Rzecz pierwsza: New Delhi
Swoje
wakacje w Indiach rozpoczęłam od lotniska w New Delhi, skąd od razu pojechałam do hotelu. Tu nabrałam sił po podróży. W końcu czekało mnie zwiedzanie Delhi – miasta pełnego kontrastów i bodźców, miasta, które nigdy nie śpi! Choć jeszcze w domu przejrzałam parę przewodników, i tak widok New Delhi przekroczył moje wyobrażenia. Nieprzebrane tłumy na ulicach, radosny gwar, tanie, pyszne jedzenie i żółto-zielone tuk tuki wożące turystów – to obraz, który zapamiętam na długo. Gdyby ktoś miał wątpliwość, czym się różni Delhi od New Delhi, spieszę z wyjaśnieniem: New Delhi jest w zasadzie dzielnicą Delhi, a zarazem stolicą całego kraju. Upał, obecni na każdym kroku ludzie, gęsto jeżdżące riksze, skutery i taksówki – to pierwsze i najsilniejsze wspomnienie, do którego zawsze powrócę, gdy ktoś zacznie tylko mówić o New Delhi.
Rzecz druga: Złota Świątynia
W kraju o ogromnej przepaści między bogatymi a biednymi oraz dobrze a źle urodzonymi jest coś, co łączy wszystkich, niezależnie od pochodzenia i zasobności portfela – Złota Świątynia. Ideą przyświecającą architektom, którzy ją zaprojektowali, było udostępnienie jej dla wszystkich ludzi. Świadczą o tym wejścia ulokowane po każdej stronie obiektu. Złota Świątynia jest ważnym miejscem dla wyznawców sikhizmu – w trakcie zwiedzania jej, miałam okazję zauważyć jednego z pielgrzymów, biorącego rytualną kąpiel w amrit-sar (Nektarowym jeziorze). Tym, co najbardziej przykuło moją uwagę, była bryła świątyni, niezwykle bogato zdobionej złotem. Wnioskując ze słów przewodnika, złota jest tak naprawdę tylko kopuła, a ściany pokryte są marmurem i miedzią. Do budynku schodzi się po marmurowej grobli.
Rzecz trzecia: grobowiec Humayuna (pierwowzór słynnego Taj Mahal)
Podczas zwiedzania Indii tym, co rzuciło mi się w oczy, były grobowce umieszczone na środku zadbanych ogrodów. Pierwszą z tego typu budowli, które powstały na subkontynencie indyjskim, jest właśnie grobowiec Humayuna. Przykuwa uwagę swoim nieregularnym, ośmiokątnym kształtem, podwójną kopułą i fasadą wykonaną z czerwonego piaskowca oraz białych i czarnych obramowań z marmuru. Grobowiec Humayuana stał się inspiracją do powstania – znanej każdemu – Świątyni Miłości, czyli Taj Mahal.
Rzecz czwarta: Sansad Bhawan (Parlament Indyjski) oraz Rashtrapati Bhawan (Dom Prezydencki)
Z racji obowiązującego prawa, najważniejsze budynki rządowe
Indii mogłam podziwiać tylko przez szybę autokaru. Nie jest dozwolone zwiedzanie ich, a przebywanie w ich obrębie – znacząco ograniczone. Niemniej robią wrażenie, nawet podziwiane z oddali.
Rzecz piąta: India Gate – słynna brama Indii
U zbiegu najważniejszych ulic w mieście, w 1931 roku wzniesiono Bramę Indii, by oddać cześć wszystkim Hindusom poległym na wojnach, a zwłaszcza tym, którzy okryli się chwałą, oddając życie w czasie I wojny światowej i wojen z Afganistanem. Donatorem India Gate jest książę Wielkiej Brytanii. Na monumencie wyryto napis w mniej więcej takim tłumaczeniu:
Zmarłym z indyjskich armii, którzy polegli z honorem we Francji i Flandrii, Mezopotamii i Persji, Afryce Wschodniej, półwyspie Gallipoli i wszędzie na Bliskim i Dalekim Wschodzie oraz w uświęconej pamięci także tym, których imiona zostały zapamiętane, a którzy polegli w Indiach lub na granicy północno-zachodniej podczas trzeciej wojny afgańskiej.
Warto przyjść tu zwłaszcza nocą, gdy brama jest ładnie oświetlona, a na zielonych terenach nieopodal, Hindusi odpoczywają po pracowitym i upalnym dniu.
Rzecz szósta: camel safari i przepyszne jedzenie
Jednym z najbardziej niezapomnianych doświadczeń, jakie przywiozłam z Indii, jest jazda na wielbłądzie, przez smaganą wiatrem pustynię, podczas pięknego zachodu słońca na piaszczystym horyzoncie. Podróż przez pustynię wokół Jaisalmer w Radżastanie kończy się kolacją pod gwiazdami – kucharz gotuje turystom pyszne dania, a kolacja, spożywana w bezpośrednim sąsiedztwie bezkresnych piasków i przy akompaniamencie wiatru, ma w sobie jednocześnie posmak grozy i dzikiego uroku. Dzięki tej wyprawie poznałam pustynne życie Indii.
Indie słyną ze swoich kolorowych i aromatycznych przypraw. Oprócz bogactwa tych typowo korzennych, takich jak cynamon, imbir, kurkuma czy – najdroższy ze wszystkich – szafran, Hindusi bardzo często wykorzystują w swej kuchni specyficzną mieszankę – masalę. Kto jadł choć raz w indyjskiej knajpce doskonale wie, o czym mówię. W sercu Indii jest zresztą podobnie. Na każdej ulicy można tu spotkać kucharza, który kilkoma sprawnymi ruchami szybko przygotowuje samosy – pyszne pierożki smażone w głębokim oleju, z ciecierzycą w środku. Fajną przekąską pomiędzy zwiedzaniem okazały się też indyjskie chlebki naan. Pachnąca orientem
kuchnia indyjska kusi mnie do odkrywania więcej. Wieczorem więc wybieram się do jednej z tutejszych knajpek, by wśród radosnego gwaru tubylców spróbować czegoś jeszcze. Być w Indiach i nie skosztować
tikka masala? Olbrzymie kulinarne zaniedbanie! Do tego placki chapati, pikle amla i kitchari – niebo w gębie! Apetycznie żółte – prawdopodobnie od kurkumy i curry – dania były bardzo sycące. Na koniec jeszcze tylko łyk lassi (wytrawnego jogurtu z wodą i przyprawami) i… nie mogę się ruszać! Ale nie żałuję, było pysznie.
Rzecz siódma: zwiedzanie Starego Delhi z monumentalnym Czerwonym Fortem zbudowanym przez Szahjahana
Kolejnym punktem na mapie mojej podróży był Czerwony Fort. Z opowieści przewodnika wiem, że wysokość murów ma aż 30 metrów. Wzniesiono je z czerwonego piaskowca. Wewnątrz mogłam się przekonać o dawnych wpływach islamskiej kultury na Indie, czego przejawem jest marmurowy meczet Moti Masjid (Meczet Perłowy). Fort był też dawną siedzibą władców – imponujące piękno uderza szczególnie po wejściu do Jahangiri Mahal. Swoją urodą zachwyca również meczet Mina Masjid (Meczet Niebiański) i Nagina Masjid (Klejnot).
Rzecz ósma: największy w Indiach Północnych meczet Jama Masjid
Gwarne i zatłoczone Delhi nie było dla mnie niczym wyjątkowym do momentu, aż nie zobaczyłam Wielkiego Meczetu. Olbrzymia budowla z dwoma minaretami – każdy o wysokości 41 metrów – zachwyca majestatyczną sylwetką i przykuwającym uwagę kolorem. Zawdzięcza go czerwonemu piaskowcowi połączonemu z marmurem. Bije rekord pod względem wielkości, dlatego okrzyknięto go największą muzułmańską budowlą sakralną w całych Indiach. Jeśli chcecie zobaczyć cudny widok na Old Delhi, dopłaćcie miejscowym 100 rupii – wtedy wpuszczą Was, tak jak mnie, na południowy minaret. Widok niezapomniany!
Wielki Meczet kryje szalenie ważny dla muzułmanów artefakt – kopię Koranu spisaną na jeleniej skórze, niedostępną dla oczu turystów. Jako że jest to codzienne miejsce modłów, lepiej zachować tu ciszę i spokój, żeby swoim zachowaniem nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji. Po wyjściu z meczetu mogłam z miejsca wsiąść do rikszy i ruszyć w dalszą podróż. W porównaniu do sformalizowanych przepisów drogowych w Europie, jazda po tutejszych szosach może okazać się trochę szalona, chaotyczna i nieprzewidywalna. Ale co tam – raz się żyje!
Rzecz dziewiąta: ruch uliczny i święte krowy
Jak wspominałam, ruch uliczny w Indiach rządzi się swoimi własnymi prawami. W większości miejsc, do których trafiłam, ciężko odróżnić pas, po których poruszają się samochody od tego, co powinno być chodnikiem dla pieszych. Między tym kolorowym, hałaśliwym tłumem i pojazdami przechadzają się swobodnie
święte krowy (tak, te słynne). Można także czasem spotkać wielbłąda czy kozę. Każdy pojazd zdaje się tu poruszać według reguł znanych tylko jemu. Można dostrzec tu zasadę, że większy ma pierwszeństwo, co daje znaczącą przewagę ciężarówkom, a jest najmniej korzystne dla pieszych i rowerów.