Ciemna skóra, kręcone włosy i szeroki nos dobitnie wskazują na to, skąd Aborygeni oryginalnie pochodzą. Są oni bowiem bezpośrednimi potomkami pierwszych ludzi, którzy wyszli z Afryki. Przed dziesiątkami tysięcy lat, wyruszyli oni w swą długą wędrówkę z terenów współczesnej Etiopii. Rogiem Afryki dotarli do południa dzisiejszego Półwyspu Arabskiego, następnie do południowych Indii, na Sri Lankę, archipelag Andamanów i Nikobarów. Jako że część tych wędrowców zatrzymała się w tamtych rejonach na stałe, to do dziś Lankijczycy czy Tamilowie mają zdecydowanie ciemniejszą karnację niż ich sąsiedzi z północy.
Przodkowie Aborygenów poszli jednak dalej, docierając do południowo-wschodniej Azji, która w tamtych czasach nie była podzielona na setki wysp i półwyspów, a stanowiła jeden ląd – Sunda, skąd już rzut beretem było do Sahul – krainy obejmującej dzisiejszą Papuę-Nową Gwineę i Australię. Kiedy na skutek topnienia lądolodów poziom oceanu światowego się podniósł, kontynent ten – a wraz z nim i jego mieszkańcy – zostali odcięci od reszty świata i mogli się tam zupełnie autonomicznie rozwijać.
Rozwijając się w zupełnej izolacji, w ciężkich warunkach klimatycznych, wiele z ich zwyczajów, obrządków i sposobów życia przetrwało w niemal niezmienionej formie aż do dziś. Przekładając na warunki europejskie to niemal tak, jakby wciąż żyli wśród nas i wciąż kultywowali swoją kulturę twórcy malowideł z jaskini Lascoux czy Altamira i potrafiliby wyjaśnić znaczenie tych rysunków! Aborygeńska kultura jest więc najstarszą najdłużej nieprzerwanie istniejącą kulturą na świecie!
Kiedy Aborygeni przybyli do Australii – tego nie wie nikt. Jeszcze do niedawna podawano, że było to zaledwie… 23 tysiące lat temu, teraz najczęściej przyjmuje się 60, a niektórzy mówią, że nawet 70 tysięcy lat temu. Najpóźniej, bo zaledwie 10 tysięcy lat temu, dotarli do największej australijskiej wyspy – położonej na południu Tasmanii.
Co ciekawe, naukowcy obliczyli, że całej populacji Aborygenów początek mogła dać grupka zaledwie…25 wędrowców!
Dowiedz się więcej o Australii:
>> Kiedy lecieć do Australii? Klimat i pogoda antypodów
>> Kangury i inne cuda Antypodów, czyli jakie zwierzęta możesz spotkać w Australii
Znacznie później, bo zaledwie około 3 tysiące lat temu, z rejonu Papui-Nowej Gwinei, na tereny Australii przybyli mieszkańcy położonych na północy kontynentu Wysp Cieśniny Torresa. Mieszając się z pierwotnym ludem czerwonego kontynentu stworzyli oryginalną kulturę i obecnie, od 1939 roku, uznawani są za drugą, po Aborygenach, natywną grupę etniczną Australii, a ich flaga, wraz z flagą Aborygenów, powiewa przed niemal każdym australijskim budynkiem rządowym. Od 1994 roku Region Wysp Cieśniny Torresa ma nawet swego rodzaju autonomię w ramach stanu Queensland.
Flaga Aborygenów jest czerwono-czarno-żółta. Czerwony – to wypalona upałem ziemia outbacku, żółty – prażące ją słońce, a czarny – to ludzie. Flaga mieszkańców Wysp Cieśniny Torresa ma kolory niebiesko-zielono-biało-czarne. Niebieski to ocean, zielony to ląd i tropikalna roślinność północnych obrzeży kontynentu, czarny to mieszkańcy, a biały to pokój. Gwiazda na środku flagi to symbol nawigacji, co podkreśla morskie pochodzenie wyspiarzy a charakterystyczny wygięty kształt ma przypominać typowe nakrycie głowy wyspiarskich tancerek.
Podział pierwotnych mieszkańców Australii jest jednak znacznie bardziej skomplikowany, bo zarówno jedna – Aborygeni – jak i druga grupa – mieszkańcy Wysp Cieśniny Torresa – dzielą się na wiele mniejszych plemion.
Plemion aborygeńskich w różnych częściach kontynentu australijskiego jest około 500! Niemal każde z nich ma swój własny język, kulturę, niektóre tradycyjne obrzędy i zwyczaje charakterystyczne dla określonego terytorium. Naukowcy mówią, że system językowy Aborygenów jest tak samo złożony, jak system języków europejskich, a nawet bardziej, posługują się oni bowiem aż 250 różnymi językami należącymi do 13 rodzin językowych! To właśnie z stamtąd pochodzą takie słowa, jak: kangur, koala czy bumerang.
Mało tego! Niektóre plemiona wytworzyły nawet… język migowy! Posługiwano się nim w czasie polowań, tak, by nie spłoszyć zwierzyny – na przykład otwierającą się stopniowo dłoń oznaczała kangura na horyzoncie.
Przed przybyciem Europejczyków Aborygeni prowadzili koczowniczy tryb życia. Nie budowali trwałych domostw i większych osad. Aborygeni nie znali uprawy ani hodowli czy tkactwa (najczęściej chodzili nago lub nosili opaski biodrowe). Ich kultura była w znaczniej mierze bardziej duchowa niż materialna.
Plemiona dzieliły się na klany, składające się z 10-50 osób. Kobiety tradycyjnie zajmowały się zbieractwem – wybierając larwy owadów czy jaja – a mężczyźni łowiectwem, polując na ptaki czy kangury, czy, na terenach nadbrzeżnych, także rybołówstwem. Garncarstwo było słabo rozwinięte, toteż jedzenie piekli nad otwartym ogniem lub jedli je na surowo. Niezbędne im podstawowe przedmioty i artefakty wyrabiali z drewna i kamienia.
Myśliwi mieli włócznie z kamiennymi ostrzami, oszczepy, stosowali także bumerangi. Te ostatnie, których dosłowna nazwa oznacza “kij, który wraca”, były wytwarzane w dwóch rodzajach – mocnej zagięte, w kształcie litery V, służyły do walk plemiennych, mniej – w kształcie podkowy, do polowania na ptaki.
Jeszcze z Azji przyprowadzili ze sobą psy dingo, które, w długie chłodne noce, miały im służyć jako swego rodzaju grzejniki. Na nowym kontynencie dingo szybko jednak zdziczały, a i pamięć o ich domowych początkach się wśród Aborygenów zatarła.
Wszystko to, co było przed wiekami nazywano Dreamtime – Epoką Snu. Był to czas, kiedy boskie istoty tworzyły świat i ustanawiały odwieczny porządek. Wtedy też żyli legendarni przodkowie i bogowie, jak np. Człowiek-kangur, Człowiek-jaszczurka czy Tęczowy Wąż.
Aborygeni wierzą, że duchy ich przodków wciąż chodzą po świecie i kontaktują się z nimi w czasie snu. Często przybierają one formę zwierzęcia, toteż zabronione jest polowanie i zabijanie zwierząt totemicznych danego plemienia, z wyjątkiem momentu inicjacji, kiedy to zjedzenie takiego mięsa umożliwia połączenie się z absolutem.
Z duchami przodków mogą spotkać się także chłopcy, którzy przeżywają okres inicjacji, czyli tzw. walkabout. W tym czasie poddawani są oni różnorodnym próbom wytrzymałości, wśród których do najbardziej drastycznych należą wybicie siekacza, obrzezanie czy nawet… picie krwi członka starszyzny plemienia.
Do takich właśnie inicjacji służyły święte miejsca, jak chociażby tzw. ciemna strona Uluru, największego australijskiego monolitu. Turyści zwiedzając to miejsce są proszeni o nierobienie zdjęć w określonych strefach – ich zasięg wyznacza żółta linia na drodze i specjalne znaki informacyjne.
Przy odrobinie szczęścia można tam jednak z kolei posłuchać aborygeńskich opowieści – przekazywane z pokolenia na pokolenie drogą ustną przetrwały niezmienione przez dziesiątki tysięcy lat, bo Aborygeni nie wykształcili pisma.
W ostatnich latach na niektórych uniwersytetach zaczęto nawet stosować specyficzną aborygeńską memotechnikę (technikę zapamiętywania)! Nic dziwnego, w ich podaniach przetrwały bowiem nawet opowieści o... potopie po ostatniej epoce lodowej! To wtedy bowiem Australia została odizolowana od reszty świata.
Po legendarnych przodkach pozostały jednak nie tylko święte miejsca – groty, skały, źródła, jeziorka – ale także przedmioty kultu, tzw. czuringi (kawałki pomalowanego drewna) oraz przede wszystkim naskalne malowidła. Ich trwania strzegą lokalni artyści, których zadaniem, co ciekawe, jest jedynie ich utrwalanie, ale nie poprawianie – każdy detal musi być bowiem odwzorowany dokładnie tak, jak namalowano go przed wiekami, inaczej zaburzy to równowagę na świecie.
Aborygeni malują metodą kropkową, gdzie niemal każdy element ma znaczenie. Ponieważ krajobraz oddają tak, jakby patrzyli na niego z góry, z lotu ptaka, to źródło wody jest zawsze zaznaczone jako koncentryczne kręgi. Znak wygięty w literę U – to człowiek. Do malowania używają naturalnych składników – glinki, ochry, węgla drzewnego. Podobnymi wzorami ozdabiają także chociażby tarcze wojowników, czy nawet bumerangi.
Takie oryginalne obrazy kupić można w wielu miejscach na outbacku, chociażby we wspomnianym Uluru, gdzie Aborygeni rozkładają swoje prace przed turystami, ale także i w znanych galeriach w Sydney, czy Melbourne. Dużą popularność zdobył także nieżyjący już aborygeński artysta łączący sztukę australijską z europejską, Albert Namatjira, często malował on bowiem wykorzystując tradycyjne sposoby i kolory, ale sceny przedstawiał po europejsku, tzn. nie z góry, ale na wprost. Jeden z jego obrazów posiadała nawet królowa Elżbieta II!
Do natury odwołuje się także muzyka aborygeńska – głębokie nuty wydobywają się z didjeridoo – jednego z najstarszych do dziś używanych instrumentów dętych na świecie. Robi się go z wydrążonej przez termity gałęzi odpowiedniego gatunku drzewa, głównie eukaliptusów. Muzyków na nim grających najłatwiej spotkać… w pobliżu opery w Sydney, gdzie często dają występy dla turystów.
Aborygeńska sztuka doskonale pokazuje jak ludzie ci widzą świat – jako jedność, całość, a także jako świętość, gdzie wszystko i wszyscy są ze sobą spokrewnieni.
Ich podejście do życia doskonale obrazuje przykład ze żmijami – żmija ma prawo kąsać, bo taka jest jej natura, człowiek ma prawo zabić żmiję, która chce go ukąsić, ale nie może zaatakować tych gadów w ich gnieździe, tak by zniszczyć cały gatunek, bo to naruszy równowagę świata, która dla Aborygenów jest świętością największą. Z tego też powodu nie wolno zabierać ze sobą żadnych kamyczków z ich świętych miejsc, jak chociażby z Uluru czy Kata Tjuta – to zachwieje światem i sprowadzi na zabierającego nieszczęścia!
Niestety, podobną troską w zachowaniu równowagi świata Aborygeni wykazywali się w zetknięciu z pierwszymi białymi ludźmi – głównie Holendrami i Brytyjczykami, którzy od XVII wieku zaczęli przybywać na ich kontynent – odpowiadając atakiem na atak, ale tak, by ich zupełnie nie zniszczyć. Ci jednak mieli względem nich zgoła inne zamiary…
Przeczytaj także:
>>Najpiękniejsze miejsca w Australii, które warto zobaczyć
>>12 zaskakujących ciekawostek i faktów o Australii, czyli czego na pewno nie wiesz o najmniejszym kontynencie
Ilu dokładnie Aborygenów mieszkało w Australii przed przybyciem Europejczyków – nie wiadomo. Rozbieżności w rachunkach są znaczne – niektórzy podają że było ich 300, a inni, że 700 tysięcy. Liczba ludności na samej Tasmanii wynosiła najprawdopodobniej około 10 tysięcy.
Początkowo unikali oni kontaktu z Europejczykami, zwłaszcza, że ich pierwsze spotkania, delikatnie mówiąc, nie należały do udanych. Pewnego razu mieszkańcy Starego Kontynentu, chcąc wejść z nimi w dobre relacje, w ramach prezentu podarowali im bowiem mąkę, którą Aborygeni uznali za glinkę do malowania ciała, ryż, który uznali za jaja os i szybko wyrzucili oraz mydło – jedyny, według tubylców, jadalny produkt. Nietrudno się domyślić, jak skończyło się dla pierwszych Australijczyków zjedzenie upieczonego nad ogniskiem mydła.. Po tym fakcie byli oni przekonani, że Brytyjczycy próbują ich zabić!
Mieli w tym zresztą dużo racji, bo Europejczycy, kiedy tylko zorientowali się, że Aborygeni – w przeciwieństwie chociażby do amerykańskich Indian – nie są szczególnie groźni ani uzbrojeni – chcąc wejść w posiadanie całego kontynentu, jego żyznych obszarów i najwartościowszych zasobów zapoczątkowali najbardziej krwawy okres w dziejach Australii.
Przemoc wobec Aborygenów przybierała różne formy. Polowania były całkowicie legalne i traktowane jako rozrywka wyższych sfer. Jako że stawką było panowanie nad kontynentem, to sprawcy tych czynów nie ponosili i nie ponieśli żadnych konsekwencji, a wręcz wspiarały ich ówczesne rządy.
Śmierć w okresie kolonizacji poniosło – według różnych statystyk – do 30 tysięcy Aborygenów, w większości zamieszkujących południowo-wschodni kraniec Australii. Ofiarą eksterminacji stała się niemal cała rdzenna ludność Tasmanii, a za ostatnią Aborygenkę czystej krwi tasmańskiej uznaje się zmarłą w 1876 w Hobart Truganini. Znamiennym jest fakt, że dwa lata po jej śmierci jej szkielet został ekshumowany i wystawiony na pokaz przez Towarzystwo Królewskie Tasmanii – Aborygenów uważano bowiem wówczas za swego rodzaju kuriozum przyrodnicze. Dopiero w 1947 roku szkielet wycofano z wystawy do magazynu, a w 1976 roku, w stulecie jej śmierci, został on wreszcie zwrócony potomkom jej ludu. Poddano go kremacji w trakcie prywatnej ceremonii pogrzebowej, a prochy, zgodnie z jej ostatnim życzeniem, rozsypano. Co ciekawe, nie dotyczyło to całości jej szczątków, bo w 2002 roku w kolekcji pewnego brytyjskiego stowarzyszenia chirurgów zostały odkryte fragmenty jej skóry i włosów…
Nie wiadomo, który okres tragicznej historii Aborygenów wyrządził im więcej krzywd – prześladowania czasów kolonizacji, czy XX wiek, kiedy to pojawił się pomysł “cywilizowania” aborygeńskich dzieci.
Procederowi przymusowej asymilacji podlegały w większości dzieci mieszane, zrodzone z matki Aborygenki i białego ojca. Pomiędzy 1910 a 1970 rokiem zabierano je od matek i umieszczano w internatach. Rodziców zmuszano do ich oddania – jak nie prośbą, to groźbą. Większość z matek nie wiedziała nawet, co podpisuje, nie potrafiły bowiem czytać ani pisać, stawiały więc jedynie znak X lub odcisk kciuka przy odpowiedniej rubryce i bezwiednie patrzyły, jak ich dzieci są zabierane. Nawet w hollywoodzkiej produkcji, filmie “Australia” z Nicole Kidman (zresztą aktorką australijskiego pochodzenia) przedstawia się ten proceder, kiedy to filmowy Nullah ukrywał się by nie trafić do internatu.
Co ciekawe, już na początku dzieci dzielono na podstawie odcienia ich skóry – te jaśniejsze niejednokrotnie trafiały do adopcji, przekazywano je białym rodzinom, którzy dzieci mieć nie mogli. Następnie, kiedy już dorosły, często starano się je skłaniać do związku z białą osobą, by „wybielić” ród.
Ciemniejsze, o wyraźnie aborygeńskich rysach, trafiały od razu do internatów, gdzie często występowała przemoc i dyskryminacja. Nic dziwnego, że w późniejszych latach wyobcowani Aborygeni, nie potrafiąc się odnaleźć w społeczeństwie niejednokrotnie popadali w alkoholizm czy wkraczali na kryminalną ścieżkę. Aż do 1972 roku istniał przepis pozwalający zabierać im zarobione przez nich pieniądze – w obawie, że wydadzą je na alkohol – i dawać im jedynie coś na wzór „kieszonkowego”.
Szacuje się, że przymusowej asymiliacji zostało poddanych około 200 tysięcy dzieci. Jest to tak zwane Skradzione Pokolenie – Stolen Generation. Do dziś boryka się ono z problemem radzenia sobie z trudną przeszłością.
W ostatnim 50-leciu sytuacja Aborygenów znacznie się poprawiła. Mimo, że w czasach historycznych kilkukrotnie wzniecali oni różne, lokalne powstania przeciwko kolonizatorom, to nigdy nie zyskały one większego rozgłosu i dopiero od lat 50-tych wśród Aborygenów zaczął się rodzić zjednoczony ruch w kierunku odzyskania terytoriów plemiennych i przede wszystkim pełni praw. Tubylcze dążenia najdobitniej pokazuje tzw. Uluṟu statement, petycja przedstawicieli wielu plemion głosząca, że „w 1967 roku byliśmy liczeni, w 2017 chcemy być słyszani”.
Prawo głosu w wyborach parlamentarnych zaczęli oni zyskiwać już od początku XX wieku. Jako ostatni, dopiero w 1966 roku, wprowadził go stan Queensland. Od 1984 roku Aborygeni mają prawa wyborcze w pełnym tego słowa znaczeniu - głosowanie stało się dla nich, podobnie jak dla wszystkich pozostałych obywateli Australii, obowiązkowe. W roku 1992 Sąd Najwyższy uznał także istnienie aborygeńskiego prawa własności ziemi, które rok później potwierdzono ustawą Parlamentu Federalnego. Sukcesywnie dostają oni także różnego rodzaju odszkodowania w formie pieniężnej jako refundacja za zawłaszczone ziemie.
W 2008 roku ówczesny premier Australii, Kevin Rudd, oficjalnie przeprosił ich za zbrodnie, głównie te dotyczące Skradzionego Pokolenia, ale i wcześniejsze. Przemówienie to było transmitowane przez liczne stacje telewizyjne i wyświetlone na telebimach umieszczonych przed budynkiem parlamentu w Canberze i w innych miastach. Premier mówił w nim o otworzeniu nowej karty w dziejach historii Australii i chyba się nie mylił.
Obecnie cora częściej Aborygeni zasiadają w strukturach rządowych różnych szczebli. Pierwszym parlamentarzystą o tubylczych korzeniach był Neville Bonner, który objął urząd w 1971 roku, a obecnie (tekst powstał w sierpniu 2024 – przyp. red.) w rządzie centralnym jest ich 11. Warto przy okazji nadmienić, że niekoniecznie muszą oni wyglądać typowo aborygeńsko – wielu z nich wymieszało się bowiem z kolonizatorami i dziś mają jasne włosy czy oczy.
Od kilku lat 26 maja każdego roku Australijczycy świętują National Sorry Day, dzień oficjalnego przeproszenia za krzywdy wyrządzone Aborygenom. Wówczas rozpoczyna także National Reconciliation Week, tydzień, w czasie którego w Australii odbywają się różnego rodzaju uroczystości celebrujące kulturę aborygeńską i promujące pojednanie.
Pojednaniu miał też służyć wybór Cathy Freeman, biegaczki, której babcia należała do Skradzionego Pokolenia, jako osoby, która zapaliła znicz olimpijski w czasie igrzysk olimpijskich w Sydney w 2000 roku.
Ponadto utarło się, że pracownicy instytucji publicznych, ale także i niektórych prywatnych, codziennie wygłaszają tzw. Acknowledgement of Country, czyli specjalną formułę uznającą Aborygenów za pierwszych prawowitych mieszkańców tych ziem i oddającą cześć duchom ich przodków. Takie oświadczenie można także usłyszeć w samolocie, w czasie lądowania w Australii, na różnego rodzaju eventach, jest także wywieszane np. w lokalnych kościołach.
Kultura aborygeńska jest coraz bardziej ceniona i dostrzegana, a wielu Aborygenów zrobiło nawet karierę muzyczną, jak chociażby popularna w latach 80-tych aborygeńska grupa Yothu Yindi, czy jeden z laureatów australijskiego „Mam talent” Mitch Tambo, który śpiewa i nagrywa w języku swojego plemienia. Warto posłuchać jego wersji jednej z najbardziej popularnych australijskich piosenek „Great Southern Land” - zrobiła furorę na czerwonym kontynencie!
Mimo widocznej poprawy stosunków, obecnie znaczna część Aborygenów żyje nadal głównie w specjalnych rezerwatach, na outbacku albo w ubogich dzielnicach miast i na ich przedmieściach. Do dziś pozostają najbardziej dyskryminowana grupą ludności – ciężko im znaleźć pracę, nie mają dostatecznego dostępu do opieki medycznej, przez co zapadają na różnego rodzaju choroby, a ich średnia długość życia jest o 20 lat niższa niż długość życia białego Australijczyka!
W ubiegłym roku w Australii odbyło się referendum, w którym mieszkańcy mieli się wypowiedzieć, czy chcą zmiany konstytucji tak, by wspomniano w niej o pierwszych mieszkańcach tych ziem i by utworzono aborygeńskie ciało doradcze do parlamentu. Zaskakująco, mimo wielu nadziei, aż 60% Australijczyków powiedziała… “nie”. Australia pozostaje więc wciąż jedynym krajem dawnego Commonwealth, który nie ma podpisanego traktatu z tubylczą ludnością, ani nie wspomina o niej w swojej konstytucji.
Kultura aborygeńska istniała jednak na długo przed Europejczykami i z pewnością – niezależnie od wyników kolejnych referendum – przetrwa kolejne tysiące lat.
Słynne aborygeńskie przysłowie mówi bowiem, że straceni są tylko ci, którzy przestają śnić, a Aborygeni w Epoce Snu trwają nieprzerwanie od 60 tysięcy lat.
Autor: Katarzyna Przygodzka