki: ,,Smrt Fašizmu! Sloboda Narodu! Zivio Drug Tito!” Amen. Nie sposób jest opisać w kilku zdaniach wszystkiego tego, co mają do pokazania ziemie wciśnięte między Sawę, Dunaj i Góry Dynarskie. Skrywają one jeszcze wiele tajemnic, które czekają na odkrycie. Niektóre z nich z pewnością urzekną swoim fantastycznym pięknem, inne pobudzą wyobraźnię a jeszcze inne skłonią do snucia przemyśleń nad kondycją współczesnego człowieka. Wycieczka ,,Witajcie w Serbii” stanowiła dla mnie doskonały wstęp do samodzielnej eksploracji tego rzadko odwiedzanego terenu, który moim zdaniem jest dużo bardziej fascynujący i zaskakujący niż przeludnione descynacje masowej turystyki. Dała mi również świetną okazję, aby zapoznać się z życiem i mentalnością mieszkańców tych stron, od których można się wiele nauczyć. Mogę ją polecić tym, którzy nie tylko lubią poznawać miejsca nieoczywiste, ale również pragną przekonać się, że można żyć szczęśliwie w świecie wolnym od technokratycznej dyktatury social mediów, smartphonów i bezdusznych korporacji. Myślę, że warto odwiedzić Serbię właśnie teraz, kiedy jest tu bezpiecznie i kiedy kraj ten nie uległ jeszcze paranoi wszechświatowego postępu. Należy bowiem pamiętać o tym, że na Bałkanach wszystko jest prowizoryczne i może się w jednej chwili wywrócić do góry nogami. Bo nawet jeśli nie kolejna secesja, kolejny podział, kolejna wolność i niepodległość, to po prostu czas i obłęd zmian mogą podłożyć tu bombę i wysadzić w powietrze tą kruchą rzeczywistość.
6.0/6
Objechaliśmy z żoną całe Bałkany i jakby do kolekcji została nam tylko Serbia. Zdecydowaliśmy się na taką wycieczkę i jesteśmy mile zaskoczeni.Pani pilot- super. Zasób wiadomości niewiarygodnie wysoki. Sprawy organizacyjne na piątkę. Bardzo dużo nieznanych miejsc, gdzie własnym samochodem nigdy by się nie było.Kierowcy pierwsza klasa. To co czynili w czasie jazdy, można tylko pozazdrościć takich umiejętności.Gościnność serbska, hotele, jedzenie- wszystko na plus. Jesteśmy pod wrażeniem
6.0/6
Polecamy, piękne widoki, ciekawe miejsca, rejs po Dunaju i miejscowość Jajce