Spacerując po największej budowli świata – Wielki Mur Chiński
Kiedy dwa lata temu kumpel zaoferował mi wspólną podróż do Chin, byłam w siódmym niebie. Jednym z najbardziej legendarnych miejsc na świecie, które nie każdy musiał widzieć, ale pewnie każdy o nim słyszał, jest
Wielki Mur Chiński. Wiedziałam, że w jego przypadku czeka nas spora przeprawa, dlatego postanowiliśmy wziąć go na pierwszy ogień, póki jeszcze mieliśmy siły i entuzjazm do zwiedzania. 😉 Cały Wielki Mur Chiński, łącznie z odcinkami, na które składają się zapory naturalne i rowy, liczy sobie 8851,8 km. Dlatego odcinków do jego zwiedzania jest naprawdę sporo. Nie wszystkie jednak są dostępne. Najlepiej celować w te bliżej miast – są sprawdzone, bezpieczniejsze i łatwiej się do nich dostać. Zwróćcie uwagę, że spora część muru jest odrestaurowana. Choć na mur można dostać się na własną rękę, warto skorzystać z usług doświadczonych miejscowych przewodników, którzy oferują nie tylko transport na odpowiednie odcinki, ale także wskazywanie tras i opowieści o miejscu. Chińczycy często całkiem sprawnie mówią po angielsku – przynajmniej ci, którzy oferują oprowadzanie, więc raczej się z nimi dogadacie. Odcinki między busem a miejscem docelowym mogą być dość długie, więc wyposażcie się w buty do chodzenia (najlepiej trekkingowe – są tu prawie górskie ścieżki). Weźcie też wodę i odzież dostosowaną do aktualnej pogody, zwłaszcza jeśli świeci słońce. Po długiej wędrówce, zmęczona, spocona – ale i szczęśliwa – ujrzałam niezwykły widok. Nieskończona zieleń, rozciągająca się za horyzont i wyglądające zza niej wierzchołki gór – między innymi właśnie po to przemierzyłam tyle kilometrów. Gdy spojrzeć w lewo lub w prawo, widać ciągnący się w nieskończoność mur. Średnio co 100 metrów są punkty strażnicze w formie niby-baszt, które swojego czasu służyły strażnikom do informowania o nadchodzącym zagrożeniu poprzez zapalenie ognia.
•
Choć trudno to sobie wyobrazić, każdego roku na Wielkim Murze odbywa się bieg maratoński pod nazwą Great Wall of China Marathon. Istne szaleństwo! 😉
Petra i skarbiec wykuty w skale
Starożytny świat pośród piasków pustyni – tego mi było trzeba, żeby choć na chwilę odpocząć od codzienności. Wiele słyszałam o tajemniczym skarbcu wykutym w skale, choć nie sądziłam, że droga do niego jest tak kręta i wyboista! Ponieważ jednak lubię wyzwania, wcale mnie to nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie – dojście do celu wspomina się lepiej, gdy po drodze pokonuje się przeszkody. Zwłaszcza w towarzystwie miłości swojego życia :)
Cud, do którego mieliśmy zmierzać, jest ukryty w labiryncie miasta wykutego w skale. Jego centralną część i największą atrakcję stanowi fenomenalnie zachowany skarbiec. Raniutko, z bazy wypadowej w Nymphaeum, w którym spędziliśmy noc, wynajętym samochodem wyruszyliśmy na zwiedzanie Skalnego Miasta Nabatejczyków. Miejsce parkingowe prezentuje się dosyć nowocześnie – przy Petra Visitor Center wita nas napis „I love Petra” – jedno z lepszych miejsc do selfie 😊 Chwilę później możemy odebrać mapę miejsca, podbić wejściówkę (można wykorzystać ją w formie aplikacji mobilnej) i ruszyć w drogę. Jeżeli macie trochę czasu, możecie ponowić zwiedzanie nocą – wejściówka kosztuje około 17 JOD, a widok jest niesamowity. Pamiętajcie tylko, że nocne zwiedzanie jest dostępne wyłącznie w wybrane dni (sprawdźcie to wcześniej w internecie). Już na dole widać straganiarzy, sprzedających typowe dla tego regionu pamiątki oraz mniej typowe kamienie, prawdopodobnie będące tym samym różowym piaskowcem, w którym wyrzeźbiono najciekawszy z tutejszych obiektów.
Wchodzimy w korytarze skalne i mijamy wykute w niej rzeźby, których, niestety, nie oszczędziła erozja. Dalej dzielnie pokonujemy kolejne ścieżki między skałami, aż w końcu dochodzimy do centralnej części – naszym oczom ukazuje się największa atrakcja, czyli monumentalny skarbiec. Wykuty z różowego piaskowca sprawia niezwykłe wrażenie. Na chwilę przenoszę się do starożytnego świata. Misternie kuty kamień, zwany też Skarbcem Faraona, ma aż 40 metrów wysokości i 25 szerokości. Warto oglądać go o różnych porach dnia, gdyż wpadające tu słońce oświetla go w różnoraki sposób, dając okazję do ciekawych zdjęć. W zależności od kąta padania światła, inaczej prezentuje się też kolor piaskowca. Po drodze możecie podziwiać też inne obiekty, służące niegdyś miastu - między innymi, pokaźny teatr. Pokonując dłuższą skalną drogę mieliśmy okazję ujrzeć na jej końcu finalny punkt widokowy z charakterystycznymi wetkniętymi flagami. Mieścił się on w namiocie, gdzie miejscowy sprzedawca oferował zarówno słodkie napoje i herbatę, jak i świeżo wyciskany sok z granatu. Widok z góry daje zupełnie inne wrażenia. Jeszcze bardziej potęguje nasz zachwyt nad pracą rzemieślników, którzy z taką determinacją stworzyli to ponadczasowe piękno. Wspomniana opcja zwiedzania nocą może dostarczyć Wam nowych doświadczeń. W tym przypadku jest trochę mniej chodzenia i swobody, za to możecie zaobserwować coś jeszcze bardziej niezwykłego, mianowicie konstrukcję oświetloną lampionami. W tej wyjątkowej aurze, wieczorami lokalni pieśniarze wyśpiewują historię tego miejsca.
Statua Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro
Któż z nie zna słynnego pomnika Chrystusa Zbawiciela w Rio? Choć Świebodzin pozazdrościł tego symbolu i wybudowały własny, jeszcze większy, mnie wciąż interesował wyłącznie oryginał. Dlatego w ubiegłe wakacje nie omieszkałam zajrzeć do Rio. W miejskich biletomatach można zakupić bilety uprawniające do przejazdu na górę – wprost na wzgórze, na którym ustawiono pomnik Chrystusa Zbawiciela. Można przetransportować się tu za pośrednictwem busa lub kolejki. Ja, wraz z chłopakiem, wybrałam to pierwsze. Doszliśmy do stanowiska busów i wsiedliśmy do środka. Po drodze zatrzymywaliśmy się bez wysiadania, aby zrobić zdjęcia panoramy miasta z wysokości. Potem trzeba było dojść trochę na piechotę. Mijaliśmy bardzo duże centrum z pamiątkami. Znowu przesiedliśmy się w autobus, aby tym razem dotrzeć na sam szczyt. Trzeba przyznać, że sama droga jest również interesująca – mocno porośnięta roślinnością, prawie jak dżungla. Tym razem pozostało już tylko dojść kamiennymi schodami wprost pod pomnik Chrystusa Zbawiciela. Pokonaliśmy 220 schodów. Wreszcie na miejscu! Są, co prawda, alternatywne ścieżki ze schodami ruchomymi, ale niekoniecznie działają. Pomnik wygląda bardzo okazale, lecz tak naprawdę największe wrażenie robi panorama. Perspektywa sprzyja przede wszystkim podziwianiu z góry pięknej okolicy. Żeby porobić zdjęcia pomnikowi (który ma aż 208 metrów), wzorem innych turystów, położyliśmy się na ziemi – stąd mogliśmy lepiej złapać go w kadrze.
• Statua Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro została zaprojektowana przez Francuza polskiego pochodzenia, Paula Landowskiego.
Machu Picchu – najlepiej zachowane miasto Inków
Wybierając się do Machu Picchu, macie pełną swobodę w wyborze terminu wylotu – jest tu bardzo ciepło nawet w środku zimy. Miasto wzniesiono w XV wieku. W dolnej części mieszkali głównie rolnicy i rzemieślnicy. W wyższych partiach mieszkali kapłani i inni uprzywilejowani (arystokracja). Jeśli chcecie zobaczyć widok na panoramę miasta, musicie udać się na ścieżkę prowadzącą jeszcze wyżej. Stare schody mogą Was nieco przerazić – dlatego przed wyruszeniem w podróż zabierzcie ze sobą wygodne buty. Czasem tylko w niektórych miejscach można chwycić się specjalnej liny, żeby poczuć się bezpiecznie. Na trasie mogą zdarzyć się też bramki kontrolne, które ograniczają ryzyko nadmiaru turystów na wąskich trasach. Całej naszej trójce podczas wędrówki udało się wspiąć na 3000 metrów. Im wyżej, tym trudniej się oddycha. Do tego dochodzi zmęczenie i upał, ale trzeba przyznać, że dla tych widoków było warto. Jest tu gorąco, więc polecam Wam przyjechać w grudniu – wtedy jest tu około 25 stopni Celsjusza. Gdzieniegdzie można zobaczyć alpaki, skubiące trawę. Prawdopodobnie są lokalnymi kosiarkami😊
• W Machu Picchu istniał dość rozwinięty system dystrybucji wody, który szczątkowo funkcjonuje nawet dziś. Był też tarasowy system nawadniania pól, dzięki któremu uprawy lepiej rosły.
Chichén Itzá – coś, co pozostało po Majach
Na liście moich „odhaczonych” cudów świata znajduje się też Chichen Itza – prekolumbijskie miasto Majów i Tolteków, oznaczające Wrota do studni Itzá. Piramida Kukulkana (Świątynia Zamek) liczy sobie 41 metrów. Jak się przypuszcza, Majowie grali tu w piłkę nożną już w IV wieku p.n.e, o czym świadczy obiekt przypominający boisko o długości 150 metrów. Spekuluje się, że do rozgrywki nie używali piłki, ale głów wrogów! Brrr! Historycy i archeolodzy są zgodni, że budowle powstały z wielką starannością i zgodnie z planem, opartym na ruchu gwiazd.
Zadziwiające, że przed wiekami tamtejsze ludu potrafiły tak precyzyjnie rzeźbić w kamieniu. Poza samymi fascynującymi budowlami, równie ciekawy jest lokalny rzemieślnik, który siedzi na uboczu i wykonuje kolorowe maski. Mężczyzna może nawet pokazać, jak koloruje drewno, co jest nie lada ciekawostką. Przy pobliskim skupisku straganów zaobserwowaliśmy coś ciekawego: otóż sprzedawca dmie w mały przedmiot, wydający z siebie ryk jaguara. To niezła marketingowa zagrywka, wabiąca turystów. W kompleksie Chichen Itza widzieliśmy też Grupę Tysiąca Kolumn. A co do temperatury: o ile my ledwo znieśliśmy te upały, jaszczurce wygrzewającej się na kamieniu najwyraźniej słońce wcale nie przeszkadzało! Na miejscu widzieliśmy też obserwatorium astronomiczne, Świątynię Wojowników, wieżę nazywaną Ślimakiem oraz wiele mniejszych piramid.
Koloseum – walka na śmierć i życie
Koloseum to jedyny europejski cud świata na nowej liście. A że z Polski do Rzymu jest rzut beretem, nie mogłam sobie go odpuścić. Do budowli prowadziło niegdyś 80 wejść. My weszliśmy standardowo 😊 Wycieczka po Koloseum kosztowała nas 35 euro za osobę (wejściówki zakupione przez internet). Zwiedzanie trwało godzinę i obejmowało też wejście na arenę gladiatorów. Dzięki temu, że kupiliśmy bilety online, mogliśmy przyjść na miejsce zaledwie kwadrans przed planowanym zwiedzaniem. Normalnie kolejki ciągną się niemal dookoła Koloseum. Przy kasie dostaliśmy naklejki, które łatwo identyfikowały nas jako turystów z opłaconymi wejściówkami. Weźcie pod uwagę, że teren zwiedzania jest odkryty i czeka was spacer w pełnym słońcu, dlatego zadbajcie o nakrycia głowy i koniecznie weźcie ze sobą wodę.
Niestety samej areny już nie ma, za to widać, co się znajdowały pod nią. Wchodząc na wyższe piętra, zobaczycie, jak wygląda ułożenie miejsc oraz cała architektura obiektu. Można wyjrzeć poza Koloseum przez jeden z łuków, żeby zobaczyć piękny Łuk Konstantyna. Zwiedzanie zajęło nam około 2-3 godzin. Oprócz samego Koloseum, kilkadziesiąt metrów dalej, możecie zaobserwować pozostałości po celach, w których niewolnicy (gladiatorzy) przygotowywali się walk na śmierć i życie.